Jezioro Ciszy. Inni. Anne Bishop. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anne Bishop
Издательство: OSDW Azymut
Серия: INNI
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66328-03-7
Скачать книгу
oznaczało kilka ludzkich pokoleń wstecz.

      – Oryginalna umowa została spisana przez kilku mieszkańców Stróżówki i od tej pory egzekwujemy wszystkie jej warunki.

      – Ale przecież nie widziałam cię aż do dzisiaj. Nikt nie przyszedł, żeby sprawdzić, że to, co robię, jest zgodne z umową.

      Uśmiechnął się, a ja zdałam sobie sprawę, jak naiwnie brzmiałam. Oczywiście, że mnie sprawdzali.

      – Pomyśleliśmy sobie, że nasza obecność może cię stresować, tak więc trzymaliśmy się z daleka. A teraz? – Znowu delikatnie wzruszył ramionami. – Ktoś ci przeszkadzał, nadszedł więc czas, żebyśmy wkroczyli do akcji. Proszę, powiedz mi, jak rozumiesz znaczenie oryginalnych dokumentów.

      Nabrałam powietrza. Gniew już się wypalił, pozostawiając mnie trochę roztrzęsioną.

      – No cóż, sedno sprawy było takie, że właściciel Kłębowiska nie mógł dodawać żadnych budynków ani powiększać istniejących struktur, by zwiększyć pojemność któregokolwiek z budynków, ale mógł je, cytuję, „remontować i odnawiać, żeby były zgodne z duchem czasu i miejscowymi zwyczajami”. Była określona liczba akrów, z których można było zbierać plony, stanowiące źródło pożywienia dla mieszkańców czy towar na handel. Drzewa na drewno opałowe można było ścinać tylko wtedy, gdy zaczynały zagrażać budynkom albo były chore. Wszelkie inne zmiany mogły być wprowadzane wyłącznie po konsultacji z zarządcami ziemi. Ponieważ nie miałam z nimi żadnego kontaktu, bardzo ostrożnie naprawiałam tylko to, co wymagało naprawy, i wprowadziłam udogodnienia, jakich chcieliby goście, na przykład prywatne łazienki, elektryczność, nieprzeciekający dach i instalacja wodno-kanalizacyjna. – W końcu zrobiłam kolejny krok. – Ten, dla kogo pracował ów człowiek, pragnął urządzić w Kłębowisku luksusowy ośrodek nad jeziorem. Co by oznaczało, że musiałby mnie wykupić. Albo zmusić do odejścia. – Spojrzałam na Ilyę Sanguinatiego. – Czy naprawdę ktoś byłby w stanie zabić człowieka i wrobić mnie w morderstwo, żeby dobrać się do Kłębowiska? Nie ma innego terenu, na którym można zbudować ośrodek wczasowy?

      Przez chwilę się nad tym zastanawiał.

      – Na terenie Jezior Piór nie ma żadnego terenu kontrolowanego przez człowieka, tak więc nie, nie ma żadnego miejsca, w którym można by zbudować nowy ośrodek. Inwestorzy musieliby kupić budynki i wydzierżawić teren. W Regionie Północno-Wschodnim istnieje kilka miejsc podobnych do Kłębowiska, w których ludzie mogą spędzić urlop nad jeziorem czy łowić ryby w strumieniach, nie narażając się na „ciężkie warunki”, jak pewnie byś to nazwała. Ale w tych miejscach obowiązywałyby takie same ograniczenia jak w Kłębowisku. Poza tym żaden z tych terenów nie ma właściciela; prowadzenie interesów i obcowanie z tym, co tam istnieje, byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne. Pojawiłyby się trudności w pozyskaniu materiałów budowlanych, czego ten, kto sporządził owe plany, najwyraźniej nie wziął pod uwagę.

      Hm. O tym nie pomyślałam. Po przyjeździe do Sprężynowa zrobiłam listę rzeczy koniecznych do odnowienia w budynku głównym i trzech domkach nad jeziorem. Potem skontaktowałam się z firmami w Bristolu i Crystalton, miastach o wiele większych niż Sprężynowo. Skończyło się na współpracy z Crystalton – z firmami polecanymi mi zarówno przez Ineke, jak i przez Juliana Farrowa. No cóż, Julian w ogóle polecał firmy z Crystalton. A Ineke podała mi konkretne nazwy przedsiębiorstw, które zajmowały się remontami, oraz nazwiska godnych zaufania ludzi w Sprężynowie, którzy umieli naprawić cieknący kran albo pomalować pokoje za niezbyt wygórowaną cenę. Wykonawcy z Crystalton powiedzieli, że istnieje lista osób oczekujących na dostawy budowlane, ponieważ po zeszłorocznej wojnie, którą ludzie w swej głupocie wypowiedzieli terra indigena, jeszcze bardziej ograniczono limity materiałów budowlanych.

      A potem wykonawcy puścili do mnie oko i powiedzieli, że się za mną wstawią. Nie wiem, z kim porozmawiali ani co powiedzieli, ale materiały przyjechały i udało się dokończyć remont.

      – Czy Sanguinati są zarządcami ziemi pod Kłębowiskiem? – spytałam, zastanawiając się, jakie interesy prowadzą mieszkańcy Stróżówki po tej stronie jeziora.

      – Nie.

      – No to kto?

      Chwila wahania.

      – Reszta terra indigena nazywa ich Starszymi.

      – Wspomniałeś o nich, gdy Grimshaw zadzwonił w sprawie kolejnych kłopotów. Kim są?

      – To kły i pazury Namid.

      Cholera.

      – Kim są? Płatnymi zabójcami świata?

      Zamrugał. A potem się roześmiał. Był to głęboki i bardzo szczery śmiech.

      Nie sądziłam, żeby moje pytanie było zabawne, zwłaszcza gdy zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób martwi ludzie stają się martwi.

      – Można to tak określić – powiedział wreszcie i wytarł oczy.

      Dla niego to było takie zabawne, a ja naprawdę nie miałam pojęcia, jak inaczej można by to określić.

      – Jeśli Starsi są zarządcami gruntów, to sądzę, że nie będą zacierać łap z radości na myśl o tym, że wkrótce na ich terenach pojawi się chmara ludzi.

      Nagle przypomniałam sobie kilka kiepskich żartów, które krążyły zeszłego lata, tuż przed tym, jak Yorick rozpoczął postępowanie rozwodowe i kazał mi znaleźć sobie mieszkanie, bo miał zamiar zatrzymać nasz drogi dom w Dyspozytorni, gdzie najprawdopodobniej mieszkała już wtedy druga oficjalna pani Yorickowa Dane.

      Żart numer jeden: Dlaczego Niedźwiedź goni drużynę biegaczy? Bo ma ochotę na fast food.

      Żart numer dwa: Jak nazwać stado kur złapanych w ogniste tornado? Wstrząśnięte upieczone.

      Z drugiej strony, może Starsi byliby zadowoleni z tego, że na ich terenach pojawią się łatwe do złapania przekąski – na przykład biwakowicze, którzy będą wrzucać do wody sznurek, żeby złowić kilka ryb na kolację.

      – Dwanaście wyremontowanych domków – powiedział poważnie Ilya. – Ni mniej, ni więcej.

      Przeczesałam włosy palcami i zaczęłam się zastanawiać, jak bardzo ktoś chce mnie wrobić.

      – Co ten człowiek tu robił? Bo ja z pewnością nie miałam zamiaru budować na tej wyspie żadnego ośrodka wypoczynkowego.

      – Najwyraźniej ktoś pomyślał, że da się to jakoś… wykombinować.

      – Kto? – Oczami wyobraźni zobaczyłam mojego byłego męża, który pojawia się teraz, gdy przepracowałam ciężko kilka miesięcy i tak mało otrzymałam w zamian.

      – Być może z ludzkiego punktu widzenia to mało, ale istnieją inne sposoby mierzenia bogatego życia – odparł Ilya.

      Kiwnęłam głową.

      – Ale biorąc pod uwagę ludzką argumentację, prawdopodobnie zaproponowałby za Kłębowisko taką kwotę, na jaką wyceniono ośrodek w czasie rozwodu, i zignorowałby pieniądze, które włożyłam w remont. Z pewnością byłby do tego zdolny. Ale to nie on opróżnił moją skrytkę w banku.

      – Owszem, to nie on.

      – Dopóki mam oryginalne dokumenty wykazujące, że Yorick oddał mi Kłębowisko, mogę blokować każdego, kto będzie próbował to zmienić.

      – Owszem. A ja ci w tym pomogę.

      Nie byłam w nastroju do zastanawiania się nad sobą, tym bardziej nie chciałam myśleć o tym, dlaczego bardziej ufam wampirowi niż większości ludzi. Dlatego spojrzałam na moskitierę