MĘŻCZYŹNI, KTÓRZY
NIENAWIDZĄ KOBIET
Przełożyła Beata Walczak-Larsson
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2014
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo.
Więcej na www.legalnakultura.pl
Polska Izba Książki
Tytuł oryginału
MÄN SOM HATAR KVINNOR
Redakcja
Grażyna Mastalerz
Skład i łamanie
Maria Kowalewska
Korekta
Ewa Jastrun
Copyright © Stieg Larsson 2005
First published by Norstedts, Sweden, in 2005.
The text published by agreement with Norstedts Agency.
Copyright © for the cover illustration by Norma Communication, Jörgen Einéus
Photo of Stieg Larsson: Daniel Lagerlöf
Copyright © for the Polish edition by Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza, 2008
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie I poprawione
ISBN 978-83-7554-262-2
ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa
e-mail: [email protected]
Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433 51 51
Zapraszamy do naszego sklepu internetowego:
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
PROLOG
Listopadowy piątek
TEN SCENARIUSZ powtarzał się każdego roku. Adresat skończył właśnie osiemdziesiąt dwa lata. Jak zwykle otworzył paczkę i zdarł ozdobny papier. A później podniósł słuchawkę i wybrał numer byłego komisarza kryminalnego, który po przejściu na emeryturę osiadł nad jeziorem Siljan. Mężczyźni urodzili się nie tylko w tym samym roku, ale dokładnie tego samego dnia, co w tym konkretnym przypadku zakrawało na coś w rodzaju ironii losu. Wiedząc, że telefon zadzwoni zaraz po wizycie listonosza, około jedenastej, komisarz pił spokojnie kawę. W tym roku zadzwonił już o dziesiątej trzydzieści. Policjant odebrał i nie przedstawiając się, powiedział:
– Hej.
– Przyszła.
– Jak wygląda tym razem?
– Nie mam pojęcia, co to za roślina. Ale dowiem się oczywiście. Kwiat jest biały.
– Zgaduję, że nie dołączono żadnego listu?
– Nie, nie ma żadnej wiadomości. Tylko kwiatek. I taka sama ramka jak w ubiegłym roku. Zwykła niedroga rzecz do samodzielnego montażu.
– Stempel pocztowy?
– Ze Sztokholmu.
– Charakter pisma?
– Jak zawsze, drukowane litery. Duże i proste.
Tym samym temat został wyczerpany i przez dłuższą chwilę mężczyźni siedzieli w milczeniu po obu końcach linii. Emerytowany komisarz rozparł się wygodnie przy kuchennym stole, pociągając fajkę.
Wiedział, że nie spodziewano się już po nim żadnego zbawczego czy choćby tylko szczególnie inteligentnego pytania, które mogłoby rzucić nowe światło na sprawę. Ten czas minął bezpowrotnie dawno temu. Rozmowa dwóch podstarzałych mężczyzn miała raczej charakter rytuału w obliczu misterium, które – oprócz nich – nikogo nie interesowało.
ŁACIŃSKA NAZWA brzmiała Leptospermum (Myrtaceae) rubinette. Roślina była niepozorną, mniej więcej dwunastocentymetrową krzewinką o drobnych, podobnych do igiełek wrzosu listkach. Niewielkie kwiatuszki składały się z pięciu płatków. Pochodziła z australijskiego buszu i tamtejszych gór, gdzie rosła w gęstych kępach trawy. Nazywano ją desert snow. Trochę później ekspert z ogrodu botanicznego w Uppsali stwierdziła, że to rzadka roślina, tylko sporadycznie uprawiana w Szwecji. W ekspertyzie napisała, że jest spokrewniona z drzewkiem herbacianym i że często myli się ją z jej znacznie pospolitszym kuzynem Leptospermum scoparium, który porasta w nadmiarze Nową Zelandię. Różnica według eksperta polega na tym, że końce płatków rubinette zdobią mikroskopijne różowe punkciki, nadając im różowawy odcień.
Rubinette zadziwiała bezpretensjonalnością. Nie miała żadnej wartości komercyjnej, żadnych znanych właściwości leczniczych ani halucynogennych. Nie służyła jako pożywienie czy przyprawa ani nie używano jej do produkcji naturalnych barwników. Miała jednak pewne znaczenie dla Aborygenów, którzy tradycyjnie uważali tereny i roślinność wokół Ayers Rock za świętość. Wyglądało na to, że jedyne zadanie rośliny o kapryśnej urodzie polegało na byciu piękną i powabną.
W swoim orzeczeniu uppsalska botaniczka podkreśliła, że desert snow należy w Australii do rzadkości, a w Skandynawii stanowi unikat. Sama rośliny nigdy nie widziała, ale od kolegów po fachu dowiedziała się, że próbowano ją wprowadzić do jednego z göteborskich ogrodów. Nie można też wykluczyć, że w prywatnych szklarniach mają ją entuzjaści egzotycznych roślin i inni botanicy amatorzy. Nie jest łatwa w uprawie, ponieważ wymaga łagodnego, suchego klimatu oraz zimowania w ocieplonym pomieszczeniu. Nie sprzyja jej wapienne podłoże i potrzebuje nawadniania od spodu, bezpośrednio do korzenia. Trzeba umieć się z nią obchodzić.
FAKT, ŻE ROŚLINA była w Szwecji niezmiernie rzadka, teoretycznie ułatwiał dotarcie do źródła właśnie tego egzemplarza, ale w praktyce było to niemożliwe. Nie istniały żadne rejestry ani licencje, które można było przejrzeć i sprawdzić. Nikt nie wiedział, jak wielu prywatnych hodowców w ogóle podjęło się uprawy tak wymagającej rośliny – niewykluczone, że chodziło o jednego albo kilkunastu ogrodników z dostępem do nasion i sadzonek, które bez trudu można kupić bezpośrednio w firmie wysyłkowej, u jakiegoś innego pasjonata albo w ogrodzie botanicznym gdziekolwiek w Europie. Krzewinka mogła być równie dobrze przywieziona z Australii. Odnalezienie hodowcy wśród milionów posiadaczy cieplarni czy zwykłej doniczki na pokojowym parapecie należało zaliczyć do spraw beznadziejnych.
Rubinette była tylko jedną z szeregu zagadkowych roślin, które pierwszego listopada w grubej kopercie zawsze przychodziły na ten sam adres. Gatunki zmieniały się, ale zazwyczaj były to piękne i stosunkowo rzadkie kwiaty. Zawsze spoczywały na papierze akwarelowym, pieczołowicie zasuszone i chronione szkłem prostej ramki o wymiarach dwadzieścia dziewięć na szesnaście centymetrów.
ROŚLINNE MISTERIUM nie było powszechnie znane, nigdy nie komentowały go media, wiedziało o nim zaledwie niewielkie, zamknięte