Jezioro Ciszy. Inni. Anne Bishop. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anne Bishop
Издательство: OSDW Azymut
Серия: INNI
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66328-03-7
Скачать книгу
chwytów samoobrony, chociaż tak naprawdę nie miałam pojęcia, jak się je wykonuje. A potem wyobraziłam sobie, że uśmiecham się słabo i zwiewam.

      Podobał mi się ten drugi pomysł. Był o wiele rozsądniejszy.

      – Nie zabiłam go – odparła obrażona Aggie. – Gdy go znalazłam, już nie żył i miał tylko jedno oko.

      – A co się stało z drugim?

      – Nie wiem. Pewnie zostało zjedzone.

      Lubiłam Aggie i naprawdę nie chciałam zadawać jej kolejnych pytań. Chwyciłam miskę z gałką oczną i wyszłam na zewnątrz, aby poczekać na policję. Aggie ruszyła za mną, ale na podwórku zaczęła się wycofywać w stronę drzew.

      – Aggie… – zaczęłam, ale w tej samej chwili usłyszałam odgłos opon jadących po żwirze.

      Odwróciłam się i zobaczyłam radiowóz. Zatrzymał się, blokując drogę dojazdową. Kiedy się odwróciłam, pod drzewem leżał już tylko stos ubrań. Aggie zniknęła. A więc zostałam sama z miską. Czekałam, aż policjant wysiądzie z samochodu.

      Znacie bohaterów kreskówek z mocno zarysowanymi dolnymi szczękami, błyszczącymi zębami, szerokimi ramionami i wąskimi taliami? Człowiek, który wysiadł z wozu, mógł być modelem dla ich karykatury. Miał jednak proporcjonalną budowę ciała i wyglądał bardzo poważnie z tymi wszystkimi dinksami przy pasie. Nosił okulary przeciwsłoneczne, więc nie mogłam zobaczyć jego oczu – nie mogłam stwierdzić, czy patrzy na mnie ciepło, pragnąc mnie wesprzeć, czy chłodno, tak jakbym była problemem, którego chce się jak najszybciej pozbyć.

      Gdyby się zatrzymał, żeby mi pomóc na ciemnej, opuszczonej drodze, ucieszyłabym się na jego widok. Teraz jednak czułam się niepewnie, bo nie wiedziałam, czy nagle nie stanę się czarnym charakterem.

      – Czy to pani zgłaszała podejrzany przypadek śmierci? – spytał, podchodząc do mnie ostrożnie. Był wielkim mężczyzną i miał wielki głos. Nie żeby na mnie krzyczał, ale takim głosem można uderzyć człowieka – w połączeniu z groźnym tonem mógł wywołać atak paniki.

      Zatrzymał się i przyjrzał śladom pazurów na drzewie. Były tak wysoko, że ich nie zauważyłam.

      Powinnam pomyśleć o tym w gorącą, letnią noc, kiedy będę próbowała się przekonać, czy zostawienie otwartych okien, żeby do domu wpadało trochę powietrza, jest bezpieczne. Być może nie grożą mi złodzieje, bo nie mam nic, co można by ukraść. Ale czy nie grozi mi tajemniczy Szpon?

      Czytałam gdzieś, że przeciętny niedźwiedź może wczepić pazury w drzwi samochodu i wyrwać je z zawiasów, aby dostać się do przekąsek, które ktoś bezmyślny pozostawił w środku.

      Istniały spore szanse, że to, co grasowało w lasach wokół Kłębowiska, nie należało do grona przeciętnych istot, chociaż szczerze mówiąc, Aggie była jedyną terra indigena, jaką widziałam – przy czym „widziałam” to słowo klucz. Jeśli jedna z Wron kręcących się wokół Kłębowiska należała do Wroniej Straży, to ile jeszcze ich było?

      – Moja lokatorka znalazła ciało w pobliżu drogi na farmę, stanowiącej granicę między moją własnością a sadami Milfordów – odparłam, próbując mówić rzeczowo. Wyciągnęłam przed siebie miskę. – Proszę, oto dowód.

      Policjant wziął miskę, podniósł spodek i zaczął się wpatrywać w gałkę oczną. Tak przynajmniej założyłam. Ponieważ nosił lustrzane okulary przeciwsłoneczne, równie dobrze mógł patrzeć na mnie. I nagle przyszło mi do głowy, że jeśli będzie chciał zerknąć do mojej lodówki, sama nie wiem, co w niej znajdzie.

      – Proszę zaczekać – powiedział.

      Wrócił do samochodu i otworzył bagażnik. W ciągu minuty wrócił już bez gałki ocznej. Nie wyglądało na to, żeby miał zamiar zwrócić mi chociaż miskę i spodek.

      – Muszę porozmawiać z pani lokatorką.

      – Jest trochę nieśmiała, jeśli chodzi o rozmowy z policją.

      Zdjął okulary. Spojrzenie jego szaroniebieskich oczu mówiło mi, że lepiej, żeby moja lokatorka błyskawicznie nabrała odwagi. A może wyobraziłam to sobie, pomna swoich wcześniejszych doświadczeń z mężczyznami? Z mężczyzną. Tym, który sprawiał, że czułam, iż coś jest moją winą, nawet jeśli nie mogłam kontrolować cudzych czynów, myśli czy opinii.

      – Czy podała pani lokalizację? Może mi pani pokazać domniemane ciało?

      Przecież dopiero co dałam mu oko. Jak może myśleć, że „domniemane ciało” nie istnieje?

      – Ja…

      – Kra.

      Spojrzałam na wronę – lub Wronę – siedzącą na drzewie przy drodze, kilka metrów dalej.

      – Tak, mogę. – Ruszyłam przed siebie z nadzieją, że idę za Aggie.

      Gdy potknęłam się po raz drugi i upadłabym twarzą w ziemię, gdyby policjant nie złapał mnie za rękę i nie przytrzymał, mruknął:

      – Mogłaby pani patrzeć pod nogi, a nie na drzewa.

      Mądra rada. Chciałabym jej posłuchać, jednak nie miałam zamiaru wyjaśniać mu, że nasza przewodniczka znajduje się w drzewach, bo to wymagałoby wyjaśnienia jej natury.

      – Proszę się zatrzymać – powiedział w pewnym momencie. Miałam wrażenie, że idziemy całą wieczność, a ponieważ przed wyjściem nie wróciłam do domu po mój zegarek, straciłam rachubę czasu. – Czy pani wie, dokąd idzie?

      – Oczywiście, że wiem, oficerze… – Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie podał mi swojego nazwiska. Może to nie było wymagane?

      – Grimshaw.

      – Doprawdy? – Nie była to prawidłowa reakcja, zwłaszcza ze strony kogoś, kto nazywa się Vicki DeVine. – Milfordowie mieszkają między Kłębowiskiem a drogą prowadzącą do Sprężynowa. Ciało zostało znalezione obok drogi, między posiadłością Milfordów i moją.

      – Czyli powinniśmy zmierzać na wschód?

      Już miałam się zgodzić, ale słowa utknęły mi w gardle. Czy mieliśmy iść na wschód? Czy to było podchwytliwe pytanie? Nie mogliśmy iść na zachód. Na zachodzie od budynku głównego znajdowało się jezioro – które było widać już z tyłu domu. Ale to pozostawiało dwa inne kierunki bez odpowiedzi.

      – Pani DeVine? – Oficer Grimshaw chyba nie lubił wędrówek.

      – Eee…

      – Kra.

      Odetchnęłam z ulgą.

      – Tędy.

      Nagle na tej samej gałęzi pojawiły się trzy wrony, co przypomniało mi o grze polegającej na odgadnięciu, w której muszli schowano groszek.

      Trzy czarne ptaki siedziały na drzewie. Który z nich to A–G–G–I–E?

      – Kra.

      Do lotu wzbił się tylko jeden, poszłam więc za nim w nadziei, że to Wrona. Oficer Grimshaw podążył za mną. I to był wielki błąd. Prawdopodobnie powinnam była się przyznać do swoich problemów z orientacją w terenie, zanim zaprowadziłam go do lasu.

      – Kra!

      Otwarta przestrzeń. Światło dzienne. Piaszczysta droga, czyli droga na farmę. I ciało.

      – Eee. – Nie była to profesjonalna odpowiedź, ale ja nie byłam profesjonalistką i miałam szczerą nadzieję, że już nigdy nie spotkam tego