Maestro z Sankt Petersburga. Camilla Grebe. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Camilla Grebe
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-227-0
Скачать книгу
że o tej porze dawało się już kąpać w rzece, lecz na przykład w ubiegłym roku spadł jeszcze śnieg – tak samo jak w 1999, kiedy Jelcyn dał kopniaka swojemu premierowi i posadził na jego stołku człowieka, który teraz jest prezydentem.

      Od tamtego czasu minęły już cztery lata, a dziesięć od przyjazdu Toma do Rosji ze Szwecji. Przez czysty przypadek wylądował na Spiridoniewskiej, dokładnie na obrzeżu Pierścienia Sadowego niedaleko Kremla. Mieszkańcom tego domu trafiło się jak ślepej kurze ziarno, kiedy dostali na własność zajmowane przez nich mieszkania w ramach gigantycznej prywatyzacji dokonanej w rosyjskim państwie. Uważali to za osiągnięcie życia.

      Ziewnął. Ociężała senność ustępowała, w miarę jak zaczynał marznąć. Instynktownie przesunął dłonią po wilgotnym od potu torsie i sięgnął po szlafrok. Pomyślał o pracy. O okresowej rozmowie podsumowującej, którą niedługo miał odbyć ze swoją szefową. Jak zwykle będzie zmuszony wykrzesać z siebie entuzjazm i zaangażowanie, których właściwie nie ma. Ale odpowiednie nastawienie było tu niezwykle ważne. Nie wystarczały zgrabne analizy i wnikliwe komentarze wtrącane tu i tam na spotkaniach. Nowe wspaniałe talenty wyrastały wokół niego w firmie niczym rosyjskie grzyby po deszczu, więc jeśli chciał stawić czoło konkurencji, musiał przynajmniej udawać, że jest równie głodny sukcesu jak inni.

      Awantura w mieszkaniu obok przeszła w przytłumioną sprzeczkę. Znał tych sąsiadów. To porządna rodzina, u której był i na herbacie, i na wódce z przekąską. Znał jej obyczaje. Pewnie teraz babcia wylewa oliwę na spienione fale, stawiając na stole śniadanie. Pozostali członkowie rodziny cisną się do samowaru, by nalać sobie herbaty.

      Wciąż nie mógł się nadziwić rodzinnym kombinacjom, w jakich Rosjanie potrafili żyć pod jednym dachem.

      Najbardziej oryginalne zestawienie, z jakim dotąd się spotkał, stworzyła wdowa, która przygarnęła do swojego mieszkania byłą żonę własnego męża. Czy to rosyjski masochizm w stylu fińskiej sauny, skrajne poświęcenie dla innych czy też wyraz autentycznej miłości bliźniego, jakiego nie uświadczy się już na Zachodzie?

      Prawdopodobnie nic z tych rzeczy. Takie zwyczaje wynikały z tradycji i życiowej konieczności i należało przypuszczać, że zanikną wraz z rosnącym dobrobytem. Ale rodzina za ścianą była szczęśliwa. I chociaż Tom nie chciał się do tego przyznać, czasami mu to przeszkadzało.

      Bo po jego stronie ściany bynajmniej nie panowało rodzinne szczęście.

      Włożył niebieską koszulę i czarny krawat pasujący do codziennego szarego garnituru, który spełniał wymogi surowego firmowego dress code’u.

      Przyjrzał się sobie w lustrze. Ciemnoniebieskie oczy spoglądały na niego sceptycznie. Miał trzydzieści pięć lat, lecz mocno podkrążone oczy, co stanowiło jego cechę wyróżniającą i dodającą mu lat. W szkole już w początkowych klasach koledzy mówili na niego nie „Tom”, tylko „Panda”, a kolejne lata bynajmniej nie osłabiły jego podobieństwa do tego zwierzaka.

      Pod samymi drzwiami wejściowymi do bloku leżał cuchnący pijak, podejrzanie nieruchomy. Tom zrobił nad nim krok, wyszedł na chodnik i ruszył w stronę bulwaru Twierskiego. Niebo miało złowieszczo stalowy kolor, wiatr niósł wiosenny pył. W powietrzu czuć było niskooktanową benzynę, dym papierosów, pot i kurz – mieszaninę prymitywnie brutalną i zarazem obiecującą. Jak Rosja.

      Spacer do pracy zajmował mu piętnaście minut i był jego jedyną aktywnością fizyczną w ciągu dnia. Minął Pałac Młodzieży, który teraz mieścił dwie nowe prywatne szkoły. Kiedy przechodził obok, zawsze widział w duchu swoją ciemnoczerwoną szkołę – wypisz wymaluj jak z Bullerbyn – w Dalby pod Uppsalą. Nagle zrobiło mu się ciepło i smutno na duszy. Pierwsze lata szkoły pamiętał jako okres szczęścia, jakiego nie przeżył już nigdy potem. Miał poczucie wspólnoty, przynależności. Rodzinę, z której się wypisał, kiedy dorósł. Kolegów. Świat, w którym mieściło się tylko Dalby i nic poza tym, kończył się tam, gdzie zaczynał się las i rozlewały niebieskie wody jeziora Mälaren.

      Co wcale nie znaczy, że Tom dorastał w błogiej idylli. Samo Dalby było owszem, malownicze, lecz ludzie tacy jak wszędzie. Chłopcy się bili. Mama z tatą się kłócili. Kilka kilometrów dalej, w centrum Gottsundy, jakiś pijaczyna powiesił się przed sklepem.

      Ale ważna była oczywistość tamtego życia i bezwarunkowa przynależność do tamtego miejsca. Żył w zastanym świecie. Nie miał wyboru, jak inaczej być szczęśliwym. Mieszkał ze swoimi bliskimi, bawił się tym, co znajdował wokół siebie. Nie kwestionował, nie tęsknił za niczym z tego prostego powodu, że nie znał niczego innego poza tym, co miał. Brakowało mu teraz tamtej oczywistości na dobrowolnej emigracji, zaledwie o tysiąc kilometrów brzozowych i sosnowych lasów od Szwecji, a mimo to w całkowicie innym świecie. Męczyły go wszystkie wybory, których musiał dokonywać: gdzie pracować, gdzie żyć, kogo kochać.

      Męczyło go myślenie.

      Spojrzał ponownie w stronę rosyjskiej prywatnej szkoły. Niektórych uczniów podwożono limuzynami, inni szli z rodzicami za rękę. Wielokrotnie słyszał, że nigdzie na świecie dzieci nie są tak kochane jak w Rosji, a jednocześnie tak rozpieszczone i zepsute. Wielu rodziców dorastało w czasach sowieckich i teraz, jako dorośli, byli gotowi zrobić wszystko, aby zapewnić swoim pociechom wszelkie możliwości dostępne w nowej Rosji.

      Wszędzie naokoło wznosiły się budynki pokryte rusztowaniami, w którąkolwiek stronę spojrzeć, ku niebu wyciągały się ramiona dźwigów. Z jednego z kompleksów budowanych przez zagraniczne firmy, wyrastających w ciągu pół roku jak grzyby po deszczu, dało się słyszeć język turecki. Cała Moskwa była gigantycznym placem budowy. Starano się nadrobić sto lat zmarnowanego czasu i kulturowego spustoszenia.

      Przez skrzyżowanie bulwarów Nikitskiego i Twierskiego przejechało z hukiem na czerwonym świetle kilka dużych opancerzonych samochodów przewożących pieniądze. Rodzina z dziećmi zmierzająca do szkoły ratowała się, uciekając na chodnik. Samochód ma przewagę, nie zatrzyma się przed ludzką materią, to wiedzą wszyscy Rosjanie. Zwycięża silniejszy.

      Cała brygada pracowników miejskiej zieleni sadziła świeże kwiaty wszędzie, gdzie spojrzał. Nowe ulice, nowe domy, nowe skwery. Nic dziwnego, że moskwianie są zadowoleni ze swojego burmistrza Truszkowa. Worujet, no stroit – kradnie, ale buduje, mawiali mieszkańcy stolicy. Nikt nie zwracał uwagi na to, że jego żona, zatrudniona w urzędzie miasta, stała się w tym czasie miliarderką.

      Tom wszedł do kawiarni Roma, która leżała o rzut kamieniem od jego biura przy ulicy Stoleszników. Była prowadzona przez Serbów, bałkańskich krewniaków Rosjan. Ulubiona kelnerka Toma uśmiechnęła się szeroko na jego widok.

      Chociaż dym papierosowy zalegał jednakowo gęsto w całym lokalu, podszedł do jednego z dwóch stolików dla niepalących. Croissanty były świeżutko upieczone i smakowały równie dobrze jak we Francji. A jeszcze dziesięć lat temu nie dawało się zjeść w całej Moskwie i okolicy porządnej pizzy.

      Wyjął z teczki papiery. O tak wczesnej godzinie zwykle najłatwiej przychodziły mu do głowy pomysły, miał więc nadzieję, że wpadnie na jakiś kolejny wielki interes. Pracował w Pioneer Capital, od wielu lat najważniejszym banku inwestycyjnym w Rosji. Kierował działem klientów biznesowych i miał pod sobą dwudziestu specjalistów. Jednak wysokie stanowisko i dziesięć lat służby nie dawało w tej branży żadnej gwarancji, że będzie się zawsze o krok przed swoimi kolegami.

      Kiedy podniósł wzrok, zauważył, że stolik dalej siedzą dyrektor finansowy spółki naftowej i wiceminister odpowiedniego ministerstwa i zapewne są w trakcie dobijania jakiegoś targu w związku z prywatyzacją. Do tego już doszło, że obaj panowie nawet nie starają się ukryć, że się spotykają, pomyślał Tom.

      Taka