Sara:
– To przykre, trudno mi o tym mówić. W 1930 roku zmarła babcia Sara, żona Gutera. Dziadek pogrążył się w żałobie. A wcześniej wśród wspólników wybuchł spór. Fabryka plajtowała. Dziadek nie mógł tego przeżyć – przecież to było ich marzenie! To dlatego zostawili Łódź, wszystko, co mieli, i przyjechali budować od zera na piasku. I nagle to się rozpadło.
Braun, najbliższy Guterowi, już nie żył, zmarł rok po założeniu fabryki. A każdy z pozostałych wspólników poszedł w swoją stronę. Pochodzący z Kalisza Jehuda Mozes postanowił zmienić branżę i w 1939 roku założył jeden z najważniejszych dziś izraelskich dzienników „Jediot Ahronot” [Najnowsze Wieści]. Guter kupił w Petah Tikwie pardes, ogród, i postanowił zamknąć się w domu. Wreszcie sprzedał swoje udziały Arie Szenkarowi, przedsiębiorcy tekstylnemu i zdeklarowanemu syjoniście, również z Łodzi, doskonale znającemu łódzki przemysł i potencjał.
To właśnie Szenkar postawił fabrykę na nogi. Krótko po przyjeździe zbadał sytuację w Lodzii i doszedł do wniosku, że główną przyczyną upadku było złe zarządzanie.
„Stało się dla mnie jasne, że jeśli kryzys Lodzii potrwa dłużej, wpłynie na wszystkie kolejne przedsiębiorstwa, które zechcą rozpocząć działalność w Eretz, a przyszłość lokalnego przemysłu stanie pod znakiem zapytania. Zrozumiałem, że muszę wziąć na siebie zadanie wyprowadzenia Lodzii z długu i udowodnić, że przyczyną niepowodzenia tej fabryki nie są złe warunki dla rozwoju przedsiębiorstw w Palestynie”8 – opowiadał później Szenkar. Kupił fabrykę za dwanaście tysięcy funtów egipskich i rozpoczął walkę z problemami. „Zrozumiałem, że jakość produktów Lodzii jest niewystarczająca; że na rynku mają one nie najlepszą opinię. […] Byłem już gotowy wycofać się z tego, choć przecież włożyłem w to swoje pieniądze, ale poczułem odpowiedzialność i presję ze strony ludzi. Prosili, bym tego nie porzucał, bo jeśli to zrobię, fabryka zostanie po prostu zamknięta, a pracownicy i ich rodziny znajdą się w trudnej sytuacji”9. Spłacił długi fabryki, wdrożył nowy system pracy, kupił nowe, lepsze materiały, wreszcie obciął koszty utrzymania o jedną czwartą i zwielokrotnił produkcję. Latem 1924 roku na jednego pracownika przypadało dziennie sto osiemdziesiąt sześć par wyprodukowanych skarpetek, w lutym 1929 – siedemset osiemdziesiąt, w kwietniu 1930 aż dziewięćset sześćdziesiąt. Wprowadzano nowe działy, wzrastało zatrudnienie W 1939 roku w fabryce pracowało już dwustu pięćdziesięciu specjalistów. Otrzymanie pracy w Lodzii wciąż było osiągnięciem, więc fabryka nie narzekała na brak chętnych. Zarząd pozostawał w stałym kontakcie z Wydziałem Alii Agencji Żydowskej, Sochnutem, który wydawał certyfikaty imigracyjne i sprowadzał z zagranicy odpowiednio wykwalifikowanych żydowskich pracowników. W drugiej połowie lat dwudziestych produkcja fabryki wzrosła dziesięciokrotnie.
Sprawne zarządzanie i charyzma wyniosły Szenkara na piedestał. W krótkim czasie stał się on najważniejszym producentem tekstylnym w Erec Israel. O pozycji tak silnej, że miał prawo dyktować warunki Brytyjczykom. W 1925 roku zażądał od nich ochrony dla lokalnego włókiennictwa i ograniczenia konkurencji z importu. „Każdego dnia odwiedzałem lokalne sklepy i uczyłem się o wymaganiach, jakie stawia nasz rynek. Obserwowałem podejście ludzi w tej branży. Ze zdumieniem odkryłem, że zupełnie im nie przeszkadza fakt, że kobiety pytają o produkty zagraniczne, a nie lokalne. Ludzie zwyczajnie nie chcieli zrozumieć znaczenia kryzysu, jaki nastanie w kraju, jeśli będą kontynuowali kupowanie produktów z zagranicy! Lokalny rynek był zbyt mały, by pomieścić wszystkich, a sklepy robiły, co tylko mogły, by sprzedać produkty z zagranicy”10 – opowiadał Szenkar. Dlatego przyjął nową strategię: odtąd firma miała się stać dumą regionu. Hasło reklamowe, które pojawiło się w 1929 roku na łamach dziennika „Haaretz”, brzmiało: „Słońce Erec wybiela tylko skarpetki Lodzija!”.
Problemem były też nieufność banków i niechęć do udzielania przez nie pożyczek, a także fakt, że w powstającym właśnie Izraelu wciąż brakowało infrastruktury. Fabryki, przenoszone pod miasta, z dala od głównych dróg, miały kłopot z szybkim transportem materiałów czy gotowych produktów.
Szenkar przyznawał później, że sytuacja ta odbiła się na jego zdrowiu, jednak nie zaprzeczał, że w pierwszych latach działalności w Palestynie dominowała wśród przedsiębiorców radość tworzenia czegoś zupełnie nowego. Jego wysiłki się opłaciły – pod koniec lat dwudziestych drastycznie obniżono limit importu skarpet do Erec Israel.
Dla fabryk tekstyliów nastały złote lata.
Lodzija pozostawała wśród nich numerem jeden. Sława firmy i nazwisko Szenkara niosły się echem po całym Bliskim Wschodzie. Podobno w ciągu kilku lat fabryka przejęła cały lokalny rynek, a następnie rozpoczęła eksport swoich towarów do Egiptu, Syrii i krajów na południu Afryki.
Jednak gdy Szenkar rozbudowywał biznes, wokół rosły budynki mieszkalne. Wprowadzili się pierwsi ludzie i nagle fabryka zaczęła przeszkadzać. Narzekano na hałas i na zapachy. Lodzija nie pasowała już do dzielnicy, która zupełnie zmieniła swój charakter, więc Szenkar przeniósł ją wreszcie do Holonu.
W tym samym czasie rodzina Sary Guter stanęła na skraju przepaści.
Sara:
– Rok po moim urodzeniu mama wsadziła mnie na prom i popłynęłyśmy do Polski. Dziadek Maliniak miał pod Łodzią, w Wiśniowej Górze, drewniany dom wakacyjny. Zjeżdżała się cała rodzina i spędzała tam każde lato. Aż do 1938 roku, gdy dziadek zaproponował, że przyjadą do nas z babcią na wakacje. Tak bardzo się cieszyłam!
Wakacje nie dobiegły końca, gdy postanowił o przenosinach do Palestyny na stałe. Miał wrócić do Polski na parę miesięcy, podzielić swój ogromny majątek. Lecz gdy mama Sary wysłała do Łodzi certyfikaty imigracyjne dla dziadków, wybuchła wojna. Dziadek ciężko się rozchorował, oddał swój certyfikat komuś z rodziny. Chwilę później kontakt z nim ustał.
Sara:
– Od 1939 roku prawie nie miałam mamy. Przestała ze mną rozmawiać, płakała od rana do nocy. Biegała do pobliskiej apteki, w której był telefon, czekała na każdą wieść z Polski, często bez powodzenia. Wiedziałam tylko tyle, że dzieje się coś bardzo złego.
Dziadek zmarł w Warszawie, wskutek choroby, na początku wojny. Rodzina, która się nim opiekowała, przeniosła się do Częstochowy, licząc na to, że nie dotrą tam prześladowania Żydów, lecz wkrótce po przyjeździe zamknięto wszystkich w częstochowskim getcie. W 1942 roku dwadzieścia osób z rodziny Maliniaków wsadzono w pociągi do Treblinki.
Trafiły prosto do pieców.
Od lat sześćdziesiątych Lodzija odnotowywała długą listę zakupów i przejęć. W roku 1977 weszła na giełdę, w latach osiemdziesiątych w skład firmy Rotex.
Po przenosinach fabryki do Holonu Czerwony Dom długo stał pusty. Do urzędu miasta napływały kolejne listy z prośbą o wynajęcie budynku. Ktoś chciał tu otworzyć kino, ktoś inny fabrykę papierosów, jeszcze inny – urządzić garaż. Żaden z pomysłów się nie spodobał. W latach pięćdziesiątych w budynku Lodzii zaczęła działać synagoga.
W latach osiemdziesiątych jedno z pięter wynajęli artyści. I szybko zamienili Czerwony Dom w najmodniejsze miejsce na mapie miasta. Zbierała się tam kulturalna śmietanka Tel Awiwu, który nagle zyskał swoją Tate Modern.
Później budynek opustoszał.