– Starsi?
– Nie jestem w stanie tego stwierdzić.
Jasne. Zwłaszcza tam, na otwartej przestrzeni, gdy nie wiadomo, kto – albo co – słucha.
– A ty? – zapytał Julian. – Znalazłeś młodego policjanta?
– Właśnie rzyga, ale fizycznie jest chyba cały. Natomiast ten drugi, detektyw Baker…
– Co z nim?
– Nie żyje. Uszkodzenie kręgosłupa.
Usłyszał, jak Julian głęboko wciąga powietrze.
– Przyjdę do ciebie.
Chciał mu powiedzieć, żeby trzymał się od tego z daleka, ale uświadomił sobie, że jeśli Julian Farrow uważa, że może wejść głębiej w Kłębowisko, nic im nie grozi. Przynajmniej dopóki ktoś nie popełni jakiegoś głupstwa.
ROZDZIAŁ 11
Podeszłam do przesuwnych drzwi, które wychodziły na wielopoziomowy taras z widokiem na jezioro. Na tarasie znajdowało się mnóstwo bardzo ładnych – i bardzo drogich, ponieważ były ręcznie robione – mebli, na które chciałabym móc sobie pozwolić i postawić je na moim zabudowanym tarasie. Jednak zdaniem Aggie moje meble z drugiej ręki były całkiem eleganckie, podejrzewałam więc, że to wszystko kwestia gustu.
– Na pewno nie powinno mnie tam być? – spytałam, zerkając przez ramię na Ilyę Sanguinatiego. – Miałam wrażenie, że te syreny wyją w Kłębowisku.
To ja ponosiłam odpowiedzialność za Kłębowisko – przynajmniej do czasu, aż stracę nad nim kontrolę – tak więc powinnam wiedzieć, co się tam dzieje. Z drugiej strony, skoro mnie tam nie było, nie można będzie obwiniać mnie za to, do czego tam doszło. Prawda?
– Jestem pewien, że nie powinno cię tam być – odparł. – To policja wywołała problem i będzie musiała to naprawić, zanim odwiozę cię do domu.
Wyglądał na naprawdę pewnego swoich słów. Ja byłam niemal tak samo pewna czego innego.
– Ktoś zginął – powiedziałam.
Spojrzał znad dokumentów, które rozłożył na kwadratowym stoliku kawowym, większym niż mój stół kuchenny.
– Tak.
– Ale nie ten młody policjant, prawda? – W thrillerach, które czytałam, mniej doświadczeni oficerowie zawsze ginęli jako pierwsi, tak by reszta policjantów mogła sobie uświadomić, że w pobliżu czai się niebezpieczeństwo.
– Nie. To nie był ten młody policjant.
– I oficerowi Grimshawowi też nic się nie stało?
Przyjrzał mi się uważnie.
– Czy to dla ciebie ważne? – W jego głosie nie było nic ponad łagodne zainteresowanie, odniosłam jednak wrażenie, że przyszłość Grimshawa zależy od mojej odpowiedzi.
– Był miły – odrzekłam. – I jest policjantem, na którym można polegać, gdy się potrzebuje pomocy. – W przeciwieństwie do detektywa Oślizgłego, dodałam w duchu.
Podczas drugiego spotkania zmieniłam zdanie co do oficera Grimshawa, ponieważ jego obecność pomogła mi poradzić sobie z detektywem Swinnem i kradzieżą moich rzeczy ze skrytki depozytowej. Gdy przyjechał do Kłębowiska, byłam bardzo zdenerwowana, prowadząc go do martwego ciała, ale on pewnie też był zdenerwowany i może dlatego zachowywał się trochę zgryźliwie. Ostatecznie policjanci nie lubią przecież przyjeżdżać do Sprężynowa, ponieważ co najmniej dwóch z nich tu zginęło. Tyle przynajmniej pamiętam z wiadomości, które jakiś czas temu podawano w telewizji. A teraz, jeśli dobrze zrozumiałam słowa Ilyi, funkcjonariusze będą mieli kolejny powód do unikania naszej wsi.
Wróciłam na jedno z krzeseł przy stoliku nocnym, chcąc zinterpretować dokumenty, które miał przy sobie martwy mężczyzna, ale byłam w stanie tylko patrzeć na przedmioty równo ułożone na stole. Plecak i termos; srebrny długopis i ołówek; srebrne etui na wizytówki; portfel na banknoty bez banknotów w środku.
Nie wiedziałam, który terra indigena byłby zainteresowany plecakiem i termosem, mogłam jednak zgadnąć, kto zabrał wszystkie błyszczące rzeczy – i jak bardzo nastroszyły się pióra, gdy trzeba było oddać błyskotki Ilyi.
– Czy to nie powinno trafić na policję? – spytałam.
– Po co? – Wyglądał na rozbawionego. – Ludzie w takich sytuacjach mówią chyba „znalezione nie kradzione”. – Po chwili dodał: – Sanguinati nie zabrali tych przedmiotów, jednak kazałem je tu przynieść na wypadek, gdyby znajdowało się wśród nich coś ważnego.
– Na przykład dokumenty. – Już miałam powiedzieć, że policja z pewnością będzie potrzebowała tych przedmiotów jako materiału dowodowego, ale prawnik z pewnością doskonale o tym wiedział. I zupełnie go to nie obchodziło. W tej chwili pomaganie policji w prowadzeniu śledztwa w sprawie śmierci pierwszego mężczyzny oznaczało pomaganie detektywowi Swinnowi, a mój smakowity wampirzy adwokat z pewnością nie miał zamiaru tego zrobić.
– Na przykład dokumenty – zgodził się.
Ponownie przejrzałam papiery. Po kilku minutach pokręciłam głową.
– To jest złe. To wszystko jest złe.
– Co dokładnie?
Nie usłyszałam protekcjonalności w jego głosie, wyjęłam więc pierwszą lepszą kartkę z artystyczną wizją ośrodka wypoczynkowego.
– Te dokumenty dotyczą luksusowego ośrodka, bardzo luksusowego, ponieważ mają w nim być dwadzieścia cztery rzędy domków oraz centrum spotkań z restauracjami, salą do różnych aktywności, biblioteką, pokojem do gry w karty i tak dalej. Są tu nawet korty tenisowe i dwa doki. Spójrz! – Dźgnęłam palcem rysunek. – Łodzie motorowe! Kto był tak mądry i zaplanował to wszystko bez uwzględniania warunków i ograniczeń? Bo to… – Ostatni dokument doprowadził mnie do wściekłości. Było to dość ożywcze uczucie, dopóki nie musiałam walczyć z nikim większym, silniejszym lub bardziej złośliwym ode mnie. Czyli z każdym. Niestety jedyną osobą, z którą mogłabym teraz walczyć, był wampir. Będący moim prawnikiem. Na którego nie było mnie stać, więc prawdopodobnie nie powinnam go do siebie zrażać. – To jest Kłębowisko – podjęłam, gdy udało mi się opanować emocje. No dobrze, trochę jeszcze zgrzytałam zębami i drapałam papier, ale nie miałam zamiaru szaleć z wściekłości. Na szalone wyglądały tylko moje włosy. Ale to był stan permanentny. – Gdy otrzymałam tę nieruchomość, przyjrzałam się mapie i wszystkim oryginalnym dokumentom, które stanowiły, co właścicielowi wolno, a czego nie. Wiem, że to jest mapa Kłębowiska, ukazująca, gdzie znajdą się te wszystkie luksusowe domki, gdzie będą korty tenisowe, a gdzie parking. W pierwotnej wersji umowy nie ma pozwolenia na żadną z powyższych działalności.
Sama się zastanawiałam, co zrobić z samochodami, jeśli przypadkiem będę miała więcej niż sześciu lokatorów. Można było zaparkować obok domków, ale dojeżdżało się do nich lasem, pojedynczą niewybrukowaną drogą. Trawa na drodze wyglądała na skoszoną, chociaż stosowniejsze byłoby określenie „wygryziona”. Może to dlatego w starych dokumentach, które otrzymałam, wspomniano o naturalnych kosiarkach do trawy.
– Jakie były warunki oryginalnej umowy? – zapytał Ilya Sanguinati.
– Gdybym miała dostęp do dokumentów, pokazałabym ci, jak bardzo ten nowy ośrodek wykracza poza ramy