– Hm… – zamruczał Tygrys. – Mówisz, że jesteś biznesmenem w branży telekomunikacyjnej, tak? – zapytał.
– Tak… portugalska firma Oregon, oddział w Islamabadzie…
– Jesteś wierzący? – przerwał mu Tygrys.
– Tak, wierzę w Boga, ale do kościoła nie chodzę.
– Katolik?
– Tak.
– Hm…
Henryk siedział bokiem do Tygrysa, więc nie widział jego twarzy. Męczyło go to, bo nie mógł obserwować mikroekspresji. Jako oficer wywiadu, doświadczony werbownik, potrafił rozpoznawać stan emocjonalny rozmówcy na podstawie mowy twarzy, gestów ciała, ale nigdy nie ćwiczył takiej sytuacji, w jakiej się teraz znalazł. Tym bardziej że Tygrys nie był specjalnie rozmowny. Zadawał dużo pytań, odpowiadał krótko, wciąż przeczesując dłonią brodę. Dlatego Henryk czuł się bezbronny jak nigdy dotąd i na oślep szukał czegoś, co choć trochę by mu pomogło poznać zamiary Tygrysa.
Kątem oka obserwował, jak talib grzebie wojskowym butem w skalistej ziemi i mrucząc jakąś melodię, rytmicznie uderza kciukiem w automat. Zaczął się wsłuchiwać w niski nosowy głos w nadziei, że znajdzie coś, jakiś punkt zaczepienia, by nawiązać z nim kontakt na swoich warunkach. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo jest to złudna, wręcz naiwna nadzieja, ale nie mógł nie spróbować. Czuł, że musi, zwłaszcza że melodia, którą mruczał Tygrys, wydawała mu się znajoma.
To chyba Mucurajew… – przemknęło mu przez myśl, bo gdy mieszkał w Rosji, czasami słuchał tego barda Kaukazu. A jeśli to Mucurajew, to Tygrys jest Czeczenem!
O mało nie krzyknął. To było ważne odkrycie.
Tylko skąd u niego taki angielski?
– A w wojsku byłeś? – zapytał Tygrys.
– Tak.
– Zawodowy?
– Nie, z poboru.
– Twoi koledzy zabijają muzułmanów w Afganistanie, a wcześniej zabijali w Iraku… W Karbali zabili wielu bojowników mahdiego. Dlaczego Polacy nienawidzą muzułmanów? Dużo jest u was naszych braci i sióstr? Co wam zrobiliśmy? Były jakieś akcje bojowników w Polsce? Mieliście jakieś kolonie?
Tygrys mówił spokojnie i Henryk nie wyczuwał w jego głosie żadnego osobistego tonu. Doszedł zatem do wniosku, że talib nie wie, z kim ma do czynienia, chociaż pytania były prowokujące i mogły sugerować, że jest wrogo nastawiony. Henryk jednak przyjął wersję optymistyczną – że Tygrys jest zdezorientowany – bo nie mógł okazywać zdenerwowania ani strachu.
Niczego teraz bardziej nie potrzebował, niż spojrzeć mu w oczy. Wstrzymał oddech i obrócił się w jego stronę.
– Nic nie wiem o tym, żeby Polacy zabijali muzułmanów, ale od początku byłem przeciwny wojnie w Iraku i wysłaniu naszych wojsk do Afganistanu – powiedział Henryk zgodnie z przekonaniem, chociaż nie miał pewności, czy Tygrys odbierze jego słowa jako szczerą deklarację, czy też uzna je za dowód słabości. Henryk jeszcze nie wiedział, co zamierza ugrać, ale na pewno nie chciał wyjść na mięczaka. – Dla mnie nie ma znaczenia, kto jaką religię wyznaje, wszystkie są równe…
– Otóż nie! – Tygrys przestał uderzać palcem w automat. – Islam jest jedyną prawdziwą religią i nie ma Boga nad Allaha… Allah akbar. – Podniósł złączone dłonie i przeciągnął nimi po twarzy, mrucząc coś po arabsku. – Zdecydowałeś się już?
– Przejść na islam? – zapytał Henryk. – Myślę o tym cały czas.
Nie dostrzegł w twarzy Tygrysa niczego, co mogłoby mu pomóc. Jego duże, smutne i zimne oczy, na wpół przesłonięte powiekami, sprawiały ponure wrażenie. Nieraz widziały śmierć, patrzyły, jak umierają mężczyźni, kobiety i dzieci, rejestrowały ból, cierpienie i wszystkie przerażające obrazy, których był autorem. Henryk od razu zrozumiał, że to nie jest człowiek, z którym mógłby rozmawiać. Przepaść miedzy nimi była ogromna, bo on sam jeszcze nikogo nie zabił.
– Nie mieliśmy nigdy kolonii i nie było u nas żadnych zamachów. Polacy nie znają islamu, więc nie mogą nienawidzić czegoś, o czym nie mają pojęcia – tłumaczył, patrząc Tygrysowi w oczy. Starał się, by te słowa brzmiały spokojnie, a nawet obojętnie, co pozwalało mu zaznaczyć dystans i uniknąć podejrzenia o nieszczerość. – Po wojnie w Czeczenii przyjechało do Polski prawie sto tysięcy uchodźców, muzułmanów, i wielu znalazło u nas swój dom. Nikt im nie okazywał nienawiści, wprost przeciwnie.
Henryk wykorzystał argument, który trzymał jak asa w rękawie, odkąd się zorientował, że Tygrys jest Czeczenem. Liczył, że w ten sposób przerzuci most do jego podświadomości. Postara się zdobyć zaufanie, uśpić czujność, by w odpowiedniej chwili wykorzystać przewagę i spróbować ucieczki. To nie był plan, jedynie nadzieja, że intuicja podpowie mu, co ma robić. Zdawał sobie sprawę, jakie to naiwne, nawet śmieszne, jednak znał siebie i wiedział, że aby przeżyć, niczego nie potrzebuje teraz bardziej niż silnej motywacji.
Szybko jednak zrozumiał, że jego mały, śmieszny plan nie wypalił.
Tygrys nie kupił słodkiej historii o Czeczenach w Polsce. Usiadł okrakiem na desce i przybliżył twarz do twarzy Henryka. Powoli przesuwał spojrzenie z jego czoła na policzki, potem na lewe oko, na usta… Henrykowi wydawało się, że wzrokiem mordercy jak ostrym nożem wodzi mu po twarzy.
– Lęk? – zapytał cicho. – Wiesz, co to jest lęk?
– No… wiem… – Henryk zrobił niewyraźny grymas.
– Nie wiesz! – Tygrys podniósł głos. – To co ty wiesz? – Zrobił się agresywny. – Lęk karmi i napędza świat, jest jego motorem, tłumaczy i miłość, i śmierć, jest istotą człowieczeństwa…
Henryk nawet nie zdążył się zastanowić nad jego słowami, gdy poczuł potężne uderzenie w głowę, a wraz z nim usłyszał przeraźliwy, ostry gwizd i nim zamknął oczy, zobaczył, jak zamazana twarz Tygrysa unosi się i zapada w ciemność.
29
Ostatni przyszedł Dima. Spóźnił się piętnaście minut, ale nie musiał się tłumaczyć. Ważne, że też był czysty.
Tego dnia nikt nie miał obserwacji. Monika sprawdzała się ostro w tramwajach, sklepach i odludnych miejscach, a Dima zrobił trasę przez Wawer, Zalesie, Otwock i Miedzeszyn. Na Kabaty wjechał podjazdem od strony Powsina, gdzie powinna się wyłożyć każda obserwacja.
Witek i Ela obstawiali Romana, ciągnąc za nim kontrobserwację, więc nie musiał się sprawdzać. Też okazał się czysty. I to było najważniejsze. Oznaczało, że jeżeli wczoraj się nie pomylił, to celem obserwacji był lokal konspiracyjny.
O tym, że tam właśnie spotykali się członkowie Sekcji, nikt w Agencji nie wiedział. Było jednak jasne, że Roman Leski działa na specjalnych prawach i musi mieć odpowiedni lokal na mieście. I choć uchodził za niezwykle przenikliwego i inteligentnego, to jednak miał zerowe doświadczenie operacyjne, a zatem potrzebował jakiegoś wojska. Odkrycie, kto z nim pracuje, dałoby możliwość wejrzenia w to, co się dzieje po drugiej stronie lustra, i dyskretnego kontrolowania jego działalności. Czyli uzyskania dostępu do najtajniejszych spraw i wpływania na ich bieg. A tego pragnęli wszyscy ci, którym marzyła się wielka władza.
Atmosfera tajemniczości, jaka narosła wokół Leskiego, nie przysparzała mu sympatii. Mity rodziły mity. Już samym swoim istnieniem Leski