No żeż w mordę!
– Jestem w Anglii przez trzy tygodnie.
Jej głos brzmi mocniej i czyściej; słychać w nim akcent, którego nie rozpoznaję. Mówiąc, buntowniczo wysuwa brodę w moją stronę. Wargi ma teraz różowe, dolną pełniejszą od górnej, po której znowu przesuwa językiem.
Cholera!
Znów czuję podniecenie. Odsuwam się od niej jeszcze o krok.
– Trzy tygodnie? – bełkoczę, zdumiony swoją reakcją.
Dlaczego tak się dzieje?
Co ona w sobie ma?
Jest zajebiście piękna, zawodzi w mojej głowie spokojny głosik.
Tak. Jak na kobietę ubraną w paskudny nylonowy fartuch jest naprawdę pociągająca.
Skup się. Nie odpowiedziała na moje pytanie.
– Nie. Chodziło mi o to, jak długo jesteś w moim mieszkaniu.
Skąd ta dziewczyna pochodzi? Wytężam umysł. Pani Blake załatwiła mi Krystynę przez jakichś swoich znajomych. Ale zastępczyni Polki znów milczy.
– Znasz angielski? – pytam, próbując zmusić ją do mówienia. – Jak się nazywasz?
Marszczy brwi, patrząc na mnie jak na kretyna.
– Tak. Znam angielski. Nazywam się Alessia Demachi. Jestem w pańskim mieszkaniu od godziny dziesiątej rano.
No, no! Naprawdę zna angielski.
– No tak. Cóż. Dzień dobry, Alessio Demachi. Ja nazywam się… – Co powinienem powiedzieć? Trevethick? Trevelyan? – Maxim.
Odpowiada krótkim skinieniem głowy i przez chwilę wydaje mi się, że ma zamiar dygnąć, ale stoi nieruchomo, ściskając miotłę i rozbierając mnie do naga niespokojnym spojrzeniem.
Nagle mam wrażenie, że ściany korytarza zacieśniają się wokół mnie, i czuję, że się duszę. Chcę uciec od tej nieznajomej i jej spojrzenia przeszywającego mnie na wskroś.
– Cóż, miło mi cię poznać, Alessio. Wobec tego lepiej zacznij sprzątać. – Po chwili namysłu dodaję: – Prawdę mówiąc, mogłabyś zmienić pościel w moim łóżku. – Macham ręką tam, gdzie znajduje się sypialnia. – Wiesz, gdzie trzymamy świeże poszewki i prześcieradła, prawda?
Znowu kiwa głową, ale nadal nie rusza się z miejsca.
– Idę do siłowni – mruczę pod nosem, choć sam nie wiem, dlaczego jej się tłumaczę.
ODWRACA SIĘ I IDZIE przez korytarz w stronę sypialni, a Alessia opiera się ciężko o miotłę i oddycha głęboko z wielką ulgą. Patrzy, jak napinają i rozluźniają się mięśnie na jego plecach – aż do dwóch dołeczków widocznych tuż nad paskiem dżinsów. Widok jest rozpraszający – bardzo rozpraszający. Idąc, pan pobudza jej wyobraźnię nawet bardziej niż wtedy, gdy leżał w łóżku. Znika w swoim pokoju, a ona zamyka oczy i czuje, jak ogarnia ją przygnębienie.
Nie kazał jej odejść, ale może zadzwonić do Agathy i poprosić, żeby znalazła mu kogoś innego do sprzątania. Wydawał się wściekły, że zakłóciła mu spokój, a potem rozzłościł się jeszcze bardziej.
Dlaczego?
Alessia marszczy brwi i próbuje powstrzymać narastającą panikę, zaglądając do salonu i patrząc na fortepian.
Nie. Nie może do tego dojść. Jeśli trzeba, będzie go błagała, żeby pozwolił jej zostać. Nie chce odchodzić. Nie może odejść. Fortepian to dla niej jedyna ucieczka. Jedyne źródło radości.
No i jest jeszcze on, mister. Jego idealny brzuch, bose stopy i świdrujące oczy rozpalają jej wyobraźnię. Ma twarz anioła, a ciało… no cóż… Rumieni się. Nie powinna myśleć o takich rzeczach.
Jest taki przystojny.
Nie. Przestań. Skup się.
Zabiera się do pracy, niespokojnymi ruchami kontynuuje zmiatanie z podłogi nieistniejącego brudu. Będzie musiała okazać się najlepszą sprzątaczką, jaką kiedykolwiek zatrudniał, a wtedy nie będzie chciał jej nikim zastąpić. Pełna determinacji przechodzi do salonu, żeby zamiatać, porządkować i polerować.
Dziesięć minut później, strzepując poduchy czarnej narożnej kanapy, słyszy trzaśnięcie drzwi wejściowych.
Dobrze. Poszedł sobie.
Idzie prosto do jego sypialni, żeby zdjąć pościel. W pokoju jak zwykle panuje bałagan – ubrania i jakieś dziwne kajdanki na podłodze, na wpół rozsunięte zasłony i skotłowana pościel. Alessia szybko zbiera porozrzucane rzeczy i zdejmuje poszewki. Zastanawiając się, dlaczego do wezgłowia przywiązana jest szeroka jedwabna wstążka, odwiązuje ją i kładzie na jego szafce nocnej obok kajdanek. Zakłada świeże prześcieradło i zadaje sobie pytanie, do czego te rzeczy służą. Nie ma pojęcia i nie chce nawet zgadywać. Kończy słanie łóżka i zabiera się za sprzątanie łazienki.
BIEGNĘ JAK NIGDY w życiu. W rekordowym czasie pokonuję osiem kilometrów na bieżni, ale nie mogę przestać odtwarzać w myślach rozmowy z moją nową dochodzącą.
Szlag. Szlag. Szlag.
Pochylam się i opieram dłonie na kolanach, próbując złapać oddech. Biegnę, żeby oddalić się od mojej pieprzonej dochodzącej – sprzątaczki, czy jak ona się tam zwie – i uciec od jej wielkich brązowych oczu.
Nie. Uciekam od swojej reakcji na jej obecność.
Te oczy będą mnie prześladować przez cały dzień. Prostując się, ocieram pot z czoła, a przed oczami wbrew mojej woli staje jej obraz, klęczącej przede mną w tej chustce na głowie.
Ciało mi się napręża.
Znowu.
I wystarczy, że tylko o niej pomyślę.
Kurwa.
Ze złością wycieram ręcznikiem twarz i postanawiam zafundować sobie trening siłowy. Tak. To powinno mi pomóc przestać o niej myśleć. Wybieram dwoje najcięższych hantli i zaczynam ćwiczyć.
Trening oczywiście nie zaprząta bez reszty moich myśli. Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego tak na nią reaguję. Nie przypominam sobie, bym spotkał kiedyś dziewczynę, która aż tak by na mnie działała.
Może to stres.
Tak. To najbardziej logiczne wytłumaczenie. Przechodzę żałobę po Kicie i staram się uporać z jej następstwami.
Łajdak z ciebie, Kit, że obarczyłeś mnie taką odpowiedzialnością.
To przytłaczające. Cholernie przytłaczające.
Odsuwam od siebie wszystkie myśli o Kicie i o niej, koncentrując się na ćwiczeniu i licząc powtórzenia.
Za dwie godziny jem lunch z matką.
Cholera.
ALESSIA JEST W PRALNI, przekłada pranie do suszarki, gdy znowu rozlega się trzaśnięcie drzwi.
O nie! Wrócił.
Zadowolona, że ukryła się w najmniejszym pomieszczeniu w całym mieszkaniu, ustawia deskę, bierze