Tak zatytułowaną książkę trudno poświęcić
przyjaciołom. A zatem poświęcam ją – wrogom.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
Rozdział 1
Tajna historia
Prawdziwe archiwa Stalina i Berii bez wątpienia stanowiły zbiór na tyle tajnych i wstrząsających dokumentów, że wątpliwe jest, by zostały w całości odtajnione (jeśli oczywiście wciąż jeszcze istnieją).
ALEKSANDR BUSZKOW,
ROSSIJA, KOTOROJ NIE BYŁO, MOSKWA 1997
I
Książka dosłownie zwalała z nóg, obezwładniała, szarpała na strzępy duszę i ciało. Zobaczyć taką książkę znaczyło tyle samo, co stojąc na przejeździe kolejowym, usłyszeć nagle za plecami wypadający z mroku ekspres – i nie mieć nawet chwili na ostatni, przedśmiertny krzyk.
A co najciekawsze, tej książki wcale nie trzeba było czytać. Porażała i przytłaczała już samym tytułem. Po prostu: zobaczyć i umrzeć. Skonać z osłupienia.
O jej istnieniu dowiedziałem się w tajnej bibliotece Kijowskiej Wyższej Ogólnowojskowej Szkoły Dowódców im. Michaiła Frunzego. Dumnie brzmiąca nazwa zawiera wiele słów, które jednakże niewiele mówią. Człowiek niewtajemniczony za nic się nie domyśli, kogo kształcono w jej zacnych murach.
A więc odebrano ode mnie, podchorążego żółtodzioba, przysięgę, wydano przepustkę – i tak oto po raz pierwszy w życiu znalazłem się za pancernymi drzwiami tajnej biblioteki. Czułem ciekawość i ogromne podniecenie.
W bibliotece panowała cisza i wzorowy porządek. Do półek nikogo nie dopuszczano. Potrzebną pozycję należało wyszukać w katalogu, a potem przynoszono ci książkę, zgodnie z obowiązującymi przepisami. Przebierałem pośród fiszek, wczytując się w kolejne tytuły. Jeden smakowitszy od drugiego: Element 3-R-10. Ależ to brzmi! Trzy-y-y Errr Dziesięććć!!! Albo U-5-TS, czyli dokładnie to samo, co 2-A-20, zainstalowany na Obiekcie 166. Nawiasem mówiąc, Obiekt 166 nie był żadną bazą wojskową, tylko czołgiem, w tamtych czasach absolutnie tajnym. Wiadomo, szerokie rzesze ludności nie powinny nic wiedzieć o sprzęcie wojskowym ani o obiektach. Tu jednak, w tajnej bibliotece, wystarczyło zamówić odpowiednią broszurę, by móc przeczytać szczegółowe opisy. Problem tylko, co wybrać. Oczy płoną, przebiegając kolejne tytuły: 3-M-6, 2-P-27, T-12A… Od czego zacząć, w jakiej kolejności mam się delektować?
I nagle na różowej fiszce – ten piorunujący tytuł.
II
Do dziś nie rozumiem, jak to się stało, że nie padłem trupem, przeczytawszy coś takiego. Widać szczęście mi sprzyja. Ale przez następne dwa tygodnie ćwiczeń, treningów, wykładów i seminariów byłem w tym świecie całkowicie nieobecny, jakby ktoś inny odbywał za mnie służbę, czyścił broń, buty i wychodki, otrzymywał pochwały i nagany, biegał, skakał, maszerował.
Minęły jednak dwa tygodnie i zdołałem jakoś dojść do siebie. Wtedy znów wybrałem się do tajnej biblioteki za pancernymi drzwiami. Wyłączyłem wszelkie emocje. Odnalazłem w katalogu znaną już różową fiszkę, po czym z kamienną twarzą, starając się nie okazywać podniecenia, zamówiłem książkę. I oto wreszcie leży przede mną, niepozorna, szara, niewielkiego formatu. W prawym górnym rogu pieczątka „Tajne” i numer katalogowy: 0341. Autor – generał pułkownik L. Sandałow. Tytuł – Działania bojowe wojsk 4. Armii Frontu Zachodniego w początkowym okresie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej[1].
III
No i jak, odebrało wam mowę? Ogłuszył was ten tytuł, jakbyście dostali pięścią między oczy? Otóż to, tak właśnie. Podobnie i ja zareagowałem, gdy przeczytałem stronę tytułową. Świat wokół mnie nagle utracił barwy. Ja wiem, dzisiejszy czytelnik przywykł już do sensacji, do coraz mocniejszych wrażeń i kolejnych demaskatorskich odkryć. Jeśli ten tytuł stanowi mocny cios, to przecież nie zabójczy. Ale w tamtych latach działał jak uderzenie obuchem. Od urodzenia uczono nas, że wojna była wielka i ojczyźniana, święta i wyzwoleńcza. Niektórzy w to uwierzyli, wśród nich i ja. I oto nagle okazało się, że historia wojny, którą nam przedstawiano, to wersja dla naiwniaków, dla maluczkich, dla szarych mas. A tu, za pancernymi drzwiami, za stalową kratą i pod osłoną grubych murów, za szerokimi plecami zbrojnych w automaty strażników, za szczerzącymi kły psami i czujnymi spojrzeniami Wydziału Specjalnego – obwarowana zezwoleniami, przepustkami, pieczęciami i instrukcjami korzystania z tajnych zbiorów, kryje się całkiem inna historia tej samej wojny.
Nie, wspomnienia generała Sandałowa nie są bynajmniej wyjątkiem. Po prostu ta książka pierwsza wpadła mi w ręce. Znalazłem jeszcze całe mnóstwo podobnych memuarów, oczywiście również utajnionych, między innymi generała armii J. Fiediuninskiego, głównego marszałka artylerii N. Woronowa, generała porucznika S. Kalinina, marszałka Związku Radzieckiego I. Bagramiana, generała armii J. Batowa, generała armii A. Gorbatowa (tego, o którym Stalin powiedział, że garbatego tylko grób wyprostuje). I wiele, wiele innych.
Pytam: Co właściwie ukrywamy? Przed kim? I w jakim celu?
Reguła tajności jest surowo przestrzegana. Dopóki człowiek trzyma język za zębami, w jego papierach widnieje adnotacja, że potrafi dochować tajemnicy wojskowej i państwowej. Ale dość wspomnieć komuś słowem o utajnionych wspomnieniach, by zostać oskarżonym na podstawie najgroźniejszych artykułów kodeksu karnego, od artykułu 64 poczynając. I otrzymać niemały wyrok. Ba, nie chodzi nawet o treść, o szczegóły – wystarczy powiedzieć, że tajne wspomnienia w ogóle istnieją. To jest już kwalifikowane jako ujawnienie tajemnicy wojskowej i skutkuje odpowiedzialnością karną. Z kolei gdyby ktoś odważył się pod osłoną nocy forsować kraty tajnej biblioteki, strażnik kulami z kałasza podziurawiłby go jak sito, i to bez namysłu. Gdybym znalazł się na jego miejscu (posterunek nr 2), też unieszkodliwiłbym każdego, kto poważyłby się naruszyć pokój naszych tajemnic. I też bez namysłu. Dostałbym za to pochwałę oraz krótki urlop, plus bezpłatny bilet w obie strony, choćby nawet do najodleglejszego zakątka kraju. W moich papierach znalazłaby się notatka o zdecydowanej postawie w obronie tajemnicy wojskowej, co tylko upiększyłoby mój życiorys i pomogło w pokonywaniu kolejnych szczebli kariery. Ale cóż to za tajemnice, za których ujawnienie byłbym zmuszony zabijać bez namysłu? Co to za sekrety, których odkrycie skazałoby mnie na eliminację?
Wyobraź sobie, że od lat żyjesz ze wspaniałą kobietą. Jest elegancka, mądra, pracowita. I oto nagle dowiadujesz się, że ta ubóstwiana kobieta ma szemraną przeszłość. Na tyle mroczną, że próba jej przeniknięcia grozi śmiercią. Jeśli poważysz się w tę przeszłość zagłębić, zostaniesz po prostu skrócony o głowę.
Właśnie w takiej sytuacji się znalazłem. Tyle że nie chodziło o kobietę, lecz o wspaniałe zwycięstwo w świętej i najbardziej sprawiedliwej ze wszystkich wojen. Okazało się, że to wielkie zwycięstwo ma ponurą, plugawą przeszłość. Gdyby było inaczej, czy cokolwiek mielibyśmy do ukrycia? Jeśli nieoficjalna historia wojny jest piękna i czysta, to dlaczego strzegą jej warczące psy?
IV
Potrafimy strzec naszych tajemnic. Wszelkie informacje i świadectwa dotyczące wojny kwalifikujemy jako tajne lub ściśle tajne. Umieszczamy je w sejfach, sejfy opieczętowujemy, zamykamy okratowane drzwi, na nie także nakładamy pieczęcie. Przed drzwiami ustawiamy warty, zmiana co dwie godziny. Stój, kto idzie? Rozprowadzający podejść do rozpoznania, reszta stój! Melduję zdanie posterunku! Melduję przyjęcie posterunku! I tak w kółko. Dowódca warty śpi tylko w dzień, cztery godziny: od 10.00 do 14.00. Pod warunkiem, że nic się nie dzieje. O 17.00 odprawa. O 18.00 zmiana warty. I znowu od początku: Melduję zdanie posterunku! Melduję przyjęcie posterunku! Czujnie strzec, zdecydowanie bronić powierzonego mu mienia i osób. Wartownik ma obowiązek użyć broni w wypadku…
Ochrona tajemnic tej nieoficjalnej historii drugiej wojny światowej wymaga ogromnych nakładów i wysiłków. Spróbujcie wyżywić choćby jednego tylko psa wartowniczego,