– A łódka?
– Nie. Tego dnia mieliśmy na wyspie dokładnie trzynaście łodzi. Prawie wszystkie spacerowe były już wciągnięte na ląd. W porcie jachtowym stały dwie drewniane motorówki. Z siedmiu łodzi o płaskim dnie pięć leżało na brzegu. Przy plebanii jedna łódź kołysała się na wodzie, jedna leżała do góry dnem na trawie. W Östergården była jeszcze jedna motorówka i jedna łódź wiosłowa. Wszystkie te łodzie zostały zinwentaryzowane i znajdowały się na swoim miejscu. Gdyby Harriet przeprawiła się łódką, musiałaby zostawić ją na drugim brzegu.
Vanger uniósł cztery palce.
– Tym samym pozostaje tylko jedna sensowna możliwość, a mianowicie ta, że Harriet zniknęła wbrew własnej woli. Ktoś ją zabił i ukrył zwłoki.
LISBETH SALANDER spędziła poranek drugiego dnia świąt na czytaniu kontrowersyjnego dzieła Blomkvista o dziennikarstwie ekonomicznym. Książka miała dwieście dziesięć stron, tytuł Jeźdźcy templariuszy i podtytuł Nauczka dla reporterów ekonomicznych. Na okładce, starannie zaprojektowanej przez Christera Malma, widniała – na pierwszy rzut oka – zwykła fotografia sztokholmskiej giełdy. Zdjęcie zostało jednak poddane cyfrowej obróbce i uważny czytelnik po chwili dostrzegał brak podstawy. Budynek po prostu wisiał w powietrzu. Trudno wyobrazić sobie ilustrację, która bardziej wymownie zapowiadałaby charakter tekstu.
Salander stwierdziła, że Blomkvist ma świetny styl. Pisze otwarcie i z zaangażowaniem i nawet czytelnik niezorientowany w zawiłościach żurnalistyki ekonomicznej może odnieść pożytek z lektury. Ton książki był ostry i sarkastyczny, ale przede wszystkim przekonujący.
W pierwszym rozdziale, wypowiadając coś w rodzaju wojny, Blomkvist nie przebierał w słowach. Szwedzcy dziennikarze ekonomiczni w ciągu ostatnich dwudziestu lat przekształcili się w grupę niekompetentnych chłopców na posyłki, którzy – skupieni na własnym ego – stracili umiejętność krytycznego myślenia. Ten ostatni wniosek wysnuł na podstawie następującego zjawiska: większość reporterów zupełnie bezkrytycznie zadowala się wypowiedziami dyrektorów przedsiębiorstw i spekulantów giełdowych, nawet jeżeli owe wypowiedzi ewidentnie wprowadzają słuchacza w błąd albo zawierają nieprawdziwe dane. Dziennikarze gospodarczy tego pokroju są albo tak naiwni i łatwowierni, że powinno się ich odsunąć od zawodu, albo – co gorsza – zupełnie świadomie sprzeniewierzają się dziennikarskiej misji, polegającej na poszukiwaniu prawdy i rzetelnym informowaniu społeczeństwa. Blomkvist twierdził, że często wstydzi się miana publicysty ekonomicznego, ponieważ tym samym naraża się na ryzyko pomylenia go z osobami, których w ogóle nie uważa za publicystów.
Porównywał dokonania dziennikarzy gospodarczych z pracą dziennikarzy kryminalnych i korespondentów zagranicznych. Namalował sugestywny obraz sytuacji, w której reporter sądowy w sprawozdaniu z procesu w sprawie morderstwa przedstawiłby stanowisko oskarżyciela jako jedynie obowiązujące. Trudno sobie wyobrazić wrzask, jaki podniósłby się w mediach, gdyby dziennikarz nie zdobył informacji od obrońcy albo nie porozmawiał z rodziną ofiary, nie dając ani sobie, ani czytelnikom szans na zrozumienie i własną ocenę sytuacji. Blomkvist uważał, że te same reguły powinny obowiązywać dziennikarzy gospodarczych.
Pozostałą część książki stanowił szereg dowodów mających potwierdzić wstępne tezy. W dość długim rozdziale autor rozwodził się nad sposobem, w jaki sześć największych dzienników, a także „Finanstidningen”, „Dagens Industri” i telewizyjny program „A-ekonomi” relacjonowały rozwój znanego przedsiębiorstwa w branży informatycznej. Blomkvist cytował i analizował wypowiedzi reporterów, by później opisać, jak wyglądała sytuacja naprawdę. Przedstawiając rozwój firmy, powtarzał raz za razem proste pytania, które poważny reporter powinien był postawić, ale których całe grono żurnalistów ekonomicznych nie zadało. To był świetny chwyt.
Inny rozdział traktował o lansowaniu akcji Telii4. W tym najbardziej kpiarskim i ironicznym fragmencie książki Blomkvist dosłownie obdzierał ze skóry kilku wymienionych z nazwiska dziennikarzy, między innymi szczególnie go irytującego Williama Borga. W jednym z końcowych rozdziałów autor porównywał poziom kompetencji szwedzkich i zagranicznych dziennikarzy. Opisywał sposób, w jaki podobne zagadnienia w swoich krajach relacjonowali poważni reporterzy z „Financial Times”, „The Economist” i kilku niemieckich czasopism gospodarczych. Porównanie nie wypadło na korzyść Szwedów. Ostatni rozdział zawierał propozycje poprawy tej opłakanej sytuacji. Końcowy akapit nawiązywał do wstępu:
Gdyby reporter parlamentarny uprawiał rzemiosło w podobny sposób, to znaczy gdyby bezkrytycznie kruszył kopię o każdy przegłosowany projekt, nawet najbardzej idiotyczny, albo gdyby reporter polityczny wykazał podobny brak rozeznania – wówczas jeden i drugi zostaliby zwolnieni z pracy albo przynajmniej oddelegowani do innych zadań, żeby nie wyrządzili jeszcze większej szkody. W świecie publicystów gospodarczych nie obowiązuje jednakowoż to normalne przesłanie dziennikarskie, to znaczy dociekliwe poszukiwanie prawdy i rzetelne informowanie społeczeństwa. W tym gronie składa się hołdy największym kawalarzom. W tym gronie tworzy się przyszłość Szwecji i również tam podważa się resztki zaufania do dziennikarzy jako grupy zawodowej.
Mocne słowa, żadnego owijania w bawełnę. Całość była utrzymana w zgryźliwym tonie i Salander nie miała kłopotów ze zrozumieniem zażartej debaty, która później wybuchła w periodyku branżowym „Journalisten”, na łamach kilku gazet ekonomicznych, a także w wiodących dziennikach, zarówno we wstępniakach, jak i w działach gospodarczych. Nawet jeżeli w książce wymieniono z nazwiska zaledwie paru dziennikarzy, środowisko było na tyle niewielkie, że wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi, gdy pojawiały się odpowiednie cytaty. Blomkvist zyskał zażartych wrogów, co znalazło odzwierciedlenie między innymi w wielu radosnych komentarzach do wyroku sądu w sprawie afery Wennerströma.
Zamknąwszy książkę, zlustrowała zdjęcie autora na tylnej stronie okładki. Sfotografowano go z profilu. Dość jasna grzywka opadała trochę niedbale na czoło, jak gdyby zmierzwił ją lekki wiatr, zanim fotograf nacisnął wyzwalacz, albo (co bardziej prawdopodobne) została wystylizowana przez samego fotografa, Christera Malma. Mikael patrzył w obiektyw z ironicznym uśmiechem i spojrzeniem, które najwyraźniej miało być ujmująco chłopięce. Mężczyzna niczego sobie. W drodze do więzienia na trzy miesiące.
– Hej, Kalle Blomkvist – powiedziała głośno do siebie. – Niezły z ciebie rozrabiaka, no nie?
W POŁUDNIE LISBETH włączyła swojego iBooka i otworzyła program mailowy Eudora. Sformułowała tekst w jednym zwięzłym wierszu:
[Masz czas?]
Podpisała Wasp i wysłała na adres [email protected]. Na wszelki wypadek zaszyfrowała tę króciutką wiadomość w programie kryptograficznym PGP.
A później założyła czarne dżinsy, solidne buty zimowe, ciepły golf, ciemną kurtkę marynarską i rękawiczki, szalik oraz czapkę w tym samym bladożółtym kolorze. Wyjęła kolczyki z brwi i nosa, pomalowała usta różowawą szminką i przejrzała się w lustrze. Wyglądała jak zwykła świąteczna spacerowiczka, z tą różnicą, że swoje ubranie traktowała jako przyzwoity kamuflaż bojowy, niezbędny podczas wyprawy za linię wroga. Podjechawszy metrem do placu Östermalmstorg, skierowała kroki ku Strandvägen. Szła wolno środkową aleją, studiując numery kamienic. Zatrzymała się niedaleko mostu Djurgårdsbro i nie spuszczając oczu z poszukiwanej bramy, przeszła na drugą stronę ulicy.
Stojąc kilka metrów od wejścia, po jakimś czasie stwierdziła, że w ten chłodny dzień większość ludzi spaceruje nadbrzeżem,