Mężczyznę, który opanował jej sny.
Musi przestać o nim myśleć. Natychmiast. Z ciężkim sercem zaczyna wieszać niektóre z rozrzuconych rzeczy w jego garderobie. Te, które jej zdaniem trzeba wyprać, wkłada do kosza.
W ŁAZIENCE UNOSI SIĘ woń iglastych drzew i sandałowego drewna. Przyjemny, męski zapach. Daje sobie chwilę, żeby odetchnąć głęboko i nacieszyć się nim tak jak poprzednio. Na myśl przychodzą jej jego niezwykłe oczy… i szerokie barki… i płaski brzuch. Spryskuje lustro płynem do szyb i energicznie wyciera.
Przestań! Przestań! Przestań!
Jest jej pracodawcą, nigdy nie będzie nią zainteresowany. Przecież ona jest tylko jego sprzątaczką.
Na koniec pracy w sypialni musi jeszcze opróżnić kosz na śmieci. Z niedowierzaniem odkrywa, że jest pusty. Nie ma zużytych prezerwatyw. Stawia go z powrotem obok szafki nocnej, a myśl o tym, że nic w nim nie znalazła, z jakiegoś powodu wywołuje na jej twarzy uśmiech.
Zabierając rzeczy do prania i środki czystości, patrzy przez chwilę na dwa czarno-białe zdjęcia na ścianie. Oba to akty. Na jednym klęczy kobieta o bladej, niemal przezroczystej skórze. Widać spody jej stóp, pośladki i wdzięcznie wygięte plecy, gdy podtrzymuje zebrane na głowie blond włosy; kilka zbłąkanych kosmyków pieści jej szyję. Modelka, przynajmniej oglądana na fotografii, jest piękna. Drugie zdjęcie to zbliżenie pokazujące zarys szyi kobiety, jej zaczesane na bok włosy i łuk kręgosłupa od kilku pierwszych kręgów aż po pupę. Hebanowa skóra lśni pieszczona światłem. Jest oszałamiająca. Alessia wzdycha. Sądząc po fotografiach, pan musi lubić kobiety; dziewczyna zastanawia się, czy jest profesjonalnym fotografem. Może któregoś dnia mógłby zrobić jej zdjęcie. Kręci głową nad swoimi mrzonkami i wraca do kuchni, by stanąć do walki z chaosem złożonym z butelek po piwie, pudełek po jedzeniu na wynos i brudnych naczyń.
ODŁOŻYŁEM NA BOK wszystkie listy i maile z kondolencjami, na które mogę odpowiedzieć później – jeszcze nie jestem gotów się z nimi zmierzyć. I, w mordę, jak ten Kit dawał radę ogarniać wszystkie te rolnicze dotacje, hodowlę i inne bzdury towarzyszące uprawie i wypasaniu zwierząt na tysiącach hektarów ziemi? Na ułamek sekundy pożałowałem, że nie studiowałem zarządzania gospodarstwem rolnym albo czegoś związanego z biznesem zamiast muzyki i sztuki.
Kiedy umarł nasz ojciec, Kit studiował ekonomię. Zawsze był posłusznym dzieckiem, zrezygnował więc z tych studiów, by podjąć naukę na kornwalijskim uniwersytecie, gdzie uczył się rolnictwa i zarządzania majątkiem. Teraz, gdy mam w perspektywie nadzór nad dwunastoma tysiącami hektarów, rozumiem, że to była rozsądna decyzja. Kit zawsze był rozsądny, nie licząc tego razu, gdy w środku zimy wybrał się na przejażdżkę motocyklową po zamarzających drogach posiadłości Trevethicków. Chowam głowę w dłoniach, przypominając sobie jego zmasakrowane ciało w kostnicy.
Dlaczego, Kit, dlaczego? pytam tysięczny raz.
Coraz gorsza pogoda za przeszkloną ścianą odpowiada mojemu nastrojowi. Wstaję i podchodzę, żeby popatrzeć. Rzeką w obu kierunkach płyną barki, na wschód zmierza policyjna łódź, a do mola Cadogan przybija rzeczny autobus. Marszczę brwi, widząc tę scenę. Od tak dawna mieszkam tuż przy przystani, a jeszcze nigdy nie płynąłem rzecznym autobusem. Jako dziecko zawsze miałem nadzieję, że matka zabierze mnie i Maryanne w taki rejs, ale się nie doczekałem. Zawsze była zbyt zajęta. Zawsze. I nigdy nie poleciła żadnej z naszych niań, żeby to zrobiła. To jeszcze jeden powód mojego żalu do Roweny. Kita oczywiście już wtedy z nami nie było – uczył się w szkole z internatem.
Kręcąc głową, obchodzę fortepian i spoglądam na nuty, nad którymi pracowałem przez cały weekend. Widok zapisanych kart poprawia mi nastrój, więc robię sobie przerwę od komputera i siadam, żeby pograć.
SPOŚRÓD TRZECH KUCHNI, które sprząta Alessia, ta jest jej ulubioną. Ściana, dolne szafki i blat pokryte są warstwą bladoniebieskiego szkła, które łatwo się czyści. Wszystko jest lśniące i niezagracone – tak różne od chaosu panującego w wiejskiej kuchni w domu jej rodziców. Zagląda do piekarnika, na wypadek gdyby pan postanowił coś upiec, ale widzi, że wciąż jest nieskazitelnie czysty. Alessia podejrzewa, że nigdy nie był używany.
Wyciera ostatni talerz, gdy zaczyna rozbrzmiewać muzyka. Nieruchomieje, natychmiast rozpoznając melodię. Pochodzi z rękopisu, który już tyle razy widziała na jego fortepianie, ale muzyka płynie dalej niż do miejsca, w którym kończył się zapis, a łagodne, smutne dźwięki opadają wokół niej w żałobnych błękitach i szarościach.
Musi to zobaczyć.
Cicho i ostrożnie odkłada talerz na blat i wykrada się z kuchni do salonu. Zagląda i widzi go przy fortepianie. Mężczyzna z zamkniętymi oczami wczuwa się w muzykę, a każdy dźwięk odmalowuje się w wyrazie jego twarzy. Gdy mu się tak przygląda – jego zmarszczonemu czołu, odrzuconej w tył głowie, rozchylonym wargom – zaczyna brakować jej tchu.
Jest zauroczona.
Nim.
Muzyką.
Mister ma talent.
Utwór jest smutny, pełen tęsknoty i żalu; gdy tak patrzy, dźwięki odbijają się echem w jej głowie w subtelniejszych już odcieniach. To naprawdę najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziała. Jest przystojniejszy nawet od… Nie!
Wpatrują się we mnie lodowatoniebieskie oczy. Rozwścieczone.
Nie. Przestań myśleć o tym potworze!
Odpycha to wspomnienie. Jest zbyt bolesne. Skupia się na panu, a pełna melancholii melodia dobiega końca. Zanim ją zauważy, Alessia na palcach wraca do kuchni – nie chce, żeby się na nią znowu złościł, gdy ją przyłapie na tym, że podgląda go, zamiast pracować.
Kończąc zmywanie blatu, odtwarza w myślach jego kompozycję. Teraz został jej do sprzątnięcia tylko salon – a tam jest pan.
Zebrawszy się na odwagę, chwyta pastę do mebli w sprayu i ścierkę, gotowa stawić mu czoła. Zatrzymuje się na chwilę w wejściu, podczas gdy on wpatruje się w komputer. Mężczyzna podnosi wzrok, a gdy ją zauważa, na jego twarzy odmalowuje się przyjemne zaskoczenie.
– Czy mogę, mister? – pyta Alessia i macha pojemnikiem z pastą, wiodąc ręką wokół pokoju.
– Jasne. Wejdź. Rób, co masz do zrobienia, Alessio. I mam na imię Maxim.
Posyła mu szybki uśmiech i zaczyna od kanapy, poprawia poduchy i ręką zmiata na podłogę pojedyncze okruszki.
ALEŻ TO ROZPRASZAJĄCE…
Jak niby mam się skupić, gdy ona jest tak blisko? Udaję, że czytam poprawiony całościowy kosztorys przebudowy apartamentowców w Mayfair, ale tak naprawdę przez cały czas ją obserwuję. Porusza się z takim niewymuszonym, zmysłowym wdziękiem; pochyla się nad kanapą, wyciąga giętkie, sprężyste ręce i delikatnymi dłońmi o długich palcach zmiata z siedziska okruszki. Przechodzi mnie dreszcz, w całym moim ciele nagle zaczyna szumieć rozkoszne napięcie wywołane jej obecnością w pokoju.
Czy może być coś bardziej zakazanego? Jest tak blisko, a pozostaje taka nieosiągalna. Zaczyna poprawiać czarne poduchy na kanapie, a fartuch opada jej w przód i naciąga się na pośladkach, zdradzając obecność różowej bielizny pod spodem.
Oddycham coraz płycej i muszę powstrzymać jęk.
To już pieprzone zboczenie.
Kończy z kanapą i wędruje wzrokiem w moją stronę. Choć ze wszystkich