Poniemieckie. Karolina Kuszyk. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Karolina Kuszyk
Издательство: PDW
Серия: Sulina
Жанр произведения: Документальная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380496736
Скачать книгу
myślę, że już spolszczyłam w ciągu dwudziestu lat i dom, i mieszkanie, tak jak zostało przywrócone polszczyźnie miasto”.

      Próby zaprowadzenia własnych porządków mogły się powieść tylko częściowo, bo nawet jeśli pobielono ściany i wybudowano piec na wschodnią modłę – nawet jeśli „wymieciono niemczyznę” i zdjęto ze ścian obce fotografie, dojmujące poczucie życia na nie swoim pozostało, stając się nieodłącznym kompanem codzienności.

      Wspomnienie tamtej obcości wraca dziś na chwilę podczas remontów, choć już nie towarzyszy mu dyskomfort, lecz raczej ciekawość i przeczucie tajemnicy. Gdy Agnieszka i Przemysław Przewirscy, właściciele modernistycznego domu jednorodzinnego we Wrocławiu, podczas remontu łazienki burzyli ścianę między toaletą a przedsionkiem, wyobrażali sobie zamurowane niespodzianki: „Myśleliśmy, że będzie zamurowany Niemiec albo chociaż garniec złota […], skarb, broń, mapy, wskazówki wejścia do tuneli pod Wrocławiem – ironizował w 2014 roku Przemysław Przewirski. – A tu figa z makiem: pusta przestrzeń, nawet bez pająków”.

      Wojna bloku z kamienicą

      „Budujemy betonowy nowy dom, jeszcze jeden nowy dom”, śpiewała Warszawa, a z nią cała Polska, gdy ruszyła odbudowa i zaczęły piąć się w górę pierwsze domy socrealistyczne w treści i narodowe w formie: nowe, wygodne i nawet nie takie brzydkie. Rodzina Karolci, bohaterki powieści dla dzieci napisanej przez Marię Krüger w 1959 roku, z radością wyprowadzała się ze starej kamienicy do świeżo zbudowanego bloku w bliżej niesprecyzowanym polskim mieście. Przypomniała o tym ostatnio Beata Chomątowska w książce o blokach Betonia. Dom dla każdego.

      Z mniejszym entuzjazmem witał nowe budynki bohater autobiograficznej powieści Stefana Chwina Krótka historia pewnego żartu, rówieśnik Karolci ze Starej Oliwy [Oliva]. Sceptycznie przyglądał się świeżo postawionym domom, zwanym stalinowcami, próbując zrozumieć, jak to możliwe, że stare wille, po Niemcach, czyli „zrodzone ze zła”, wypadają o wiele lepiej w zestawieniu z nowymi domami, którym najwyraźniej czegoś nie dostaje, choć przecież są „z dobra”. Bo

      […] niby miały ładny czerwony dwuspadowy dach, ale ten dach wyglądał tak, jakby był za mały w stosunku do całego budynku, za małe były też okna, może za szerokie, może za bardzo kwadratowe […], a znów kominy były za duże, jakieś zbyt szerokie i płaskie, i jeszcze na dodatek oblepiono je szarym cementowym tynkiem, zupełnie niepotrzebnie, bo mogły zachować wyraźny rysunek czerwonych cegieł.

      Bohater Stefana Chwina czuł, że „ręka, która te domy wykreśliła, utraciła jakiś dar, zgubiła sekret równowagi, bo to, co mogło być lekkie, zmieniła w długi i gruby kloc, ciężko ciosany i wielki”.

      Chłopiec ze Starej Oliwy wcale by się nie zdziwił, że niebieski koralik, od którego zaczęły się wszystkie przygody Karolci, został znaleziony właśnie w starej kamienicy. A dokładnie – w szparze w podłodze. Gdyby Karolcia Marii Krüger mieszkała na „Ziemiach Odzyskanych”, mogłaby między klepkami parkietu znaleźć pozostałości po Niemcach – jak wałbrzyszanka Alicja w powieści Joanny Bator Ciemno, prawie noc, która z drewnianych podłóg pełnych szpar wydłubywała poniemieckie igły, guziki, paznokcie i włosy.

      Gdy w 1956 roku po fali budownictwa socrealistycznego zaczął wracać do łask kosmopolityczny modernizm, młoda generacja architektów próbowała nadrobić zaległości, reaktywując le corbusierowską ideę maszyny do mieszkania. Zachwyt mieszkaniem małym, lecz zmyślnie zaprojektowanym i funkcjonalnym, pozbawionym niepotrzebnych ozdób (ornament się skompromitował), odpowiadał ogólnoeuropejskiej tendencji w architekturze już od przedwojnia, gdy uznano – jak pisał Witold Rybczyński – że „styl art déco jest lubieżny, styl wiktoriański – dekadencki, a rokoko razem ze swoim czemu-nie-jedzą ciastek najgorszy”, i tylko biała prostota jest pełna cnót.

      W 1970 roku Anna Richter z Ełku [Lyck] z radością zanotowała w pamiętniku: „Burzy się stare poniemieckie rudery, a na tym samym uzbrojonym terenie rosną z rozmachem nowe budynki mieszkalne”. We Wrocławiu już wyrósł pierwszy polski mrówkowiec o jedenastu kondygnacjach i ośmiuset jeden jednostkach mieszkaniowych. W styczniu 1971 roku Edward Gierek został pierwszym sekretarzem KC PZPR i obiecał dać Polakom nowe mieszkania. W ciągu dekady powstanie ich ponad dwieście siedemdziesiąt tysięcy, a towarzysz Gierek zostanie po latach okrzyknięty największym deweloperem w historii Polski. Dzięki metodzie budowania wielkopłytowego nowe mieszkanie, wcześniej przywilej niewielu, stanie się osiągalne dla niemal każdej pracującej rodziny, pod warunkiem że ta wykaże się cierpliwością i determinacją. Polska poniemiecka również przeprowadzi się do bloku, z centralnym ogrzewaniem, toaletą, do której nie trzeba schodzić na półpiętro ani dzielić jej z innymi lokatorami, bez stęchłej piwnicy i zapyziałego podwórka, do własnego, czystego, nieskażonego śladami obcej obecności M3, z windą i jakże wygodnymi zsypami.

      Na „Ziemiach Odzyskanych” dopiero domy budowane od 1945 roku, od pierwszych stalinowców po bloki, dopiero wielka płyta i jednorodzinna kostka naprawdę zasłużą sobie na miano domu polskiego. To one, betonowe nowe domy, będą – od piwnicy aż po dach – domami bez niejasnej przeszłości, bez niemieckich włosów i paznokci między podłogowymi deskami, bez ścian, które wchłonęły oddechy i sny obcych ludzi, bez kątów, w których zalegają osierocone wspomnienia poprzednich mieszkańców. W piwnicach nie będą czaić się duchy Niemców, a co najwyżej osiedlowi zboczeńcy. Nowe domy będą czyste jak niezapisana kartka. Albo łza.

      W nowej, współczesnej wersji Karolci, nakręconej w 1995 roku przez Agnieszkę Glińską dla Teatru Telewizji, dziewczynka nie przeprowadzi się już z kamienicy do bloku, lecz odwrotnie, z bloku do kamienicy, przypomina w książce o blokach Beata Chomątowska. Nie starej i brzydkiej, lecz starej i pięknej. Bo po 1989 roku klasa średnia, zmęczona blokowiskami, zacznie masowo uciekać do domków z ogródkiem, a nawet przeprosi się ze starym budownictwem. Gdy w 1990 roku rodzice legnickiej Karolci, która już wkrótce zacznie naukę w liceum, kupią dom w dzielnicy Piekary Wielkie, dawnej podlegnickiej wsi Groß Beckern, jej kresowa babcia Marysia, która polubi gromadne życie w blokowisku i wygodę zsypu (uparcie nazywanym wsypem), skwituje zakup słowami: „Ot, poniemiecka rudera”.

      Dzisiejszy krajobraz „Ziem Odzyskanych” to mariaż bloku i nowej deweloperki z zabudową przedwojenną. Tym, którzy zachwycają się dzisiaj estetyką poniemieckich willi, ale krytykują peerelowskie bloki, poetka Ilona Witkowska, od 2015 roku mieszkająca w Sokołowsku, dawnym kurorcie Görbersdorf in Schlesien, a dziś kolonii artystycznej, odpowiada, że nie rozumieją swoistości miejsca. Sama uważa, że gdy „na ten piękny niemiecki, secesyjno-neogotycki, bajkowy, uroczy, wylizany wizerunek nakłada się rozsądny, zgrzebny PRL, który jest szary, ma proste formy, wszystko w nim musi działać, tylko działać – to jest ekstra”.

      Nasze domy, ich domy

      Ale wróćmy do początków. Bywało, że nowi właściciele musieli przemieszkać parę miesięcy z poprzednimi. Pod jednym dachem. „Niemcy przyglądali się pochmurnie […], ale otwierali na żądanie swoje domy, stajnie i obory, odpowiadali na pytania, silili się na obojętność. Świadomi swojej klęski, oderwani od stada, spełniali z rezygnacją wszystko, czego od nich żądano” – zapamiętał osadnik Julian Bazgier.

      Sąsiedztwo z Niemcami nie zawsze było jednak naznaczone wzajemną wrogością.

      Od małego dziecko było karmione wyobrażeniami o Niemcach jako o jakimś narodzie okrutników, pozbawionych uczuć ludzkich, zmechanizowanych, zakutych w stal i żelazo i zbliżonych niemal do jakichś potwornych Marsjan, napadających na bezbronny nasz naród. Tu widziałem tylko ludzi, którzy spali i jedli, cieszyli się i smucili, myśleli i zachowywali się zupełnie tak samo jak my

      – dziwił się Zbigniew Żaba ze Lwowa, którego rodzina dzieliła we Wrocławiu mieszkanie z niemiecką rodziną Nowack. „Na gruncie wspólnego mieszkania powstawała jakaś osobliwa symbioza prywatna […], jakiś surogat przyjaźni i wzajemnego zrozumienia