Wiek dwudziesty widział więcej zorganizowanego zabijania w imię pokoju i zakończenia wojen niż wszystkie wcześniejsze stulecia razem wzięte. Jak na ironię, ogromna większość wybuchła w wielkich kolebkach nauki i wspaniałej kultury, jakimi były Europa i Azja Wschodnia. Dwudziesty pierwszy wiek szybko podąża tym śladem, nawet jeśli robi to w inny sposób, być może jeszcze bardziej porażający. Bez względu na to, kto stoi u sterów, jaka jest retoryka sporu, wojny, tajne wojny oraz wojny z terroryzmem zawsze są rozpętywane w imię najwyższych, najbardziej porywających wartości i idei. Wojny zawsze prowadzą do rozlewu krwi i koniec końców, nawet gdy wydają się nieuniknione, wyrządzają krzywdę zarówno ofiarom, jak i sprawcom. Ich przyczyną są nieodmiennie zaburzenia ludzkiego umysłu. Krzywdzenie innych w celu rozwiązania sporu, który przy odrobinie wyobraźni można zakończyć w inny sposób, zaślepia nas do tego stopnia, że nie widzimy w wojnie i przemocy objawów choroby świata, będącej przyczyną tak wielu indywidualnych i zbiorowych cierpień. Przestajemy wówczas widzieć również inne drogi przywrócenia harmonii i równowagi, gdy są one zakłócane przez bardzo realne, bardzo niebezpieczne, wręcz toksyczne siły, które możemy nieświadomie karmić i wzmacniać, mimo że czujemy do nich odrazę i zażarcie je zwalczamy.
Co więcej, dziś „wygranie” wojny jest zupełnie innym wyzwaniem niż utrzymanie pokoju po zakończonej wojnie, czemu na przykład Ameryka musiała stawić czoła w Iraku i Afganistanie. Wymaga to zupełnie innego stylu myślenia, innej świadomości i planowania. Takiemu zadaniu może sprostać tylko lepsze zrozumienie samego siebie i wzniesienie się na poziom bardziej wspaniałomyślnego rozumienia innych. Być może nie podzielają oni naszych poglądów, mają własną kulturę, obyczaje oraz wartości i choć trudno nam w to czasem uwierzyć, widzą te same zdarzenia w odmienny sposób. Stanom Zjednoczonym udało się zastosować takie podejście w powojennej Europie dzięki wyprzedzającemu swoje czasy, współczującemu geniuszowi Planu Marshalla.
Tak czy inaczej, musimy nieustannie dostrzegać względność naszego postrzegania oraz motywacje, które się z niego wyłaniają, poprzez swoje zapętlenie uniemożliwiające nam szersze i zapewne trafniejsze rozumienie danej sytuacji. Jeśli wziąć pod uwagę stan świata, prawdopodobnie nadszedł czas, byśmy sięgnęli głębiej w zasoby ludzkiej inteligencji i wspólnoty. Skupienie się na indywidualnej pomyślności i bezpieczeństwie może okazać się dużym błędem, ponieważ nasza pomyślność i bezpieczeństwo są ściśle powiązane z całym coraz bardziej kurczącym się światem. Przebudzenie jest między innymi kultywowaniem wszechobejmującej świadomości wszystkich naszych zmysłów, wraz z umysłem i jego ograniczeniami. Wśród tych ograniczeń musimy pamiętać o pokusie sztywnego i bezwzględnie ścisłego kontrolowania zmiennych okoliczności zewnętrznego świata, zwłaszcza gdy nasze poczucie bezpieczeństwa jest zakłócone, a sami mamy mnóstwo zasobów. To przedsięwzięcie skazane na niepowodzenie, wyczerpujące i naznaczone przemocą.
W szeroko rozumianym zdrowiu świata, podobnie jak w przypadku naszego życia, chodzi o kwestię podstawową, musimy więc przyznać pierwszeństwo świadomości wymiaru cielesnego, materialnego. W tym przypadku ciało, z którym mamy do czynienia, składa się ze wspólnot, korporacji, narodów i rodzin narodów. Wszystkie one mają własne dolegliwości, choroby oraz mieszankę poglądów, ale i ogromny potencjał praktykowania samoświadomości i uzdrowienia, wynikający nie tylko z ich własnych tradycji i kultur, ale też, na wyższym poziomie, charakterystyczny dla współczesnego świata potencjał wynikający ze spotkania wielu różnych tradycji.
Choroba autoimmunologiczna to w rzeczywistości stan, w którym systemy ciała, monitorujący, ochronny oraz immunologiczny, zwariowały i zaczynają atakować własne komórki i tkanki. Żadne, nawet najzdrowsze, tryskające witalnością ciało indywidualne czy zbiorowe nie może się rozwijać w warunkach, w których jedna jego część wyrusza na wojnę z inną. Żaden kraj nie może rozkwitać w świecie, prowadząc politykę zagraniczną zdefiniowaną w dużym stopniu przez reakcję alergiczną, efekt rozregulowanego systemu odpornościowego. Wymówka – prawdziwa czy nie – że przyczyną jest zbiorowy stres pourazowy wywołany atakami z 11 września 2001 też tego nie usprawiedliwia. Powstanie ISIS i globalnego terroryzmu jedynie pogłębiło ten stres. Na przypływ toksycznego, rasistowskiego populizmu nie trzeba było długo czekać. Takie okoliczności ułatwiają „chcącym dobrze” lub cynicznym przywódcom wykorzystanie wydarzeń do celów niemających zbyt wiele wspólnego z uzdrowieniem sytuacji, prawdziwym bezpieczeństwem ani autentyczną demokracją.
Podobnie jak w przypadku osoby, która być może dość „brutalnie” zostaje pchnięta na drogę wiodącą ku prawdziwemu zdrowiu przez niezagrażający życiu atak serca lub inną niespodziewanie zdiagnozowaną dolegliwość, dogłębnie zrozumiany szok może okazać się szansą na przebudzenie, zmianę priorytetów i zmobilizowanie naszych zasobów, niekiedy negowanych lub zapomnianych, w celu zapewnienia bezpieczeństwa i pomyślności.
Takie uzdrowienie świata na poziomie społecznym to praca dla wielu pokoleń. Podjęto ją już w wielu miejscach, gdy dotarł do naszej świadomości ogrom ryzyka, z którym trzeba będzie się zmierzyć, jeśli nie poświęcimy odpowiedniej uwagi krytycznemu stanowi pacjenta. Otóż w tym przypadku pacjentem jest nasz świat. Nie możemy zignorować jego historii, a więc życia na tej planecie, a zwłaszcza ludzkiego życia, którego wpływ decyduje teraz o przyszłości wszystkich istot na Ziemi. Nie możemy nie zwrócić uwagi na autoimmunologiczną diagnozę dotyczącą świata, którą mamy wprost przed oczami, ale nie jesteśmy w stanie jej zaakceptować. Dopóki jeszcze jest na to czas, nie możemy też zlekceważyć możliwości uzdrowienia, która mieści w sobie wykorzystanie wszystkiego, co najgłębsze i najlepsze w naturze żyjących, a zatem czujących istot.
Jeśli mamy uleczyć świat, musimy nauczyć się używać swojej wielowymiarowej inteligencji w służbie życia, wolności oraz prawdziwego szczęścia, naszego i wszystkich następnych pokoleń. Musimy uleczyć świat nie tylko dla Amerykanów czy ludzi Zachodu, lecz dla wszystkich mieszkańców tej planety i nie chodzi tylko o ludzi, lecz o – jak nazywają je buddyści – wszystkie „czujące istoty” świata naturalnego.
Ostatecznie to właśnie zdolność odczuwania jest kluczem do przebudzenia się na nowe możliwości. Jeśli nie potrafimy nauczyć się, jak używać świadomości, genetycznej zdolności klarownego widzenia i bezinteresownego działania, zarówno na użytek naszego indywidualnego życia, jak i w obrębie naszych instytucji – włącznie z biznesem, senatem, Białym Domem, ministerstwami i instytucjami międzynarodowymi, takimi jak ONZ i Unia Europejska – jak doskonalić te umiejętności i się w nich zadomowić, wówczas skazujemy się na autoimmunologiczną chorobę naszej nieświadomości, z której rodzą się bez przerwy ciągi złudzenia, ułuda, chciwość, lęk, okrucieństwa, samooszukiwanie się i w końcu bezsensowna destrukcja i śmierć. To ludzkość, to człowiek jest chorobą Ziemi. To my jesteśmy czynnikiem chorobotwórczym, a także jego pierwszą ofiarą. Ale to w żadnym wypadku nie koniec tej historii. Jeszcze nie. Nie teraz.
Dopóki oddychamy, wciąż mamy możność, żeby wybrać życie i zastanowić się, czego taki wybór wymaga. To konkretna, praktyczna decyzja, podejmowana ciągle na nowo, chwila po chwili, a nie jakaś kolosalna, przerażająca abstrakcja. Jest bardzo bliska treści i podłoża naszego życia, upływającego sekunda po sekundzie w naszych myślach i uczuciach, w naszych słowach i działaniach.
Świat potrzebuje wszystkich swoich kwiatów w ich naturalnej postaci,