Skąd oni się tu wzięli?, pomyślał, robiąc krok w ich kierunku.
– Czy mogę coś dla panów zrobić?
Zignorowali go i spojrzeli na drzewa po obu stronach drogi. Znaleźli dwa, które im odpowiadały, a potem ten szczuplejszy zaczął owijać ich pnie łańcuchami, które ten większy taszczył na ramionach. Następnie przez końcowe ogniwa łańcucha z kłódkami zostały przełożone proste haki. Na środku długiego łańcucha, który blokował teraz drogę dojazdową, znajdowała się drewniana tabliczka z napisem: „TEREN PRYFATNY, BRAK PSZEJŚCIA”
– Wiecie, że to własność pani DeVine? – spytał.
Stali teraz po obu stronach drogi, w linii drzew.
– Jesteśmy ochroniarzami i ogrodnikami – powiedział ten umięśniony.
Czy jeszcze wczoraj Vicki DeVine miała ochroniarzy i ogrodników? A może dowie się o swoich nowych pracownikach dopiero, gdy wróci ze Stróżówki?
– Jak się pan nazywa? – Zbyt wielu cywilów i za mało broni, nawet gdyby Grimshaw odważył się po nią sięgnąć.
– Conan Niedźwiedzia Straż.
O bogowie… To wyjaśniało budowę jego ciała – i owłosienie.
Grimshaw spojrzał na drugiego mężczyznę.
– Robert Pantera.
Postawiłby swoje miesięczne wynagrodzenie, że to nie nazwisko, a pseudonim.
– Czy ludzie nazywają pana Robertem?
– Nazywają mnie Pumą. – Szczuplejszy walnął dłonią w pień drzewa. W ciągu kilku sekund jego dłoń się zmieniła, więc to, co ostatecznie uderzyło w drzewo, było wielką łapą, pokrytą złotym futrem i zwieńczoną potężnymi szponami.
To by wyjaśniało, kto zrobił sobie drapak z drzewa w pobliżu budynku głównego. Czy wyjaśniało również zmiażdżone nogi oficera Chesnika? A może za tamto było odpowiedzialne coś o wiele większego?
– Dalej znajduje się kolejne ciało – powiedział Grimshaw. – Musimy je zabrać. Obiecałem Ilyi Sanguinatiemu, że gdy pani DeVine wróci do domu, nas już tu nie będzie.
– Wiemy – odparł Puma. – Możecie zabrać mięso.
– I powiedzcie temu człowiekowi Swinnowi – odezwał się Niedźwiedź – że on i członkowie jego stada nie są tu mile widziani.
– Powiem mu. – Gdy Swinn to usłyszy, z pewnością się wścieknie. – Pójdziemy do budynku głównego, zrobimy co do nas należy, i zabierzemy ciało. A potem sobie stąd pojedziemy. – Oficer odwrócił się od obu terra indigena i spojrzał na Juliana. – Mianuję cię moim następcą.
– Nie.
– Mam jedną szansę, by zebrać dowody i rozejrzeć się po okolicy. Potrzebuję kolejnej pary oczu – i kogoś, kto ma lepsze umiejętności śledcze niż ja.
– Odszedłem z policji, zapomniałeś już?
– Julianie, wsiadaj do tego cholernego samochodu. – Grimshaw pomachał do mężczyzn w karawanie, dając im znak, żeby jechali za nim, po czym spojrzał na Wallace’a, który nadal gapił się na futrzastą łapę Pumy. – Panie doktorze? Spotkamy się w domu pogrzebowym po tym, jak przebada pan oficera Osgooda.
Wallace się wzdrygnął. Ale zaraz odzyskał panowanie nad sobą.
– Oczywiście – odparł i poszedł do samochodu.
Grimshaw jechał powoli, by nie dać powodu do ataku żadnemu z obserwujących go drapieżników. Zaparkował przy głównym budynku, otworzył bagażnik, a potem zwrócił się do mężczyzn w karawanie:
– Dajcie nam pięć minut. Powiem wam, kiedy możecie zabrać ciało.
– Tylko szybko, dobrze, szefie? – rzucił kierowca.
– Nie jestem szefem.
– Słyszałem co innego.
Później się tym zajmie.
Gdy zobaczył, że Julian wyjmuje z bagażnika aparat fotograficzny i zestaw do przeprowadzania badań w miejscu zbrodni, poczuł ulgę.
– Wiesz, co robisz? – spytał cicho Julian.
– Robię wszystko, żeby zapewnić mojemu dowódcy dowody, których może potrzebować.
Oczywiście dowody wskazywały na to, że ludzie Swinna włamali się do domu bez stosownego nakazu. Ale to już będzie problem kapitana Hargreavesa.
– Chodzi mi o to, że mnie w to wciągnąłeś. Jeśli Swinn się dowie, że to ja zbierałem materiał dowodowy, dostanie szału.
Tym też zajmie się później.
– No cóż, sam nie będzie miał ku temu okazji, prawda? Zróbmy, co trzeba, i znikajmy stąd.
Gdy tylko podeszli do powykręcanego ciała, zauważył, że teraz krawat był częściowo widoczny. Co oznaczało, że w ciągu ostatnich kilku minut ktoś ruszał trupa.
– Na bogów na górze i na dole… – westchnął Julian. Nic więcej nie powiedział, tylko zaczął robić zdjęcia ciała.
Grimshaw zaczął się rozglądać, chodząc po coraz większym okręgu. Zniechęcał go fakt, że coś na tyle dużego, by urządzić w ten sposób dorosłego mężczyznę, nie pozostawiało po sobie żadnych śladów – żadnych oznak swojej obecności. Schował do foliowej torby rewolwer, który upuścił Baker.
– Już – powiedział Julian.
Grimshaw pomachał do mężczyzn w karawanie. Starszy, który siedział za kierownicą, pobladł na widok ciała. Chyba dopiero teraz uświadomił sobie, co oznaczały słowa „twarzą w dół i stopami do góry”. Młodszy zaczął wymiotować.
– Rozejrzymy się z tyłu – powiedział Grimshaw. – Poczekajcie, to was stąd eskortujemy.
– Kra!
– Kra!
– Kra!
– Kra!
Wronia Straż nie poleciała za nimi na tyły budynku, ale nie pozostali bez ochrony. Na gałęzi jednego z drzew siedział wielki Jastrząb; miał doskonały widok na zabudowany taras, biegnący wzdłuż całego budynku.
Krew w trawie. Dużo krwi.
– To, co zaatakowało, musiało trafić w tętnicę – powiedział Julian, robiąc kolejne zdjęcia.
Grimshaw zauważył w trawie coś błyszczącego. Wskazał to.
– Zrób kilka zdjęć, zanim to zabiorę.
Julian sfotografował kilka wytrychów.
– Przeklęci głupcy, próbowali się tu włamać.
„Przeklęci” to właściwe słowo. Nawet ten młody gliniarz, któremu przecież nic się nie stało, był psychicznie złamany tym doświadczeniem. Z pewnością czekało go wiele koszmarnych nocy.
Po spakowaniu wytrychów Grimshaw przekręcił gałkę w drzwiach z moskitierą.
– Wayne… – szepnął Julian.
Drzwi ustąpiły, co oznaczało, że Chesnik zdołał je otworzyć, zanim został zaatakowany – tym samym udowodnił, że złamał zasadę