Poniemieckie. Karolina Kuszyk. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Karolina Kuszyk
Издательство: PDW
Серия: Sulina
Жанр произведения: Документальная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380496736
Скачать книгу
pielęgnuje się tylko wśród swoich. W nowej Polsce przez długie lata nie będzie miejsca na wspominanie Lwowa i Wilna. Wielki Brat patrzy. Przygląda się, jak ci, których urządziła historia, urządzają się wśród obcych dekoracji.

      Zastali murowaną

      Ci, którzy jadą na Zachód, patrząc na obcą krainę z wagonów pociągów lub – jak chce piosenka – z przyczepy rozklekotanej ciężarówki, widzą przede wszystkim dachówki i mury. Obszerne, murowane zagrody mogą wzbudzać lęk: „Każdy spojrzał za zabudowania i strach nas ogarnął, co w tych murach będziemy robić. Człowiek nigdy nie widział takich zabudowań”, będzie wspominać rekonesans podgłogowskiej wsi Ruszowice [Rauschwitz] Stanisław Pawlus, przybysz z rzeszowskiego. „Wszędzie widzieliśmy solidnie zbudowane domy i zabudowania gospodarskie. Budulec stanowiły cement, cegła i glina, a nie drewno jak u nas na wschodzie”, zapisze we wspomnieniach Henryk Zudro. Franciszek Kalisz, który zamieszkał we wsi Laski [Heinrichswalde] niedaleko Ząbkowic Śląskich [Frankenstein], zapamięta, że czuł się na nowym miejscu jak w „małym miasteczku”.

      Skoro nawet wsie dla wielu wyglądają jak miasta, cóż mają powiedzieć ci, którzy trafiają właśnie do miast? Inteligent ze Lwowa Zbigniew Żaba zatrzymuje się na pewien czas w Krośnie Odrzańskim [Crossen an der Oder]. Tam w willi „po Niemcu Krügerze, właścicielu kawiarni”, zamieszkali jego krewni. „Kuzynka oświadczyła, że czuje się w tym mieszkaniu jak w raju. Cieszyli się jak dzieci, pokazując mi przyzwoite meble, łazienkę, elektryczność. Na Nowogródczyźnie, gdzie żyli przed wojną, to wszystko było dla nich nieosiągalne, zaliczało się do magnackiego komfortu”. Sam Żaba dociera w końcu do Wrocławia [Breslau], gdzie w poszukiwaniu lokum ogląda setki mieszkań dużych i małych, słonecznych i ciemnych, willowych i blokowych, z ogródkami i bez. Nie kryje swojego oczarowania architekturą miasta: „Kremowe wille, przeświecające ceglastą dachówką przez delikatną, młodą zieleń, były podobne do domków na obrazkach dla grzecznych dzieci”. Po żmudnych peregrynacjach znajduje komfortowe mieszkanie w poniemieckiej willi, która go „olśniewa”.

      Domy i mieszkania poniemieckie: pozostawione we wzorowym porządku, z umytymi naczyniami i kluczem karnie tkwiącym w drzwiach – koniecznie od zewnątrz, zgodnie z rozkazem rządu polskiego z 14 lipca 1945 roku. Opuszczone w pośpiechu; we wspomnieniach niedawna obecność poprzedników zapisze się w obrazie talerzy z jeszcze ciepłą zupą. Splądrowane. Umeblowane. Z wygodami. Z trupami właścicieli, którzy obarczają przybyszy obowiązkiem pochówku. Mieszkania, które przed wysiedleniem zdewastowali w aktach sabotażu sami Niemcy. Mieszkania zrujnowane, mieszkania grobowce. Mieszkania sracze dla sowieckich żołnierzy. Mieszkania burdele. Mieszkania czyste i zamieszkane, najczęściej przez kobiety, dzieci i starców. W miastach i wsiach, które wydają się wyludnione, bo Niemcy, którzy jeszcze nie wyjechali, wolą nie wychodzić na ulice. „Wszystko wygląda jak opuszczone, jak poniemieckie, a raczej, jak gdyby ślad pozostał po zaginionej jakiejś ekspedycji”, notuje w Gołdapi [Goldap] osadnik Ignacy Wojnikiewicz.

      Walka o mieszkania

      Przesiedlenie to często kilka tygodni w odkrytych wagonach, w deszczu, słońcu i kurzu. Czasem z kilkudniową lub kilkutygodniową przerwą na koczowanie na dworcu lub przy torach w szczerym polu, bo wojsko zarekwirowało wagony. „Ci biedni ludzie porobili sobie nad głowami dachy z desek albo małe domki i tak czekają po 3–4 tygodnie” – pisał ktoś w liście do bliskich o takim wypatrującym zmiłowania transporcie repatriantów. Po dotarciu na miejsce przeznaczenia nie ma mowy o odpoczynku – zaczyna się walka o lokum. Przyjezdni często zajmują mieszkania sami, nie czekając na przydział. Kto pierwszy, ten lepszy. „My chociaż zajęliśmy dom, ale nie wiem, jak długo będziemy w nim siedzieć, bo jak poszłam po dokument, to porucznik mi powiedział, że nie mamy prawa […], a jak będę, pośle swoich żołnierzy i nas wyrzucą na ulicę”, pisze do bliskich we wrześniu 1945 roku osadniczka z Sulęcina [Zielenzig]. Rządzi prawo silniejszego lub ustosunkowanego. Po zarezerwowaniu nowej siedziby za pomocą kartki z napisem „Zajęte przez Polaka” albo przez zatknięcie polskiej flagi osadnicy zgłaszają się w miejscowej komisji przy Radzie Narodowej. Jeśli nie ma przeciwwskazań, mogą się osiedlić. Przezorni zajmują na wszelki wypadek kilka mieszkań:

      Ja udałem się do Ośna Lubuskiego [Drossen] w powiecie sulęcińskim. Miasteczko to było bardzo mało zniszczone i posiadało dużo pięknych domów z umeblowanymi mieszkaniami. Ale już wszystko było zajęte. Chociaż ludzie tu nie mieszkali, lecz na każdych drzwiach widniała kartka z napisem „zajęte”

      – wspominał Adam Chomicz. „Oczywiście my, mocno zdyscyplinowani ludzie, szanowaliśmy te kartki i nikt z nas nie śmiał zajmować tych mieszkań. Dziwiło nas tylko, że ich lokatorzy nie tylko nie przybywali, lecz odwrotnie, po pewnym czasie zdejmowali te kartki i porzucali te mieszkania”.

      Miejscowa komisja przy Radzie Narodowej przydziela mieszkania potrzebującym odpowiednio do ich zawodu, stanu zdrowia i stanu rodzinnego. Rozstrzyga też spory. Jeśli do Rady Narodowej zgłosi się w późniejszym czasie osoba bardziej uprzywilejowana, dotychczasowy mieszkaniec musi ustąpić mu miejsca. Lepiej, żeby zrobił to dobrowolnie. Gdy rolnik Czesław Roksela dostaje nakaz opuszczenia domu, w którym postanowiono zakwaterować nauczycieli, a on prosi o czas do jesieni – w polu kiełkują kartofle – na drugi dzień po nakazie eksmisji przyjeżdża milicja i zaczyna wyrzucać z mieszkania meble. „Mieszkania lepsze były zajęte zaraz po oswobodzeniu przez UB i Milicję, wraz z meblami” – notuje w pamiętniku repatriantka ze Lwowa Henryka Lukas. Jej krajan Zbigniew Żaba wspomina:

      Gdy już wolnych mieszkań nie było ani na lekarstwo, wtedy „lepsi goście” zaczęli częstokroć bezkarnie wyrzucać na bruk wcześniej osiedlonych, a mniej ustosunkowanych. […] I mnie również nie ominęła taka walka o „mieszkaniowy Lebensraum”. Sprawy mieszkaniowe do dziś dnia pozostają dla mnie najbardziej zawikłanymi i zagadkowymi tworami biurokratycznymi.

      Mniej obrotni, a bardziej lękliwi zostają zakwaterowani w barakach Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, czyli PUR-u, skąd – po tym jak odczekają swoje – kieruje się ich do wyznaczonego mieszkania lub domu. Najczęściej wzgardzonego przez bardziej przedsiębiorczych i niebojących się ryzyka. „Kto był rzutki i odważny, to sami ludzie wyszukiwali sobie miejsca, ale […] nasza rodzina składała się z samych niedołęgów i bojaźliwych […], tak że my czekali nie wiadomo na co i na kogo” – lamentuje Wanda Fedorowicz, niezadowolona z domu, który przydzielono jej rodzinie w „zapadłej” wsi Kargowa [Karge, Unruhstadt].

      „W sprawie przydziału domów i mieszkań instytucjom i obywatelom polskim toczą się we Wrocławiu gorszące spory, a nawet walki” – skarży się obywatel Antoni Plater-Zyberk w liście do samego Bolesława Bieruta we wrześniu 1945 roku. Osadnictwo na Dzikim Zachodzie przebiega przy akompaniamencie krzyków i wystrzałów. Towarzyszą mu rozboje, gwałty i kradzieże, a polowanie na mieszkanie można przypłacić życiem. Trzej gospodarze, towarzysze Stanisława Błażejewskiego z transportu repatriacyjnego, tuż po przybyciu w okolice Opola [Oppeln] jadą wozem szukać domów na własną rękę i nigdy nie wracają. Repatriantka Wilhelmina Trylowska tak wspomina jedną z pierwszych nocy w Żaganiu [Sagan]:

      […] maruderzy i jacyś bandyci wybili szyby na parterze, przedostali się na piętro, wyważyli drzwi i w okrutny sposób poczęli nas bić, zatykając nam usta szmatami, a inni […] zabierali wszystko, co im się podobało. Wszystkich opanował znów okropny strach. Staliśmy jak osłupieni i dopiero kiedy oddalili się z mieszkania, poczęliśmy z dziećmi okropnie krzyczeć. Ci, nie pytając wiele, poczęli ostrzeliwać nasz dom. […] Nikt nie przyszedł i nikt nie ratował z sąsiadów, gdyż bali się tak samo jak my.

      Wielu nowo przybyłych, po kilkukrotnym ograbieniu przez grasujące bandy i sowieckich żołnierzy, decyduje się na opuszczenie nowych siedzib. Jesienią 1945 roku, wobec wiadomości o planowanym zakwaterowaniu w Piszu [Johannisburg] jednostki Armii Czerwonej, tamtejszy starosta donosi: „Ludność zamieszkującą teren powiatu ogarnęła panika. Osadnicy porzucają swoje siedziby i wraz z całym swoim majątkiem mają zamiar przenieść się