– To są same odgrzewane kotlety.
– Nie wierzę w to ani trochę.
– Niestety, to prawda. Czytałaś analizę w „Washington Post”?
– Nie czytałam.
– Są lepsi ode mnie w każdym punkcie.
– Mikael, to nie muszą być aż takie rewelacje. Wystarczy, że przedstawisz swój punkt widzenia. Nie zawsze możesz mieć newsa. To absurd, żeby tak myśleć.
– Ale ten tekst nie jest dobry. Jest wymęczony. Dajmy sobie z nim spokój.
– Nic z tego. Ale okej… odłóżmy go do następnego numeru. Obecny chyba i tak uda mi się jakoś poskładać.
– Na pewno ci się uda.
– To co będziesz robił?
– Pewnie wybiorę się do Sandhamn.
Nie była to może ich najlepsza rozmowa, jednak poczuł, jakby mu kamień spadł z serca. Z szafy w sypialni wyciągnął walizkę i zaczął się pakować. Szło mu powoli, jakby na to też nie miał ochoty, i co pewien czas wracał myślami do Lisbeth. Właściwie myślał o niej cały czas, aż zaklął głośno, że nie może się od tego uwolnić: choćby nie wiem jak mu obiecywała, że nie zrobi żadnego głupstwa, ciągle się o nią martwił, a może i złościł, że jest taka zamknięta w sobie i tajemnicza. Pomyślał, że musi dowiedzieć się czegoś więcej o tych zagrożeniach, kamerach monitoringu, o Camilli i Svavelsjö MC.
Powinien przyjrzeć się temu wszystkiemu od każdej strony, sprawdzić, co mógłby zrobić, żeby jej pomóc. Znów wrócił do tego, co powiedziała tamtego wieczoru w Kvarnen, i przypomniał sobie jej oddalające się kroki na Medborgarplatsen. Przerwał pakowanie, poszedł do kuchni i napił się jogurtu prosto z kartonu. W tym momencie zadzwoniła komórka. Nieznany numer. Pomyślał jednak, że skoro dostał wolne, mógłby odebrać, a nawet powiedzieć wesoło: „O rany, jak fajnie, że dzwonicie, żeby mnie znów opieprzyć”.
LEKARKA SĄDOWA Fredrika Nyman wróciła do domu w Trångsund pod Sztokholmem. Jej obie nastoletnie córki siedziały na kanapie w dużym pokoju, wpatrując się w swoje smartfony, co jej nie zdziwiło, tak jak nie dziwiło jej, że za oknem jest jezioro. Dziewczyny poświęcały cały swój wolny czas na oglądanie na komórkach filmików z YouTube’a czy czegoś podobnego. Miała ochotę warknąć, żeby odłożyły telefony i poczytały jakąś książkę, pograły na pianinie i nie opuszczały treningu koszykówki albo po prostu wyszły na słońce.
Zabrakło jej sił. Miała za sobą beznadziejny dzień, dopiero co skończyła rozmowę z pewnym policjantem, kompletnym durniem, który – jak to dureń – uważał się za bystrzaka. Powiedział, że wszystko sprawdził, co znaczyło tyle, że poczytał w Wikipedii, dzięki czemu poczuł się ekspertem od buddystów. Siedzi taki pajac pod drzewem i czuje się oświecony. Było to tak głupie i pozbawione elementarnego szacunku, że nic nie odpowiedziała, a teraz usiadła obok córek na szarej kanapie przed telewizorem, licząc, że któraś chociaż powie „cześć, mamo”. Żadna się nie odezwała. Josefin przynajmniej odpowiedziała na pytanie, co tak ogląda.
– Taką jedną rzecz.
Taką jedną rzecz.
Fantastycznie wyczerpująca odpowiedź. Fredrika miała ochotę krzyknąć, ale wyszła do kuchni, starła blat i stół kuchenny, na swoim smartfonie przewinęła Facebooka, żeby pokazać, że nie jest gorsza, i odpłynęła, surfując w sieci, po czym sama nie wiedząc, jak to się stało, utknęła na jakiejś stronie o urlopach w Grecji.
W tym momencie przyszło jej do głowy zupełnie co innego, być może zainspirowało ją zdjęcie na tej stronie – starego, pomarszczonego mężczyzny siedzącego w nadbrzeżnej kafejce – i wtedy przypomniał jej się Mikael Blomkvist. Nie miała ochoty dzwonić do niego. Nie chciała wyjść na namolną pańcię, która znów zawraca głowę wspaniałemu panu redaktorowi. Jednak wydał jej się jedynym człowiekiem, którego ta myśl mogłaby zainteresować, więc zadzwoniła.
– O, halo – powiedział – fajnie, że dzwonisz!
Zabrzmiało to tak radośnie, że poczuła, że to najlepsze, co ją dziś spotkało, a to wiele mówiło o jej dniu.
– Pomyślałam… – powiedziała.
– Wiesz co – przerwał jej. – Przypomniało mi się, że faktycznie widziałem tego twojego żebraka, to musiał być on.
– Okej.
– Wszystko się zgadza, puchowa kurtka, plama na twarzy, amputowane palce. To nie mógł być nikt inny.
– Gdzie go widziałeś?
– Na Mariatorget. Niesamowite – ciągnął – że o nim zapomniałem. Nie mieści mi się to w głowie. Ale wiesz, facet siedział nieruchomo na kawałku kartonu pod pomnikiem na skwerze. Musiałem mijać go z dziesięć, może ze dwadzieścia razy.
Zaraził ją swoim entuzjazmem.
– Fajnie, że to mówisz. Jakie robił na tobie wrażenie?
– Taak… sam nie wiem. Pewnie nie byłem zbyt uważny. Utkwił mi w pamięci jako człowiek kontuzjowany, ale dumny – trochę tak, jak go postrzegałaś po śmierci. Zawsze siedzący prosto z podniesioną głową, niczym filmowy wódz indiański. Nie rozumiem, jak wytrzymywał takie siedzenie całymi godzinami.
– Myślisz, że był pod wpływem alkoholu albo prochów?
– Nie wiem – odparł. – Może i był. Ale gdyby był pijany lub naćpany, nie dałby rady długo utrzymywać tej pozycji. Bo co?
– Dziś rano dostałam wynik badania screeningowego. Facet miał dwa i pół mikrograma zopiklonu na gram krwi, to bardzo wysokie stężenie.
– Co to jest zopiklon?
– Substancja wchodząca w skład niektórych środków nasennych. Musiał przyjąć dwadzieścia tabletek rozpuszczonych w wódce, do tego dekstropropoksyfen, przeciwbólowy środek z grupy opiatów.
– A co na to policja?
– Że albo przedawkował, albo popełnił samobójstwo.
– Na jakiej podstawie?
Prychnęła.
– Na tej, że jak się domyślam, tak jest najłatwiej. Prowadzący dochodzenie sprawiał wrażenie, że przede wszystkim nie chce mu się pracować.
– Jak się nazywał?
– Dochodzeniowiec?
– Tak.
– Hans Faste.
– O, nie – stęknął Mikael.
– Znasz go?
MIKAEL ZNAŁ Hansa Faste aż za dobrze. Hans Faste wierzył kiedyś, że Lisbeth należy do lesbijskiej satanistycznej grupy rockowej, i bez jakichkolwiek podstaw – poza własną niewątpliwą mizoginią i ksenofobią – uznał ją za podejrzaną o morderstwo. Bublanski mawiał, że Faste to kara za grzechy całej policji.
– Niestety tak – odparł.
– Powiedział na tego człowieka „farmazon”.
– Cały Faste.
– Kiedy mu przekazałam wyniki screeningu, skomentował, że ten pajac za bardzo polubił tabletki.
– A ty nie jesteś przekonana, że tak było.
– Przedawkowanie wydaje się rozsądnym wyjaśnieniem, niemniej