Polanim. Karolina Przewrocka-Aderet. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Karolina Przewrocka-Aderet
Издательство: PDW
Серия: Reportaż
Жанр произведения: Документальная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380499096
Скачать книгу
jak ojciec przywołuje z przedwojnia jedno imię, najwyraźniej mu drogie. „Szpicer to, Szpicer tamto” – mówił, uśmiechając się przy tym radośnie.

      Jedyne imię, jakie ojciec przywoływał z przedwojnia, należało do jego psa.

      Córki pojawiały się w tych strzępkach niemal przy okazji. Jakby były tematem mniej ważnym, może bardziej zatartym w pamięci. Bohaterkami drugiego planu w historiach o tym, jak Szpicer każdego dnia prowadził je na przystanek i odbierał, gdy wracały ze szkoły.

      Lata mijały, a Gidi nie wiedział, że w szufladzie swojego biurka ojciec przechowuje zdjęcia: dziewczynek z białym pieskiem, matki z córką na tle ogródka, portret rodziny, której już nie było.

      Gdy je odnalazł, stały się ważniejsze od łódzkiej kamienicy.

      Zaczął drążyć. Przekopywał archiwa w Izraelu, w Warszawie, Łodzi, w Waszyngtonie, wymieniał mejle z pracownikami instytucji badawczych, którzy pomagali mu w szukaniu dokumentów. Rodowe drzewo rosło powoli. Dotarł do czterystu imion i nazwisk. Gdy drzewo przemówiło po raz pierwszy, zabolało: w Holonie pod Tel Awiwem mieszkała kuzynka matki. Przed śmiercią Jehudit opowiadała, że zginęła w jednym z obozów.

      Matka zmarła, nie spotkały się. Gidi obwinił się o zaniedbanie.

      Zadośćuczynienia szukał w sprawie kamienicy. Liczył, że odzyska bodaj jedną rodzinną pamiątkę. Choć włożył w sprawę dużo wysiłku, nie zdobył wystarczających dla sądu informacji.

      Sprawa upadła, Gidiemu było przykro.

      Wydaje mu się dzisiaj, że z dobrze płatnej posady inżyniera w jednej z najlepszych w Izraelu firm z branży IT zrezygnował w dniu, w którym zadzwoniła tamta staruszka. Prosiła o pomoc w odnalezieniu bliskich. Udało się odnaleźć kilka osób, co sprawiło Gidiemu wiele radości. Postanowił rzucić pracę i zająć się tym na stałe.

      Wkrótce zaczęły pojawiać się chwile bolesnej refleksji. Bo wśród setek zidentyfikowanych, ludzi mu obcych, wciąż brakowało imion tamtej kobiety i tamtych dwóch dziewczynek. Współwłaścicielek Szpicera.

      W zeszłym roku drzewo drgnęło ponownie. W jednym z najważniejszych niemieckich archiwów, International Tracing Service, Gidi odnalazł kopie dokumentów obozowych. Zapisano w nich dane ojca: Pozner Salomon, Kraków, Koletek 19. Na kolejnej karcie: Pozner Ester, w marcu 1942 roku deportowana z getta krakowskiego, zamordowana. Na jeszcze innej: Sabina z domu Glass.

      Gidi rozpoznał w niej pierwszą żonę ojca.

      Z zielonego klasera, otwieranego z nabożeństwem i wzruszeniem, wyjmuje jeszcze jedno zdjęcie, zdjęcie-pocztówkę. Patrzy z niego młoda kobieta o żywym spojrzeniu, filmowym uśmiechu i modnie upiętej fryzurze. Na odwrocie napisano po polsku: „Przesyłam Ci zdjęcie pięknej, nieodżałowanej Leny. Umarła 18 kwietnia 1945 roku w Malhof, w Niemczech, dwa tygodnie przed końcem wojny. Była za subtelna, by przeżyć te okropności. Serce nie wytrzymało”.

      Podpisu brak. Widnieją tylko miejsce i data: Kraków, 8 września 1947 roku.

      Gidi patrzy i nic nie mówi. A jednak trzeba mu zadać to pytanie:

      – Łatwiej ci teraz trochę? Z tym, że znasz wreszcie ich imiona?

      – Tak, czuję ulgę. Latami miałem do siebie pretensje, że nie zapytałem ojca wcześniej.

      – Gdybyś teraz miał możliwość, zapytałbyś go?

      – Nie wiem, czy w ogóle potrafiłby odpowiedzieć. Właśnie to zrozumiałem.

      Jest ciepłe wiosenne popołudnie. Ogród Gidiego chowa się w cieniu drzewa peltoforum.

      Ciszę przerywa telefon. Dzwoni kolejna klientka, znajoma żony. Gidi notuje na kolanie wyimki jej historii, nazwiska poszukiwanych osób. Kobieta, lat sześćdziesiąt dziewięć, korzenie w Warszawie, rozległa przedwojenna rodzina, po wojnie zostali tylko ojciec z bratem. Jest już za późno, ojciec odszedł, nie ma do kogo się zwrócić. Prosi o stworzenie drzewa genealogicznego i odnalezienie. Kogokolwiek, czegokolwiek.

      I Droga do Erec

      Pośpiech

      O wyjeździe do Palestyny mówią: alija, wstępowanie. W żydowskiej wyobraźni Erec Israel, ziemia Abrahama, Izaaka i Jakuba – albo Haarec, Kraj – jest ukoronowaniem marzeń i wypełnieniem micwy. Aby do tej ziemi dotrzeć, z Egiptu czy z Babilonu, należy wznieść się ponad poziom morza, przejść pośród gór, tak dosłownie, kierując się wskazówkami mapy. Nie bez przyczyny zatem napisano w Księdze Jeremiasza: „Na życie Pana, który wyprowadził i przywrócił pokolenie domu Izraela […], tak że będą mogli mieszkać w swej ziemi”, a tam, gdzie mowa o przywróceniu, użyto w oryginale hebrajskiego słowa heela, [Bóg] wzniósł. Życzenie powrotu do Ziemi Obiecanej, wyrażone w krótkim: „W przyszłym roku w Jerozolimie!”, weszło do kanonu żydowskich pozdrowień.

      Nawet dziś, wybierając się do któregokolwiek z miast, Izraelczyk powie „jadę”, lecz o podróży do Jerozolimy – „wznoszę się”. Opuściwszy Izrael, nie użyje słowa „emigracja”, lecz jerida, schodzenie. Język zasugeruje mu, że każde opuszczenie Erec Israel jest zmianą na gorsze.

      Ultraortodoksyjni Żydzi wierzą, że do ziemi praojców powrócą z diaspory rozsianej po całej ziemi, gdy przyjdzie Mesjasz.

      Ale myśl o powrocie do Erec zakiełkuje w świeckich – przede wszystkim – umysłach. W drugiej połowie XIX wieku uformuje się w ruch polityczny.

      „[W] tej mało uwzględnianej okoliczności, że Żydzi w oczach ludu nie uchodzą za samodzielny naród, tkwi poniekąd tajemnica ich wyjątkowego położenia oraz ich bezgranicznej niedoli. […] Świat ujrzał w tym narodzie ponurą postać nieboszczyka błąkającego się wśród żyjących. Ten duch zagrobowy, ten naród-upiór bez jedności, bez organizacji i własnego terytorium, który nie żyje, a pomimo to obraca się wśród żyjących, ta osobliwsza postać, która bodaj czy znajdzie podobną sobie w dziejach, nie mogła nie wywołać w wyobraźni ludów szczególnego, niezwykłego wrażenia” – napisze w 1882 roku urodzony w polskim Tomaszowie Lubelskim, później zamieszkały w Odessie Leon Pinsker. W opublikowanym anonimowo eseju Autoemancypacja! stwierdzi, że brak własnego kraju, który mógłby Żydów przygarnąć i ochronić, stawia naród w nienormalnej sytuacji i przyczynia się do wzrostu antysemityzmu. Zaapeluje, by zebrali siły i zaczęli działać: ich celem ma być utworzenie niepodległego państwa żydowskiego i wyjście z „rozpaczliwej roli Żyda, wiecznego tułacza”. Stwierdzi, że wcale nie musi to być Palestyna, choć jej nie wykluczy. Wśród pomysłów wymieni Stany Zjednoczone.

      Na jego apel zareagują Żydzi we wschodniej Europie. Nie bez przyczyny. Będą pamiętać wciąż żywe doświadczenie pogromów przetaczających się przez imperium rosyjskie. W trakcie Wiosny Ludów zarażą się europejskim „romantycznym nacjonalizmem”. Rozsiani po Europie, od Wielkiej Brytanii po Rosję, bardziej niż kiedykolwiek poczują pragnienie własnego państwa i zrozumieją, że tam, gdzie żyją od tysiąca lat, wciąż nie są u siebie.

      Pinsker dołączy do istniejącego już ruchu Chowewej Cijon [Miłośnicy Syjonu], stanie na jego czele i tchnie weń nowego ducha. W listopadzie 1884 roku przyjedzie do Katowic na konferencję ludzi, którzy mają dać początek ruchowi syjonistycznemu; to właśnie wtedy delegaci wybiorą go prezesem organizacji. Spotkanie będzie jej symbolicznym początkiem.

      Kto by wówczas pomyślał, że syjonizm, ta ideologiczna pramatka Izraela, narodzi się w miejscu, z którego sto trzydzieści lat później kilka razy w tygodniu będą startować do Tel Awiwu samoloty, choć lokalna gmina żydowska będzie liczyć zaledwie dwustu członków? To właśnie tu, w Katowicach pod pruskim zaborem,