– Obawiam się, że Roman jest w poważnym niebezpieczeństwie – wtrąciła się Monika i wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. – Jeżeli zlecenie wyszło z Agencji lub okolic, to gra idzie o wszystko. Oni nie chcą się dowiedzieć, co robimy. Im zależy, by nas przed czymś powstrzymać. Nic tak nie pobudza wyobraźni jak tajemnice i niczego nie boimy się bardziej niż ciemności. – Urwała na moment, a kiedy zauważyła, że jej metafora zrobiła wrażenie, dodała: – I wydaje mi się, że jeżeli nas rozpracują, też będziemy zagrożeni.
Monika była artystką i myślała inaczej niż wszyscy inni. Rejestrowała otaczające ją fakty, porządkowała je według swoich zasad i tworzyła z nich abstrakcyjną, czytelną tylko dla siebie kompozycję. Świat odbierała obrazami, które zapisywała w swojej świadomości, by następnie je z siebie wyrzucić. Nie oceniała, informowała.
Ktoś z zewnątrz mógłby sądzić, że jej teorie pochodzą ze świata Jonathana Carrolla, i z początku trudno byłoby mu w nie uwierzyć. Szybko jednak się okazywało, że Monika prawie nigdy się nie myli. Dlatego Dima nie bagatelizował jej opinii.
Siedzieli teraz za stołem, pochyleni nad kubkami z herbatą, i milczeli. Już od wczoraj czuli, że wokół nich dzieje się coś niezwykłego, ale teraz Monika uzmysłowiła im, że to poważne zagrożenie. Tym bardziej że po raz pierwszy spotkało ich to na terenie własnego kraju.
– Myślę… – zaczął Dima, ale nie dokończył, bo na stole odezwał się tablet Witka i wszyscy znów zamilkli.
Wiedzieli, co ten sygnał oznacza.
Witek przez dłuższą chwilę obserwował tablet, dotykał ekranu, na koniec podniósł wysoko brwi i spojrzał wymownie na Romana, który znacząco pokiwał głową.
– Nie do mnie należy ocena – rzucił skromnie Witek – ale Monika ma rację. Sami popatrzcie.
Wszyscy się zbliżyli do jego tabletu.
W drzwiach do lokalu konspiracyjnego zamiast wizjera zamontowana była kamerka internetowa, która rybim okiem rejestrowała każdy ruch za progiem. Witek i Ela, odpowiedzialni za obsługę lokalu, mieli bieżący podgląd. Zasięg kamerki pokrywał cały korytarz.
Na ekranie była trzynasta trzydzieści jeden. Najpierw pojawił się mężczyzna w czarnym policyjnym mundurze, z bronią. Wysiadł z windy, której drzwi zablokował jakimś przedmiotem, i szybko obszedł piętro. W uszach miał słuchawki. Zatrzymywał się przy każdych drzwiach, przykładał do nich jakieś urządzenie, przez moment nasłuchiwał i zaklejał wizjer samoprzylepną karteczką. Na koniec podszedł do drzwi lokalu i powtórzył czynności, z wyjątkiem ostatniej. Nie zakleił wizjera.
Wyraźnie dał komuś znak ręką. Ze schodów wyłoniło się błyskawicznie jeszcze dwóch wysportowanych mężczyzn. Ubrani po cywilnemu, lecz w kominiarkach, oparli się plecami o ścianę po obu stronach i wyjęli broń.
Wszystko odbywało się szybko, bez słowa, wydawało się dobrze przemyślane. Od razu było widać, że to zawodowcy.
Policjant stanął przed drzwiami, przyłożył urządzenie nasłuchowe i nacisnął dzwonek. Powtórzył to trzykrotnie. Dał znak głową dwóm pozostałym i z kieszeni spodni wyciągnął przedmiot przypominający latarkę. Przyłożył go do górnego zamka i usłyszeli ciche mechaniczne mruczenie. Po kilkunastu sekundach powtórzył to z drugim zamkiem. Gdy skończył, mężczyźni w kominiarkach szybko zniknęli na klatce schodowej. Policjant zerwał karteczki z wizjerów i wskoczył do windy.
Na ekranie była trzynasta trzydzieści cztery. Akcja trwała minutę i dwadzieścia cztery sekundy.
– Uff… – Monika głośno wypuściła powietrze. – Forsyth czy raczej Le Carré? Na pewno profesjonaliści, i to dobrzy. – Powiodła wzrokiem po twarzach kolegów. – Czy to byli nasi? A jeśli nie, to kto? Trochę mi to wygląda na zamówioną inscenizację.
– Pojawiła się broń – odezwał się w końcu Dima, wyraźnie przybity. – Monika ma rację. Roman jest w niebezpieczeństwie. To zmienia wszystko, cały nasz plan. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby właśnie o to chodziło… żeby stworzyć stan zagrożenia tutaj i sparaliżować działania w sprawie Henryka albo po prostu sprawić, byśmy ich zaniechali. – Przerwał na moment, ale nikt nie pospieszył z komentarzem. – Trzeba rozważyć, czy Roman nie powinien powiadomić Koryckiego i formalnie oddać sprawy naszej wewnętrznej bezpiece. Kupiłem już bilet do Aten na osiemnastą, ale w takiej sytuacji nie lecę. – Był podenerwowany, bo naprawdę zaczął się bać o bezpieczeństwo swoich współpracowników, a zarazem przyjaciół.
– A nie pomyślałeś, Dima, że może tu chodzić o coś znacznie ważniejszego niż życie majora? – włączyła się Monika. – Jeżeli ktoś chce nas odciągnąć od sprawy, to znaczy, że zależy mu na jego śmierci, więc ta śmierć musi być częścią czegoś większego. Nie sądzicie? Są ludzie w naszym otoczeniu, dla których życie człowieka jest nic niewarte, jeśli nie mogą go wykorzystać. – Spojrzała na Romana, który przysłuchiwał się jej z uwagą, ale nie zareagował. – I co to było za urządzenie… ta latarka?
– To izraelski skaner do zamków Mava 3 – odpowiedziała Ela. – Pozwala wykonać kopię każdego klucza, nawet najbardziej zaawansowanego technologicznie. Z immobilajzerem też.
Roman wciąż siedział pochylony i przez swoje niemodne okulary, które zsunęły mu się na koniec nosa, zaglądał do kubka z fusami na dnie. Często milczał, nie był pochopny w wyrażaniu swoich myśli. Cenił słowa i starał się brać za nie odpowiedzialność. Ale tym razem jego milczenie było tak wymowne, że chyba już nic nie musiał dodawać.
– Stawiacie wiele pytań – odezwał się w końcu. – Ale nie ma na nie dobrych odpowiedzi. Tak, wszystko wskazuje na to, że ktoś się nami interesuje i że prawdopodobnie jesteśmy zagrożeni. Nawet jeżeli ta inscenizacja, jak mówi Monika, miała na celu jedynie nas zastraszyć. Zakładam, że może to mieć związek ze sprawą majora Olewskiego, ale nie z jego uwolnieniem, tylko z działalnością operacyjną. Samo porwanie może być przypadkowym zdarzeniem, które w coś się wkomponowało i komuś pomogło. Albo zaszkodziło.
– To co robimy, Roman? – wcięła się Monika.
– Dima leci do Moskwy, tak jak ustaliliśmy. Nie będziemy informować szefa Koryckiego. Za mało wiemy i jestem pewien, że w takiej sytuacji zamknie nam operację. A jeżeli źródło problemu tkwi gdzieś wewnątrz służb, co jest bardzo prawdopodobne, to sprawa zostanie zamieciona. Najpierw spróbujmy ustalić, gdzie jest zleceniodawca i czego od nas chce, a potem podejmiemy decyzję. – Roman mówił spokojnie i logicznie. – Nie zapominajcie, że mamy przewagę, bo wiemy, że ktoś nas osacza, ale on nie wie, że już się zdekonspirował. Musimy tę przewagę teraz wykorzystać i przejść do ataku.
– A co z majorem Olewskim? – weszła mu ostro w słowo Monika.
– Teraz to jest ta sama sprawa – odparł Roman. – Zaczynamy jutro od Agencji.
– Nie jestem przekonany, czy powinienem lecieć teraz do Rosji, ale może się mylę. – Dima wydawał się nieco uspokojony. – Myślę, że powinniście pobrać broń… ty, Roman, też. Nie zaszkodzi.
– Możecie pobrać, to uzasadnione, ale ja… nigdy nie strzelałem. – Leski uśmiechnął się pierwszy raz tego dnia i dopiero teraz zobaczyli,