Mister. E L James. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: E L James
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-940-6
Скачать книгу
ją obejmuję.

      – Kochałam go – odzywa się cichym, cienkim głosikiem podobnym do mowy dziecka.

      – Wiem. Oboje go kochaliśmy.

      Ale wiem też, że ona równie mocno jak mojego brata kochała jego tytuł i majątek.

      – Ale nie wyrzucisz mnie z domu?

      Biorę od niej chusteczkę i wycieram jej oczy.

      – Nie, oczywiście, że nie. Jesteś wdową po moim bracie i moją najlepszą przyjaciółką.

      – Ale nic poza tym? – Posyła mi łzawy, przepełniony goryczą uśmiech, a ja w odpowiedzi całuję ją w czoło.

      – Pańska kawa. – Z progu oranżerii dobiega głos Blake’a.

      Natychmiast opuszczam ramiona i odsuwam się od Caroline. Lokaj wchodzi z kamiennym wyrazem twarzy, niosąc tacę z dwiema filiżankami, mlekiem, srebrnym dzbankiem pełnym kawy i moimi ulubionymi herbatnikami w czekoladzie.

      – Dziękuję, Blake – mówię, próbując nie zwracać uwagi na rumieniec z wolna wypełzający mi na szyję.

      Nie daj się.

      Blake stawia tacę na stoliku przy kanapie.

      – Czy to wszystko, proszę pana?

      – Na razie tak, dziękuję – mówię to tonem ostrzejszym, niż zamierzałem.

      Blake wychodzi, a Caroline nalewa kawę. Rozluźniam się, kiedy lokaj znika. Słyszę w głowie słowa mojej matki: „Nie przy służbie”.

      Wciąż trzymam wilgotną chusteczkę Caroline. Spoglądam na nią i marszczę brwi, bo przypomina mi się sen, który miałem ubiegłej nocy – a może to było już rano? Jakaś młoda kobieta, czyżby anioł? A może to Dziewica Maryja albo zakonnica w błękitnym habicie stała w drzwiach mojej sypialni i przyglądała mi się, kiedy spałem.

      Co to, do cholery, może znaczyć?

      Przecież nie jestem religijny.

      – Co się stało? – pyta Caroline.

      Potrząsam głową.

      – Nic – bąkam i biorę od niej filiżankę z kawą, przy okazji oddając chusteczkę.

      – Mogę być w ciąży – mówi Caroline.

      Co takiego? Krew odpływa mi z twarzy.

      – Z Kitem. Nie z tobą. Ty za bardzo się pilnujesz.

      Święta racja.

      Mam wrażenie, że ziemia pod moimi stopami się poruszyła.

      Dziedzic Kita!

      Czy sytuacja może się jeszcze bardziej skomplikować?

      – Cóż, jeśli faktycznie jesteś w ciąży, znajdziemy rozwiązanie – odpowiadam, przez chwilę myśląc z ulgą, że cała odpowiedzialność może spaść na dziecko Kita. Równocześnie znów ogarnia mnie żal.

      Godność hrabiowska jest moja. Na razie.

      Cholera. Da się to wszystko jeszcze bardziej pogmatwać?

      ROZDZIAŁ TRZECI

      SIEDZĘ W TAKSÓWCE WIOZĄCEJ mnie do biura, kiedy dzwoni mój telefon. To Joe.

      – Brachu – mówi. – Jak leci?

      Głos ma poważny, więc się domyślam, że pyta, jak sobie radzę po śmierci Kita. Nie widzieliśmy się od pogrzebu.

      – Jakoś żyję.

      – Co powiesz na mały sparing?

      – Z chęcią, ale nie dam rady. Przez cały dzień mam spotkania.

      – Hrabiowskie gówno?

      Śmieję się.

      – Otóż to. Hrabiowskie gówno.

      – To może w tygodniu? Moja szpada zaczyna rdzewieć.

      – Bardzo chętnie. Albo chodźmy się napić.

      – Jasne. Sprawdzę, czy Tom da radę przyjść.

      – Super. Dzięki, Joe.

      – Spoko, brachu.

      Rozłączam się i popadam w ponury nastrój. Chciałbym znów móc robić tylko to, na co mam ochotę. Dawniej, kiedy mnie naszło, żeby poćwiczyć szermierkę w środku dnia, nic nie stało na przeszkodzie. Joe jest moim partnerem do sparingów i jednym z najbliższych przyjaciół. A ja muszę teraz iść do biura i dla odmiany zająć się cholerną robotą.

      Kit, to wszystko twoja wina.

      W LOULOU DUDNI MUZYKA. Czuję, jak klatka piersiowa rezonuje mi od basów. To właśnie lubię. Hałas ogranicza zbędną rozmowę. Przedzieram się przez tłum do baru. Marzę o drinku i ciepłym, chętnym ciele.

      Ostatnie półtora dnia upłynęło mi na uciążliwych spotkaniach z dwoma dyrektorami funduszu, którzy nadzorują pokaźny portfel inwestycyjny Trevethicków oraz nasz fundusz charytatywny, z administratorami posiadłości w Kornwalii, Oxfordshire i Northumberland, z agentem zajmującym się nieruchomościami w Londynie i wreszcie z deweloperem, który kieruje przebudową trzech kamienic w Mayfair. Razem ze mną uczestniczył w nich Oliver Macmillan, główny asystent i prawa ręka Kita. Poznali się i zaprzyjaźnili w Eton, razem studiowali w Londyńskiej Szkole Ekonomii, dopóki Kit nie rzucił uczelni, żeby wypełnić swój arystokratyczny obowiązek po śmierci ojca.

      Oliver jest drobnym facetem, ma burzę niesfornych blond włosów i nijakiego koloru oczy, którym nic nie umyka. Nigdy się do niego nie przekonałem. Jest bezwzględny i ambitny, ale zna się na arkuszach kalkulacyjnych i doskonale sobie radzi z licznym personelem, który podlega hrabiemu Trevethick.

      Nie mam pojęcia, jak Kitowi udawało się to wszystko ogarniać i jeszcze być dyrektorem funduszu w City. Ale był z niego bystry i przebiegły drań.

      I zabawny.

      Brakuje mi go.

      Zamawiam grey goose z tonikiem. Może Kit tak świetnie sobie radził, bo miał Macmillana. Nie wiadomo tylko, czy Oliver będzie równie lojalny wobec mnie, czy raczej wykorzysta moją naiwność, zanim nauczę się wszystkiego, czego wymagają ode mnie nowe obowiązki. Nie mam pojęcia, jak to się ułoży, ale wiem, że mu nie ufam. Zapamiętuję sobie, by zawsze mieć się przy nim na baczności.

      W ciągu tych dwóch minionych dni spotkała mnie tylko jedna miła rzecz: zadzwoniła moja agentka z wiadomością, że w przyszłym tygodniu mam sesję zdjęciową. Z wielką przyjemnością poinformowałem babsztyla, że w najbliższej przyszłości nie będę dyspozycyjny.

      Czy będzie mi tego brakowało?

      Trudno powiedzieć. Praca w modelingu potrafi być nudna do bólu, ale kiedy wywalili mnie z Oksfordu, tylko dzięki niej miałem powód, żeby wstać z łóżka. Poza tym zmuszała mnie do utrzymania formy. No i spotykałem mnóstwo chudych, napalonych lasek.

      Pociągam łyk drinka i rozglądam się po sali. W tej chwili właśnie na to mam ochotę: na napaloną laskę, wszystko jedno, czy wychudzoną, czy nie.

      Mamy czwartek i pora kogoś przelecieć.

      Jej ochrypły śmiech przyciąga moją uwagę i nasze spojrzenia się spotykają. Widzę w jej oczach podziw i rzucone mi wyzwanie, co sprawia, że mój penis budzi się do życia. Dziewczyna ma piękne orzechowe oczy i długie, lśniące brązowe włosy. Pije shoty. Na dodatek wygląda oszałamiająco w skórzanej mini i sięgających ud kozaczkach na szpilce.

      Tak. Nada się.

      O drugiej nad ranem