– Co to jest?! Co to jest?!
Jakaś niespełna dwudziestoletnia kobieta w krótkiej granatowej sukience padła na kolana, osłaniając głowę rękami, jakby myślała, że dach na nią runie. Stojący tuż obok Kuzniecow mruknął coś niezrozumiale, zagłuszony przez hałas; w tym momencie Camilla zorientowała się, że popełniła błąd, bo odwróciła uwagę. Wściekła spojrzała w stronę chodnika, ale siostry już tam nie było.
Jakby zapadła się pod ziemię. Camilla, zdesperowana, rozejrzała się wśród oszalałych, krzyczących i zdezorientowanych gości, sama zdążyła zakląć i wrzasnąć, kiedy poczuła gwałtowne uderzenie w ramię i padła na ziemię. Uderzyła łokciem i głową w chodnik, czoło pulsowało bólem, z warg ciekła krew i wśród tupotu stóp dokładnie nad sobą usłyszała mrożący w żyłach znajomy głos: „Zemsta przyjdzie, siostro, jeszcze przyjdzie”, ale była zbyt zamroczona, żeby zareagować.
Kiedy uniosła głowę i rozejrzała się, nie było śladu po Lisbeth, jedynie tłum ludzi wybiegających z restauracji. Krzyknęła: „Zabijcie ją!”, lecz już sama w to nie wierzyła.
WŁADIMIR KUZNIECOW nie odnotował, że Kira padła na ziemię. Prawie nie zauważał rozgrywającego się szaleństwa, ale wyłapał coś, co przeraziło go znacznie bardziej niż to wszystko, co się działo: kilka słów, które zostały wykrzyczane w tętniącym rytmie. Długo nie chciał wierzyć, że to prawda.
Kręcił głową, mamrocząc „nie, nie”, i usiłował zbyć to jako koszmarne urojenie, wybryk swojej wybujałej wyobraźni. Ale to naprawdę była ta piosenka – pieśń z jego koszmarów – więc chciał tylko zapaść się pod ziemię i umrzeć.
– To nieprawda, nieprawda – mamrotał, a refren grzmiał jak podmuch wybuchającego granatu.
Killing the world with lies.
Giving the leaders
The power to paralyze
Feeding the murderers with hate,
Amputate, devastate, congratulate.
But never, never
Apologize.
Żadna piosenka na świecie nie budziła w nim takiego lęku jak ta, nie chodziło nawet o to, że impreza, na której tak mu zależało, została doszczętnie zepsuta, nawet o groźbę pozwów sądowych od wściekłych oligarchów i polityków za popękane błony bębenkowe. Myślał tylko o muzyce, w czym nie było nic dziwnego. Sam fakt, że była grana tu i teraz, wskazywał, że ktoś dotarł do jego najstraszniejszej tajemnicy. Groziła mu kompromitacja przed całym światem, poczuł taką panikę, że aż nie mógł oddychać. Mimo to próbował nadrabiać miną, kiedy jego ludzie zdołali w końcu wyłączyć nagłośnienie. Udał nawet westchnienie ulgi.
– Przepraszam państwa – oświadczył. – Najwyraźniej nigdy nie można ufać technice. Przepraszam po tysiąckroć. A teraz kontynuujmy naszą zabawę. Obiecuję, że nie będę oszczędzał na alkoholu, zresztą na innych atrakcjach też nie…
Poszukał wzrokiem kilku skąpo ubranych call girls, jakby odrobina kobiecego piękna mogła uratować sytuację. Ale jedyne dziewczyny, jakie dostrzegł, stały przerażone, opierając się o ścianę, więc nie dokończył zdania. W jego głosie zabrakło przekonania, co natychmiast zauważyli goście. Dostrzegli, że ich gospodarz jest w stanie rozsypki, a kiedy muzycy demonstracyjnie minęli go, wychodząc na ulicę, większość ludzi pospiesznie ruszyła do domu, z czego Kuzniecow właściwie się ucieszył. Wolał zostać sam na sam ze swoimi myślami i swoim przerażeniem.
Chciał zadzwonić do swoich adwokatów i znajomych na Kremlu, by w najlepszym razie pocieszyli go, że nie trafi na łamy zachodnich gazet, które nazwą go zbrodniarzem wojennym i hańbą dla swego kraju. Władimir Kuzniecow miał możnych protektorów, niewątpliwie sam był prominentem, ale też sprawcą straszliwych zbrodni, które nie przyprawiały go o szczególne wyrzuty sumienia. Lecz w gruncie rzeczy nie był silny, zwłaszcza gdy Killing the World zostało odegrane na jego prywatnej popisowej imprezie.
W takich chwilach był tym co na początku, drobnym łobuzem, podrzędnym złodziejaszkiem, który kiedyś wskutek cudownego zbiegu okoliczności znalazł się w tureckiej łaźni razem z dwoma deputowanymi do Dumy i opowiedział im kilka niestworzonych historii. Poza tym nie objawiał żadnych talentów, nie miał wykształcenia ani szczególnych uzdolnień, ale umiał zmyślać i więcej nie było trzeba.
Dawno temu spędził jedno popołudnie w łaźni, pijąc i bajerując, zdobył w ten sposób wpływowych przyjaciół i wziął się do ciężkiej pracy. Dziś miał setki pracowników, w większości znacznie inteligentniejszych od siebie, matematyków, analityków, psychologów, konsultantów z FSB i GRU, hakerów, informatyków, inżynierów, programistów i specjalistów od robotyki. Był bogaty i miał władzę, przede wszystkim jednak nikt z zewnątrz nie łączył go z fabrykami trolli i fake newsami.
Udało mu się zręcznie ukryć swój współudział w tym procederze, za co dziękował swojej szczęśliwej gwieździe, nawet nie w związku z przyczynieniem się do krachu giełdowego, przeciwnie, to akurat postrzegał jako powód do chwały, głównie chodziło mu o zadania, które wykonał w Czeczenii, a które trafiły do mediów, doprowadzając do protestów i burzy w ONZ oraz – co gorsza – do powstania piosenki rockowej, która oczywiście stała się światowym przebojem.
Grali ją podczas każdej cholernej demonstracji przeciwko dokonywanym mordom, a on za każdym razem był przerażony, że w tym kontekście padnie jego nazwisko, i dopiero w ostatnich tygodniach, kiedy planował swoją imprezę, wydawało się, że życie wróciło na normalne tory. A wraz z nim jego śmiech, dowcipy i blagi. Dziś podchodzili do niego jeden za drugim szacowni goście, a on krygował się i rozkoszował tą sytuacją, gdy nagle piosenka zagrzmiała tak, że głowa pękała.
– Kurwa jego mać.
– Co takiego?
Spoglądał na niego starszy dystyngowany mężczyzna w kapeluszu i z laską, którego w tym zdenerwowaniu nie umiał zidentyfikować, najchętniej posłałby go na drzewo, ale się przestraszył, że może ten człowiek jest od niego potężniejszy, więc odpowiedział na tyle uprzejmie, na ile go było stać.
– Proszę wybaczyć, ale jestem wściekły.
– Powinien pan sprawdzić swoje bezpieczeństwo cyfrowe.
Cholera, przecież nic innego nie robię, pomyślał.
– To nie ma z tym nic wspólnego – odparł.
– Czyli co to jest?
– Coś z… elektryką.
Z elektryką. Zgłupiał czy co? Zwarcie i co, kable same włączyły Killing the World with Lies? Zawstydził się i odwrócił wzrok, pomachał żałośnie ostatnim gościom, którzy wyszli do taksówek. Kiedy restauracja opustoszała, poszukał wzrokiem Felixa, młodego szefa techniki. Łobuz jeden, gdzie on się podziewa?
W końcu dostrzegł go, rozmawiającego przez telefon pod samą estradą, z tą jego idiotyczną szpicbródką i smokingiem, który wisiał na nim jak worek. Wydawał się zdenerwowany, rzeczywiście miał powody. Idiota, obiecywał, że nic się nie zepsuje, a tymczasem niebo zwaliło im się na głowę. Kuzniecow przywołał go gniewnym kiwnięciem.
Felix machnął ręką, żeby mu nie przeszkadzał. Kuzniecow