Czy Annabel była wkurzona? Danielle zastanawiała się nad tym, układając serwetki przy każdym nakryciu (z materiału, Aurora je nawet wyprasowała). Ani mąż, ani córka nawet się nie ruszyli, żeby jej pomóc, a przecież jako jedyna w tym gronie miała za sobą cały dzień pracy – właściwie ona i Danielle, niespodziewany gość, który teraz tak bardzo się starał. W każdym razie nie wyglądała na wkurzoną; raczej coś zaprzątało jej myśli. Danielle przypomniała sobie o pobitym dziecku, o którym mówił Murray.
– Miała pani ciężki dzień?
– Słucham? A, tak. Trudny przypadek. Chłopak chce wrócić do domu, a rodzice, to znaczy matka i ojczym, też chcą go mieć u siebie. Żadna rodzina zastępcza go nie przyjmie ze względu na jego przeszłość. Kiedyś zepchnął opiekunkę ze schodów i kobieta złamała obie nogi. Można by sądzić, że rozwiązanie nasuwa się samo: odesłać chłopaka i wszyscy będą zadowoleni, tylko że on w ciągu ostatniego pół roku miał już zwichnięty bark, złamany nadgarstek i podbite oczy. Tak się kończy pobyt w domu. On chce tam być, żeby chronić matkę.
– Jaka jest w tym pani rola?
– Reprezentuję tego chłopca. Tym się zajmuje moja agencja. – Annabel założyła ją, kiedy Marina była jeszcze mała. Działa we współpracy z instytucjami opieki społecznej. – Ktoś musi mu pomóc.
– Ile on ma lat?
– Czternaście. Kawał chłopa. Nie tyle wysoki, ile potężny. Ale jego ojczym jest jeszcze większy. – Przerwała pracę, oparła ręce na biodrach i ogarnęła wzrokiem stół. Obok z kuchni dobiegał teraz głos Murraya, który opowiadał coś o niedawnej trasie promocyjnej swojej książki. Marina milczała.
– Pasjami uwielbia robić na drutach. Wyobrażasz sobie? – kontynuowała Annabel. W pierwszej chwili Danielle nie zorientowała się, o czym mówi. – Z jednej strony tyle okrucieństwa i przemocy, a tu takie coś. Babcia go nauczyła i teraz czekając w ośrodku, robi na przykład szalik, taki wielki, pasiasty, albo czapkę z norweskim wzorem. Siedzi zgarbiony nad tymi drutami i aż język wysuwa. Tak go to pochłania. Babcia jest teraz w domu, ma alzheimera. Odnoszę wrażenie, jakby on marzył tylko o jednym: przytulić się do niej, do mnie, do kogokolwiek, kto zechciałby się choć raz zatroszczyć o niego. Duże wystraszone dziecko, zdolne zranić człowieka, a uwielbia dziergać. – Annabel westchnęła. – To straszne. Dzisiaj, gdyby rzeczywiście zrobił komuś krzywdę, mógłby odpowiadać jak dorosły. I powiem szczerze: wydaje mi się, że jemu właśnie o to chodzi. Nie o proces oczywiście. O zrobienie komuś krzywdy. Nienawidzi ojczyma, zresztą nie ma się co dziwić, facet jest agresywnym chamem i w dodatku alkoholikiem. Chłopak cały czas powtarza, że go kiedyś zabije.
– Kto z nas nie ma czasem takich myśli.
– Nie, nie. Ja podejrzewam, że on naprawdę chce to zrobić. Biedak jest na to dostatecznie głupi, ale jednocześnie zbyt mądry. Rozumiesz więc, Danny, że musiałam dopilnować, aby nie wracał dziś do domu.
– Co pani powiedziała sędziemu? – Danielle zakładała, że w sprawę musi być zaangażowany jakiś sędzia.
– Nie to, oczywiście.
– Pani mu współczuje, a z tego, co słyszę, to niezły gagatek.
– No tak, ale to wszystko jest trochę bardziej skomplikowane.
– W takim razie współczuję p a n i.
Annabel uśmiechnęła się pogodnie.
– Nie można się nad sobą rozczulać. „Bierz się w garść i do przodu”, mawiała moja koleżanka z akademika. Sama się tym kierowała i dobrze na tym wyszła.
Jakkolwiek często Annabel powtarzała te słowa, zdaniem Danielle nie miały one większego wpływu na Marinę, która w tym momencie płaciła dostawcy z chińskiej knajpy kartą kredytową swego ojca. A może odwrotnie: może Marina była tak zajęta „braniem się w garść”, że zapomniała (lub nawet nie zauważyła), że jest zawieszona w próżni. Zważywszy, jak przed chwilą rozprawiała – tak barwnie i z humorem – praktycznie sama do siebie.
Po kolacji (Danielle w sumie smakowały chińskie potrawy, zwłaszcza wieprzowina Moo Shoo, ale nie były za ciepłe i wyjęte na talerz szybko zrobiły się kleiste) Murray Thwaite wstał od stołu, ponownie imponując swoim wzrostem.
– Drogie panie – powiedział, przeczesując palcami włosy – pozwolicie, że was opuszczę. Marina, skarbie, wydrukowałaś mi to, o co prosiłem?
– Drukowało się, kiedy wychodziłam do fryzjera. Zaraz przyniosę.
– Aha, i jeszcze coś – zawołał za nią – twoje włosy wyglądają wspaniale. – Odwrócił się do stołu – Może odrobinę za krótkie? To nic, odrosną. Miło było cię widzieć, Danielle. Ty też prześlicznie wyglądasz. – Pocałował ją w policzek. Zarumieniła się i bąknęła coś niewyraźnie. Teraz Murray zwrócił się do żony: – Kochanie, powiesz mi, kiedy będzie jedenasta? Ten idiota będzie dziś gościem w programie Charliego.
– O ile nie będę jeszcze spała. W razie czego poproszę dziewczyny.
Annabel i Danielle zaczęły zbierać talerze ze stołu. Marina wróciła w chwili, gdy matka kończyła je wkładać do zmywarki.
– Papież chyba znowu to zrobił, mamo. W salonie coś śmierdzi, ale nie umiem tego zlokalizować.
Annabel westchnęła.
– Idźcie, ja się tym zajmę.
– Chińszczyzna to fajny wynalazek, tylko potem śmierdzi w całym mieszkaniu – powiedziała Marina. Zamknęła za sobą drzwi od sypialni i podeszła do komody, żeby zapalić świecę. – Prowansalska lawenda może być?
– Ja nic nie czuję.
– Nie czujesz Moo Shoo? Fuj. – Marina wzdrygnęła się z przesadą. – Co powiesz na Chopina?
– Wszystko mi jedno.
W pokoju Mariny panował rozkoszny bałagan. Krzesło przy biurku było zarzucone ubraniami, a na komodzie walały się szminki, długopisy i rozmaite drobiazgi. Stała tam też otwarta buteleczka perfum. Drgający płomień świecy podświetlał bursztynowy płyn. Łóżko było posłane byle jak, wciąż widniał na nim odciśnięty zarys sylwetki. Leżało na nim kilka książek i rozłożony sweter. Lampy żarzyły się przyćmionym światłem, a przez uchylone drzwi szafy Danielle dostrzegła kolorowe kłębowisko ciuchów i stertę butów.
– Twoja mama musi być bardzo zmęczona – powiedziała. Przestawiła włączonego laptopa na podłogę i rozsiadła się wygodnie w fotelu, kładąc nogi na pufę. Marina zajęta wyszukiwaniem płyty na półce nie odpowiedziała. – Aż mi głupio – ciągnęła Danielle – dołożyłyśmy jej roboty, a potem nawet nie pomogłyśmy. – Tak naprawdę było jej głupio za Marinę.
– Nie bądź śmieszna, Danny. Ona nie robi nic ponad to, co by robiła, gdyby ciebie tu nie było. – Marina opadła na łóżko suto obłożone poduszkami i przykryte narzutą w uśmiechnięte słoneczka. Tego wieczoru wszystko kojarzyło się Danielle z czasem dorastania.
– Marina – zagadnęła – czy na pewno wszystko idzie dobrze?
– Co?
Danielle szerokim gestem ogarnęła pokój.
– No to. Twoja książka, mieszkanie z rodzicami. Nie powiesz mi, że to łatwe.
Marina podłożyła sobie ręce pod głowę i zamknęła oczy.
– A jak myślisz? Oczywiście, że nie jest dobrze. Jak może być dobrze?