Wziął głęboki oddech. Zmrużył oczy i dopiero teraz do niego dotarło, że leży na ziemi, a nad nim pochylają się twarze współwięźniów.
– Co z moją głową? – Powoli uniósł dłonie i położył je na czole. – Co się stało? – powtórzył już wyraźnie.
– Wygląda na to, że cię pobili… – odezwał się Kazuo.
– Leżałeś pod akacją i przynieśliśmy cię tutaj – dodał Oliver.
Henryk podciągnął się na rękach i usiadł oparty o ścianę. Dotknął prawego policzka i zasyczał. Dopiero teraz przypomniał sobie niewyraźnie ostatni obraz, jaki zapisał mu się w pamięci. Oczy Tygrysa i jego znikającą twarz z ogromną brodą.
– Długo byłem nieprzytomny? – zapytał.
– Nie wiemy dokładnie… – odparł Jürgen i zaczął dokładniej przyglądać się twarzy Henryka – ale chyba dostałeś, Polak, kolbą w łeb… tak to wygląda…
– Tygrys cię uderzył? – zapytał wystraszony Kazuo.
– Nie jestem pewien, ale chyba tak… tak mi się wydaje… zresztą co za różnica. – Henryk wskazał ręką na stojącą opodal butelkę. – Oliver, podaj wodę.
– To moja woda. – Kazuo chwycił butelkę i poszedł na swoje miejsce.
– Tamta jest moja. – Henryk wskazał następną.
– Dlaczego Tygrys cię pobił? Co się stało? – W głosie Jürgena dźwięczał niepokój.
– Nie wiem… nie mam pojęcia…
– Nie dałeś mu powodu? – wtrącił się Oliver, odkręcając zakrętkę.
– Chyba nie…
– A o czym rozmawialiście? – ciągnął Jürgen.
– Teraz nie pamiętam – odparł Henryk. Postanowił nic im jeszcze nie mówić, przynajmniej dopóki sam nie ustali przyczyny gniewu Tygrysa.
– To normalne po takim ciosie – dorzucił Oliver. – Przypomnisz sobie wkrótce. To bardzo ważne, bo musimy wiedzieć, co i jak mamy robić, mówić i w ogóle, żeby nie dostać po głowie. – Przybliżył się do Henryka i wyszeptał: – Każdego z nas może to spotkać… albo jeszcze gorzej. Od początku wyglądał mi na zdrowo jebniętego. Najpierw codzienne miłe pogawędki, a potem odcinanie głowy tępym nożem? I to przed kamerami! To się, kurwa, kupy nie trzyma. Nie sądzicie… panowie?
– Na razie nic nie pamiętam. – Henryk wyraźnie dochodził już do siebie.
– Masz wylew w oku i puchnie ci połowa twarzy. Nie mamy lodu, więc będziesz jutro ładnie wyglądał. Dobrze, że nie wymiotujesz, więc chyba nie masz wstrząśnienia mózgu. Dotknij palcem nosa. – Wydawało się, że tylko Jürgen naprawdę przejmuje się tym, co spotkało Henryka, i próbuje mu pomóc. – To było mocne uderzenie czymś twardym. Pewnie kolbą kałacha… znam to z wojska – dodał, oglądając jego twarz z bliska. – Jestem z tobą – wyszeptał po rosyjsku, kiedy Oliver poszedł do toalety. – Czas wziąć się do roboty.
Henryk delikatnie skinął głową.
– Co z nim robimy?
Spojrzał dyskretnie w stronę Kazuo, który od początku nie wyglądał na specjalnie przejętego tym zdarzeniem, chociaż z prawdziwym zaangażowaniem pomagał nieść Henryka. Ale kiedy ten otworzył oczy i usiadł, Japończyk odsunął się na bok. Siedział teraz okryty kocem na swojej macie, z notatnikiem w dłoni, i niemal ostentacyjnie okazywał brak zainteresowania i współczucia. Wprawdzie zerkał co chwila w ich stronę, lecz szybko wracał do pisania.
– Wygląda na to, że Oliver już dojrzał – wyszeptał Henryk. – W końcu i do niego dotarło, że Tygrys to nie jest nasz zbawca, tylko kat. – Rzucił krótkie spojrzenie w stronę Kazuo. – A co z nim?
– Obserwujemy. Potem zobaczymy… – Jürgen uśmiechnął się, dotykając dłonią gardła, a potem położył Henrykowi rękę na ramieniu. – Niech żyje niepokonana armia niemiecko-polska, a Brytole mogą iść z nami, choć nie są już w Unii.
Henryk też chciał się uśmiechnąć, ale tylko się skrzywił i złapał za policzek.
Mimo że wciąż nie wiedział, dlaczego Tygrys go uderzył, to całe zdarzenie miało dobry skutek i paradoksalnie się opłaciło. Zmusiło każdego z nich do jasnego określenia swojej sytuacji i dokonania wyboru.
Henryk najbardziej ucieszył się z jasnej deklaracji Jürgena, bo bez dwumetrowego Niemca żaden plan nie miał szans powodzenia. Jürgen nie tylko potrafił uczciwie kalkulować, jak przystało na niemieckiego inżyniera, i miał doświadczenie enerdowskiego oficera, ale też odznaczał się wzrostem i siłą niedźwiedzia.
Drugim sukcesem była deklaracja, jaką między wierszami złożył Oliver, który właśnie wrócił z toalety i położył się obok Jürgena. Henryk nie potrafił jeszcze ocenić, ile warte jest zdanie dwudziestopięcioletniego hipstera z Notting Hill, ale szok, jakiego ten najwyraźniej doznał, dawał przynajmniej nadzieję, że zrozumiał, co go czeka, jeśli się nie przyłączy.
Zachowanie Kazuo przy odrobinie dobrej woli można było odczytać jako deklarację neutralności. Stało się jednak oczywiste, że nie mogą na niego liczyć i muszą go potraktować jako potencjalnego wroga we własnych szeregach. Neutralność nie była żadnym rozwiązaniem, tylko wypowiedzeniem wojny. Jürgen, dotykając wielką dłonią gardła, dał jasno do zrozumienia, że też tak uważa, i od tej chwili ta ocena była fundamentem ich porozumienia. Henryk cały czas miał nadzieję, że Kazuo zmieni zdanie, ale ostatecznego rozwiązania, jakie zasugerował Jürgen, nie mógł już odrzucić.
W chacie zaległa cisza. Kazuo nakrył się kocem na głowę i słychać było pochrapywanie Jürgena. Oliver zgasił bladą żarówkę, która zwisała z sufitu, i sam też się położył.
Henryk nie spał. Czuł się, jakby miał w skroniach dwie małe pompki, które z potężną siłą pchały gorącą krew do mózgu. Policzek nabrzmiał i tętnił w rytm uderzeń serca, a oko zachodziło opuchlizną. Nie myślał jednak o tym.
Męczyło go pytanie: dlaczego Tygrys go uderzył i co chciał mu powiedzieć, przywołując dziwną syntezę słowa „lęk”? Jednego przynajmniej Henryk był teraz pewien. Tygrys okazał się o wiele bardziej inteligentny, niż z początku mogło się wydawać. I to nie była dobra wiadomość.
31
Boeing 737 linii Ryanair wylądował na lotnisku w Atenach o dziewiątej czterdzieści, z dziesięciominutowym opóźnieniem. Dima nie miał bagażu, więc po kilkunastu minutach był już przed terminalem.
Jak na kwiecień i tak późną godzinę było bardzo ciepło. Lotniskowy wyświetlacz wskazywał dwadzieścia dwa stopnie. Dima zdjął kurtkę i został w samej koszulce polo. Od razu skierował się na stację metra. O tej porze wszystkie ulice do centrum były zakorkowane.
Miał mieszkanie w dzielnicy Kolonaki, na ulicy Pindarou, u stóp góry Likawitos. Była to elegancko urządzona kawalerka z dużym tarasem, usytuowana na czwartym piętrze domu pamiętającego juntę „czarnych pułkowników”. Mieszkało w nim kilku emerytowanych oficerów, uczestników kwietniowego puczu. Mili dziadkowie z laseczkami pod brodą, przesiadujący na pobliskim skwerku. Dima odkłaniał się im z kulturalnym obrzydzeniem.
Mieszkanie było bardzo drogie i formalnie jego właścicielem była Agencja, ale zapisane zostało na Dimę. Jego zakup pośrednio sfinansowała CIA, co było formą