– A myślałeś, że po Incydencie ktoś z policji będzie jeszcze chciał ze mną pracować? – odparował Julian.
– Ja bym chciał. – Przyjrzał się człowiekowi, który kiedyś był jego przyjacielem. – Dlaczego nie powiedziałeś nikomu, że jesteś Intuitem i że nie ty jeden masz takie umiejętności?
Zabrzmiało to tak, jakby Grimshaw wiedział o tym od jakiegoś czasu, a nie czekał na potwierdzenie swej teorii.
– I miałbym narazić moich ludzi na dyskryminację lub prześladowania? – Szare oczy Juliana stały się zimne jak kamień. – Już to przerabialiśmy. Wiedzieliśmy, jak inni ludzie reagują na nasze umiejętności wyczuwania różnych rzeczy. Dlatego nasze społeczności żyją na dzikich terenach i dlatego nie przyznajemy się do tego, kim jesteśmy, gdy musimy na jakiś czas opuścić podobnych sobie.
– Teraz, gdy niektórzy Intuici, że tak powiem, wyszli z szafy, szacuje się, że jedna na trzy ludzkie społeczności na obszarze Jezior Palczastych jest wspólnotą Intuitów lub mieszanką Intuitów i ludu Prostego Życia – zauważył Grimshaw.
– Ale wiedza ta nie jest dostępna poza kręgami rządowymi i policyjnymi. Nie potwierdzono również, które społeczności są intuickie. A Jeziora Palczaste czy Jeziora Piór, jak nazywają je Inni, są terenami dzikimi. Nad żadnym z nich nie ma jednej wsi kontrolowanej przez człowieka. Jeździsz w policji drogowej, więc z pewnością dobrze o tym wiesz.
Wiedział.
– Skoro koniecznie chciałeś utrzymać w tajemnicy to, kim jesteś, dlaczego nie wstąpiłeś do intuickiej szkoły policyjnej w jednej ze swoich społeczności?
– Nie było takiej. Wtedy jeszcze takiej nie było. Teraz jest ich kilka w Regionie Północno-Wschodnim. Założono je dla mężczyzn, którzy odczuwają potrzebę służenia i pełnienia ochrony.
Grimshaw cały czas przyglądał się człowiekowi, który kiedyś był jego przyjacielem. Ciemne włosy Juliana były wystarczająco długie, by zaczesać je do tyłu i związać w maleńką kitkę, ale nie robił tego, więc wyglądały na potargane. Może sądził, że to się podoba niektórym kobietom. Smukła i przystojna twarz z cienką blizną na jednym policzku – pamiątką po tamtym ataku. Grimshaw podejrzewał, że Julian Farrow miał kilka innych pamiątek po tamtej nocy, takich których nie widać na skórze, których nie dostrzeże ludzkie oko.
Ale Julian był również świetnym gliną. Więcej – był świetnym dochodzeniowcem.
Co tak naprawdę robił przez te wszystkie lata?
– Jesteś pewien, że w Sprężynowie robisz tylko to? Sprzedajesz książki?
Julian spojrzał w stronę drzwi. Grimshawowi wydawało się, że słyszał ciche drapanie w moskitierę, ale gdy zerknął przez ramię, nic nie zauważył.
– Mam dla ciebie lekturę na wieczór – odezwał się Julian.
Poszedł na zaplecze, a gdy minutę później wrócił, położył na blacie dwie książki i coś, co wyglądało jak wąska deska do krojenia. Otworzył stojący na kontuarze pojemnik, wyłożył na deskę dziesięć kawałków marchewki, a potem podszedł do moskitiery. Otworzył ją i podparł wielkim dzbanem wypełnionym piaskiem lub wodą – Grimshaw nie widział tego z miejsca, w którym stał – po czym położył deskę na ziemi tuż za progiem.
Gdy cofnął się do wnętrza księgarni, wyciągnął dwa palce i powiedział:
– Po dwa kawałki dla każdego z was.
Grimshaw wpatrywał się w stworzenia, które zebrały się przy drzwiach. Było ich pięć. Przez chwilę zastanawiał się, czy Julianowi już kompletnie odbiło. Zaczął dokarmiać olbrzymie szczury? Ale ich twarze wcale nie były szczurze. Co mogłoby być tak uszczęśliwione z powodu kawałka marchewki?
– Alan Wilcza Straż pisze thrillery – powiedział Julian, gdy ponownie zajął miejsce po drugiej stronie lady. – Druga książka to tajemnica napisana przez intuickiego pisarza.
– Co u diabła… – szepnął Grimshaw. Dostrzegłszy ostrzegawczy błysk w oczach Juliana, wziął do ręki jedną z książek. – Nigdy nie słyszałem o Alanie Wilczej Straży. – Wiedział jednak, co oznacza to imię. Autor był Wilkiem terra indigena. – Lubisz takie rzeczy?
– Tak. A jego perspektywa gatunku jest… inna.
Nie wątpię.
– I jeszcze coś, co może ci się przydać – szepnął Julian.
Na dźwięk skrobania Grimshaw odruchowo się odwrócił. Zobaczył, że pięć dziwnych stworzeń przepchnęło drewnianą deskę na jedną stronę drzwi. Potem zrobiły radosne miny i wyskoczyły. Ale nie jak króliki czy jakiekolwiek inne zwierzę, jakie widział.
– To Sprężyniaki. Wioska wzięła od nich swą nazwę – wyjaśnił Julian.
– Ale co to jest?
– Oto jest pytanie. Przez całe życie zbierałem książki o różnych miejscach, zwłaszcza takie, w których znajdują się zdjęcia dzikiej przyrody i roślin z innych części tego kontynentu oraz innych części świata. Obstawiam, że wzorzec istot znanych nam pod nazwą Sprężyniaki przybył z kontynentu Australis.
– To tak daleko, że równie dobrze mogłyby przybyć z innego świata – zaprotestował Grimshaw. Ile tygodni na statku trzeba byłoby spędzić, żeby dotrzeć do takiego miejsca? – Jak takie stworzenie z… – Wtedy dotarło do niego, co powiedział Julian. – Wzorzec?
– Wśród dziwnych informacji o Sprężyniakach – poza tym, że w ogóle tu występują – jest ta, że zawsze jest ich około stu i na tym kontynencie można je spotkać tylko wokół Jeziora Ciszy. Nie mają naturalnych wrogów – są wystarczająco duże, żeby odstraszyć domowego kota czy psa – ale zawsze jest ich nie więcej niż sto. W lasach mieszkają rysie i kojoty, zarówno zwyczajne zwierzęta, jak i terra indigena. Żadna istota nie tknie jednak Sprężyniaka. Są więc trochę atrakcją turystyczną z tymi swoimi szczęśliwymi mordkami i sposobem, w jaki skaczą wokół i zatrzymują się w różnych sklepach, prosząc o smakołyki. A gdy się napychają, słuchają tego, co się dzieje wokół nich.
– Ale nie są drapieżnikami – powiedział Grimshaw. – Nigdy nie istniała znana forma terra indigena, która nie byłaby drapieżnikiem. – Terra indigena, tubylcy ziemi, Inni jako grupa byli drapieżnikami dominującymi na całym świecie i mogli być przerażająco skuteczną śmiercionośną siłą, o czym ludzie przekonali się latem ubiegłego roku.
– To prawda – zgodził się Julian. – Sprężyniaki nie są drapieżnikami. Wątpię jednak, czy to samo można powiedzieć o ich innej formie.
– Wiesz, co to jest?
– Coś niebezpiecznego… – Julian się zawahał. – Zastanowiła cię nazwa mojego sklepu?
– Pomyślałem, że jego właścicielem jest jakiś wyjątkowo pomysłowy kretyn.
Intuita zaśmiał się cicho.
– Otworzyłem tę księgarnię zeszłej jesieni. Po tym, jak latem ubiegłego roku terra indigena przetoczyli się przez Thaisię i zabili tak wielu ludzi podczas Wielkiego Drapieżnictwa, w sklepach w Sprężynowie nagle zaczęło brakować właścicieli, bo albo zginęli, albo się spakowali i uciekli. Jednym z takich miejsc była właśnie księgarnia. Spadkobiercy właściciela chcieli ją szybko sprzedać i wyjechać do miejsca, które było pod kontrolą człowieka.