W tych dniach odwiedziła nas grupa przyjaciół bohatersko reprezentujących ducha naszego ruchu w warszawskim oddziale, obecnie w drodze do Erec Israel na rowerach. Życzymy im wszelkiego powodzenia. Jedźcie i wypełniajcie ideały Tora we-Awoda!
W imieniu kibucu Jawec i Aleksander, kierownik (nazwisko nieczytelne).
31 lipca 1934, Bełchatów
Członków naszej organizacji w Warszawie, którzy przejeżdżają właśnie przez nasze miasto na rowerach, pozdrawiamy z miłością i radością, bo czynicie i Tora, i Awoda. Z tego powodu wszystko Wam się uda, a Bóg pokaże Wam drogę, bo w trudzie i na niepewnej ścieżce jest również coś świętego.
19 sierpnia 1934, Łowicz
Odwiedzili nas dziś członkowie Ha-Chaluc Mizrachi z Warszawy, którzy właśnie robią aliję do Ziemi Świętej. Podpisano: Menachem, Icchak (nazwisko nieczytelne), szefowie Histadrut Ceirej Mizrachi w Łowiczu.
Uczestnicy „alii rowerowej” nie potrzebują pieniędzy, bo w każdym z miasteczek, w jakim się zatrzymują, ma swoją siedzibę jakaś organizacja syjonistyczna. Dostają miejsce do spania, jedzenie, godziny rozmów o marzeniach i planach. Wreszcie – wpis i pieczątkę w pamiętniku. Glejt do następnego przystanku.
Docierają na południe, przekraczają granicę w Cieszynie. Przez Czechosłowację jadą dalej, do Austrii.
– W Wiedniu tata po raz pierwszy widzi kukurydzę i nie wie, jak ją zjeść.
A potem jeszcze dalej, przez Jugosławię do Grecji. Na greckiej granicy zatrzymuje ich straż, żąda pieniędzy. Nie wiedzą, co robić, nie mają już kogo poprosić o pomoc.
Wracają przez Jugosławię, skręcają do włoskiego Triestu. W porcie czeka już statek z legalnymi imigrantami do Palestyny. Rowerzyści nie mają certyfikatów ani biletów, rozdzielają się. Sobie tylko znanymi sposobami, pojedynczo, Dow i Perec dostają się na statek. Najmują się jako podkuchenni i płyną do Hajfy od razu.
Zerach zostaje we Włoszech.
– I tu następuje historia, w którą trudno nam uwierzyć – ciągnie Micha. – Straż graniczna prosi ojca o certyfikat na wyjazd do Palestyny. Z trzech Maliniaków pyta tylko jego! Więc tata w przypływie jakiejś dziwnej pewności siebie idzie do polskiego konsula i oburza się, że on tu specjalnie przyjechał z Warszawy, a na przejściu granicznym nikt nie wie, że ma certyfikat! Początkowo nikt mu nie wierzy, lecz on nie ustaje w próbach. Chodzi do konsula dzień w dzień, przez osiem miesięcy. Konsul wydzwania do Warszawy, dopytuje w organizacji syjonistycznej, co zrobić z delikwentem, wreszcie wydaje upragniony certyfikat. I ojciec, jako jedyny z braci, płynie do Hajfy legalnie. To jedyny raz, o którym słyszeliśmy, że wykazał się jakąkolwiek asertywnością.
Tak oto latem 1935 roku, po około czterech miesiącach podróży rowerowej, ponad pół roku czyhania na polskiego konsula i prawie tygodniu podróży statkiem, Zerach Maliniak dociera do Hajfy.
Braciom żyje się ciężko. Początkowo nie mają dachu nad głową, chwytają się każdej pracy: na budowach, na roli, w winnicach, w gajach pomarańczowych. Ziemia jest surowa, nieurodzajna, poddająca się opornie. Nieprzyjazna nawet i niechętna – bo przecież nikt tu na braci Maliniaków nie czekał. Wielu przybyłych choruje na malarię i dezynterię, części nie udaje się przetrwać. Ale Maliniakowie są przygotowani. Mają wyrobione mięśnie i wiedzę z hachszary pod Warszawą.
– I silną wolę – dodaje Miri. – No i byli młodzi, zdrowi i silni, nie mieli żadnej alternatywy. Prawdziwi chaluce. Później już takich nie będzie.
Z czasem udaje się im wynająć coś małego w Petach Tikwie.
Miri:
– W 1938 roku Perec wymyślił, że chce odwiedzić rodzinę w Polsce. Atmosfera w Europie gęstniała, było niebezpiecznie, ale on się uparł. Ojciec już w drodze wiedział, że to zły pomysł. Gdy dojechali do Warszawy, matka zawołała w jidysz: „Oj, wej, po coście tu przyjechali?!”.
Zerach widzi, co się dzieje, idzie z Perecem załatwić dla niego dokumenty powrotne. Wie, że tym razem bez certyfikatu brat do Palestyny nie wjedzie. Perec dostaje odmowę.
Wyglądają identycznie, zdarza się, że mylą ich znajomi. Zerach wpada na pomysł: szybko zbiera się w drogę, płynie do Palestyny i chwilę po opuszczeniu statku wręcza swój certyfikat komuś zaufanemu, by ten oddał go Perecowi w Warszawie. Liczy na to, że bratu uda się wjechać z tym samym dokumentem. Ale plan nie kończy się powodzeniem. Zanim papiery docierają, w Polsce wybucha wojna.
Miri:
– Kontakt ojca z rodziną się urwał. Wiemy na pewno, że Perec nie przeżył. Ojciec obwiniał się o to do końca życia.
Drugi z braci, Dow, który w 1938 roku do Polski nie pojechał, po wybuchu II wojny światowej zaciąga się wraz z Zerachem do armii brytyjskiej. Walczą z nazistami w Egipcie, Libii. Dow ginie w Grecji.
Ostatecznie z całej rodziny, ze wszystkich praskich Maliniaków, ostaje się tylko Zerach. Z obozu w Lamsdorfie wraca w 1945 roku do Palestyny.
Miri będzie później o nim rozmawiać z dziećmi ocalałych z Holokaustu. Zdziwi się, gdy usłyszy o nieprzespanych nocach, koszmarach i krzykach, o niewyobrażalnym fizycznym cierpieniu, jakie ci, którzy przetrwali, noszą w sobie przez całe życie. Jej ojciec cierpiał inaczej. Zalepił ranę plastrem milczenia. Nie chodził do psychologa, bo nikt wtedy nie myślał, że można sobie z tą raną poradzić. Nie chorował, nie brał żadnych lekarstw. Dopiero w wieku dziewięćdziesięciu dziewięciu lat, pół roku przed śmiercią, po raz pierwszy przyznał, że potrzebuje pomocy. Że nie daje sobie rady.
Po samotnym powrocie do domu miał trzydzieści pięć lat i zaczynał życie od nowa. Z pustką w kieszeniach, sercu i w głowie. W 1947 roku poznał Rywkę-Reginę z warszawskiej rodziny Książenickich, zamieszkałej przy Dzielnej 22. Jej ojciec wyczuwa atmosferę w Polsce już w pierwszej połowie lat trzydziestych. Gromadzi pieniądze, organizuje dokumenty, co roku wysyła do Palestyny po jednym dziecku: w 1935 roku najstarszą córkę, potem trzynastoletniego syna.
– Dzieciaka samego na statek wsadza! – przeraża się Miri.
Rywka przypływa do Hajfy niemal w ostatniej chwili, na dwa miesiące przed wybuchem wojny, wśród nielegalnej imigracji. Reszta rodzeństwa zostaje w Warszawie.
Z rodziny nie ocaleje nikt.
W 1948 roku, po powstaniu państwa Izrael, zaczyna się wojna o niepodległość. Zerach dostaje powołanie do wojska (nie będzie mógł później otrzymać przez to polskiego paszportu). Ben Gurion prosi żołnierzy o zmianę nazwisk z poprzednich na hebrajsko brzmiące, Maliniak się nie zgadza. Wciąż czeka na sygnał z minionego świata. Wierzy, że ktoś z rodziny cudem przeżył i jeszcze się z nim skontaktuje, a nowe nazwisko mogłoby to utrudnić.
Lata mijają, nikt się nie zjawia.
Miesiąc po ogłoszeniu deklaracji niepodległości Izraela, już w czasie wojny, Zerach i Rywka biorą ślub. Na ceremonię w telawiwskim Rabanucie przychodzi zaledwie kilka osób, wszystkie z rodziny Rywki. Zerach nie ma kogo zaprosić.
W 1949 roku rodzi się Miri, w 1954 Micha. Z dzieciństwa pamiętają, że wychowanie w ich polskim domu wyglądało zupełnie inaczej niż w innych. Najważniejsze były dobre maniery. Nie wolno było krzyczeć, mówić zbyt głośno, bo jeszcze sąsiedzi usłyszą. W ogóle bardzo wielu rzeczy nie było wolno.
Micha:
– Zakazy dotyczyły rzeczy zupełnie nieprzystających ani do izraelskiego