Był za bardzo skupiony na sobie, żeby go świadomie widzieć. A jednak ten biedak był tam naprawdę, jak cień w jego podświadomości, i dopiero gdy zniknął, stał się wyraźniejszy. Mikael potrafił teraz bez trudu odtworzyć w pamięci szereg szczegółów: czarną plamę na policzku, spierzchnięte wargi i wrażenie pewnej dumy w postawie, stanowiącej kontrast z cierpieniem, które wyrażała jego sylwetka. Jak mógł go zapomnieć? Gdzieś w środku znał odpowiedź.
Kiedyś na ulicy taki człowiek zwracałby uwagę, jak otwarta rana. Dziś prawie nie sposób przejść więcej niż pięćdziesiąt metrów, żeby ktoś nie próbował naciągnąć cię na kilka koron. Na chodnikach, przed sklepami i koło śmietników, przy zejściach do metra siedzieli żebracy, kobiety i mężczyźni. Pojawił się jakiś nowy, sponiewierany Sztokholm i w okamgnieniu wszyscy się do tego przyzwyczaili. Taka była smutna prawda.
Żebraków przybyło mniej więcej w tym samym czasie, kiedy sztokholmczycy przestali nosić przy sobie gotówkę, i Mikael, tak jak inni, nauczył się odwracać wzrok. Często nie miał nawet wyrzutów sumienia z tego powodu, ale teraz zrobiło mu się przykro, niekoniecznie z powodu tamtego mężczyzny, raczej z powodu upływu czasu i tego, że życie zmienia się prawie niepostrzeżenie.
Przed Kaffebarem stała ciężarówka, zaparkowana zderzak w zderzak, tak że Mikael nie wyobrażał sobie, jak stamtąd wyjedzie, a w środku byli prawie sami znajomi. Nie miał ochoty się z nimi zadawać, więc tylko powiedział „dzień dobry”, zamówił podwójne espresso i tosta z kurkami, usiadł przy stoliku pod oknem wychodzącym na S:t Paulsgatan i zatopił się w myślach. Po chwili poczuł czyjąś rękę na plecach. Sofie. W zielonej sukience, z rozpuszczonymi włosami, uśmiechała się niepewnie. Zamówiła herbatę z mlekiem i butelkę wody Perrier, po czym podsunęła mu swoją komórkę z czerwonym serduszkiem.
– Flirt czy troska o pracowników? – spytała.
– Niewprawne paluchy – odparł.
– Zła odpowiedź.
– No to troska o personel. Na rozkaz Eriki.
– Nadal zła odpowiedź, ale już lepiej.
– Jak twoja rodzinka? – spytał.
– Jako matka uważam, że letnie wakacje są stanowczo za długie, bo dzieci bezustannie domagają się rozrywek. Łobuzy jedne.
– Jak dawno tutaj mieszkacie?
– Zaraz będzie pięć miesięcy, a ty?
– Sto lat.
Zaśmiała się.
– Oczywiście w pewnym sensie – wyjaśnił. – Kiedy mieszka się tu tak długo jak ja, przestaje się dostrzegać pewne rzeczy. Człowiek porusza się po swojej okolicy jak ślepiec.
– Naprawdę?
– W moim przypadku tak. Ale ty jako nowa tutaj pewnie masz oczy otwarte.
– Pewnie tak.
– Pamiętasz, że na Mariatorget siedział żebrak w grubej puchowej kurtce? Miał na policzku czarną plamę i prawie nie miał palców u rąk.
Uśmiechnęła się smutno.
– O tak, bardzo dobrze go pamiętam.
– Dlaczego tak mówisz?
– Bo niełatwo go zapomnieć.
– Ja zapomniałem.
Sofie spojrzała zdziwiona.
– Jak to?
– Widziałem go z dziesięć razy, a mimo to jakbym nie do końca go zarejestrował. Ożył w mojej pamięci dopiero po swojej śmierci.
– Nie żyje?
– Wczoraj dzwoniła do mnie lekarka sądowa.
– Dlaczego?
– Facet miał w kieszeni kartkę z moim numerem telefonu, więc pewnie myślała, że mogę pomóc w ustaleniu jego tożsamości.
– Ale nie możesz?
– W ogóle.
– Pewnie uważał, że ma dla ciebie jakąś interesującą historię.
– Przypuszczalnie.
Sofie wypiła herbatę, przez chwilę milczeli.
– A tydzień temu zaczepił Catrin Lindås – odezwała się w końcu.
– Jak to zaczepił?
– Zupełnie oszalał na jej widok. Obserwowałam to z pewnej odległości, byłam na Swedenborgsgatan.
– Czego od niej chciał?
– Chyba widział ją w telewizji.
Catrin Lindås występowała czasem w telewizji. Czołowa komentatorka i felietonistka, konserwatystka, często brała udział w debatach na temat prawa i ładu społecznego, dyscypliny i szkolnictwa. Ładna w taki powściągliwy sposób, zawsze w idealnie skrojonych garsonkach i bluzkach z wiązaniem pod szyją, żaden kosmyk nie śmiał się wymknąć z jej fryzury. Mikaelowi wydawała się surowa i pozbawiona wyobraźni. Pisała o nim krytycznie na łamach „Svenska Dagbladet”.
– I co się stało? – spytał.
– Złapał ją za ramię i coś wykrzykiwał.
– Co?
– Nie mam pojęcia. Wymachiwał przy tym jakąś gałęzią czy laską. Catrin była kompletnie roztrzęsiona. Starałam się ją uspokoić i pomagałam jej usunąć jakąś plamę z żakietu.
– Ojej, to musiała być dla niej trudna sytuacja.
Nie chciał być złośliwy, w każdym razie nie miał takiego zamiaru. Ale Sofie nieoczekiwanie natarła na niego.
– Nigdy jej nie lubiłeś, co?
– To nie tak – odparł defensywnie. – Pewnie jest okej, tylko trochę za bardzo prawicowa i jak dla mnie za porządna.
– Piczka zasadniczka, co?
– Tego nie powiedziałem.
– Ale pomyślałeś. Gdybyś miał pojęcie, jak na nią plują w sieci. Ludzie biorą ją za bogaczkę, która ukończyła szkołę Lundsberg1 i patrzy z góry na zwyczajnych ludzi. A wiesz, jak jest naprawdę?
– Nie wiem, Sofie.
Nie potrafił zrozumieć, skąd jej się nagle wzięła taka złość.
– No to ci opowiem.
– Bardzo proszę.
– Wychowała się w okropnej biedzie. W znarkotyzowanej hipisowskiej komunie w Göteborgu. Rodzice jechali na LSD i heroinie, w domu był jeden wielki bajzel, pełno śmieci i ćpunów. Te garsonki i porządność to jej sposób na przeżycie. Bo ona jest fighterką. Buntowniczką na swój sposób.
– Ciekawe – zauważył.
– Właśnie, wiem, że uważasz ją za reakcjonistkę, ale ona robi dużo dobrego w walce z New Age, nową duchowością i podobnym gównem, znanym jej z domu. Jest dużo bardziej interesująca, niż się ludziom wydaje.
– Przyjaźnicie