Przełom w jej karierze nastąpił na skutek powstania węgierskiego w 1956 roku. Wybuchło 23 października w Budapeszcie, było skierowane przeciw reżimowi komunistycznemu. Na wiadomość o nim Oriana od razu zdecydowała, że musi o tym napisać, i tak długo męczyła redaktora naczelnego, aż zgodził się wysłać ją na Węgry pod koniec powstania, kiedy już zdawało się, że w stolicy wraca spokój. Gdy jednak Fallaci znalazła się 2 listopada w Wiedniu, od razu zorientowała się, że w ciągu kilku godzin sytuacja zmieniła się diametralnie. Na Węgry wkroczyli Sowieci, granice kraju zostały zamknięte, a stolica odizolowana od reszty kraju. Dziennikarka rzecz jasna nie podporządkowała się zaleceniom Ambasady Włoskiej w Austrii i postanowiła przedostać się na Węgry nielegalnie. Wynajęła taksówkę, ale nie udało jej się przekroczyć granicy, musiała wrócić do Wiednia. Przyłączyła się później do konwoju Czerwonego Krzyża, który jednak został zatrzymany kilka kilometrów za granicą przez oddział wojsk najeźdźców. W artykule wysłanym do „L’Europeo” opisała noc spędzoną w śniegu i błocie oraz obozowisko radzieckich żołnierzy. Odniosła wrażenie, jakby nagle cofnęła się do czasów wojny, kiedy słuchała, jak dorośli rozmawiali o osławionym Legionie Turkiestańskim utworzonym z pochodzących ze środkowej Azji byłych jeńców Armii Czerwonej, wysłanym przez Hitlera do walki z włoskimi partyzantami po 8 września 1943 roku. Jest dokładnie tak samo jak wtedy, zmienił się tylko język, którym żołnierze przekonują ją, że musi wrócić, skąd przyjechała.
Zanim konwój przejechał granicę, zatrzymał się przy wysuniętym posterunku powstańców. Było ich około trzydziestu, trwali na straży bez nadziei, że przeżyją. Dowodził nimi starszy mężczyzna, Oriana patrzyła na jego zmęczoną twarz, długą brodę, zapadnięte oczy i przypomniała sobie ojca w faszystowskim więzieniu, opuchniętego po torturach, ze spuszczonymi oczami. Chciałaby zostać tam i słuchać go godzinami, ale coraz bardziej było słychać czołgi, i konwój Czerwonego Krzyża musiał się przygotować do odjazdu. Oriana nie mogła zrobić nic innego, jak tylko zostawić starego powstańca własnemu losowi. Węgier zaparzył dla niej ostatnią kawę, potem pożegnał gości ukłonem pełnym dystynkcji, mówiąc: „Drodzy państwo, wcześniej czy później trzeba umrzeć”. Oriana zdawała sobie sprawę, że stary Węgier nie ma szans na przeżycie. Jedyne, co mogła dla niego zrobić, to opowiedzieć o nim czytelnikom. Stworzyła nadzwyczajny portret powstańczego dowódcy, którym zapewniła mu nieśmiertelność.
W Austrii postarała się o pozwolenie na odwiedzenie obozu węgierskich uchodźców. Była wstrząśnięta tym, co zobaczyła. Opublikowała odezwę nadaną przez tajną rozgłośnię radiową: „Jak to możliwe, że wy, ludzie cywilizowani, nie reagujecie na krzyk mordowanych kobiet i dzieci? Obywatele świata! Słuchajcie krzyku rozpaczy naszego małego narodu!”. Spisała przerażające opowieści zbiegów i włączyła je do kilku swoich artykułów prasowych. Ostatni zamknęła wstrząsającym opisem okaleczonej twarzy studenta, któremu najeźdźcy obcięli język, bo nie chciał zdradzić nazwisk współtowarzyszy. Kobieta, która zaprowadziła dziennikarkę do tego chłopca, powiedziała: „On już nigdy nie będzie mówić, ale pani może zrobić to za niego. Niech pani mówi jak najgłośniej, niech pani tam u siebie, we Włoszech, wszystkim o tym opowie”. Na tyłach rewolucji węgierskiej Oriana odkryła, że głos dziennikarza może pełnić całkiem inną funkcję, może służyć nie tylko rozrywce, ale ważnym, słusznym sprawom. Oriana stanęła na pierwszej linii frontu walki o wolność i sprawiedliwość, dwa ideały, w których wyrosła.
Podróż na Węgry odcisnęła na niej niezatarte piętno, czego Oriana nie ukrywała przed swymi czytelnikami. W jednym z tekstów wysłanych z Wiednia napisała: „Myślę, że nie czas teraz na zajmowanie się miłostkami gwiazd filmowych, skandalami czy kinowymi premierami, gdzie obowiązują smokingi i wydekoltowane wieczorowe suknie”. Opisywała swoje uczucia i oburzenie, nie przebierając w słowach. Pragnęła potrząsnąć czytelnikiem, nawet jeżeli musiała w tym celu użyć brutalnych środków: „Ci, którzy wciąż jeszcze wolą czytać o głupstwach i błahostkach i zamykają się na doniesienia o agonii całego narodu, powinni przyjechać tutaj, do Wiednia, i na własne oczy zobaczyć, co się dzieje”. Nie wyobrażała sobie, żeby mogła wrócić do pisania o plotkach i skandalach towarzyskich. Niestety, to właśnie musiała robić po powrocie do redakcji. Miesiąc później znalazła się w Londynie, by opisać nowy skandal w pałacu Buckingham. Już w pierwszych słowach korespondencji nie ukrywa swej frustracji: „Zajmijmy się więc nową miłostką księżniczki Małgorzaty”…
Dla redaktora naczelnego Michelego Serry pomysł Oriany z wyjazdem na Węgry był tylko jeszcze jednym jej dziwactwem. Przystał na to, bo poznał już charakter swojej podwładnej i wiedział, że nie ma sensu się jej sprzeciwiać. Tymczasem dla niej był to punkt zwrotny. „Doświadczenie ogromnej wagi. Powrót do bohaterskich czasów ruchu oporu, ta sama atmosfera”. Jako wysłannik wojenny Oriana narodziła się właśnie w tym momencie. Wietnam był niedaleko. Zanim jednak się tam znalazła, musiała przekonać redaktora naczelnego, że będzie świetnym korespondentem zagranicznym tygodnika „L’Europeo”.
6
Odkrycie Ameryki
To Ameryka jako pierwsza dała jej szansę na zdobycie rozgłosu. Od dzieciństwa była jej bliska. „Uczono mnie kochać Stany Zjednoczone także wtedy, gdy Amerykanie nas bombardowali, gdy zginął trzynastoletni chłopiec, który siedział ze mną w szkolnej ławce. Do Florencji weszli 11 sierpnia. Dla mnie pozostali na zawsze aniołami w mundurach koloru khaki z dziecięcych fantazji. Byli wspaniali. Już wtedy zaczęłam marzyć o podróży do Ameryki, i kiedy wiele lat później stała się możliwa, zakochałam się w tym kraju, w tym moim dziecięcym marzeniu”.
W grudniu 1955 roku Oriana uczestniczyła w pierwszym, inauguracyjnym locie na linii Rzym – Los Angeles. Podróżowała z grupą włoskich dziennikarzy i znowu była wśród nich jedyną kobietą. Zobaczyła Hollywood, Waszyngton i Nowy Jork. Jeszcze pół wieku później Giovanna Govoni, tłumaczka Włochów, dokładnie pamiętała, że była najmłodsza i najdrobniejsza ze wszystkich, ale skupiała na sobie uwagę otaczających ją ludzi: „Miała bardzo silną osobowość i bez ogródek mówiła, co myśli”. Giovanna Govoni zachowała zdjęcia z tej podróży. Na jednym z nich spaceruje z Orianą po nowojorskiej ulicy, na innym są razem na cmentarzu. Aparat fotograficzny zatrzymał obraz dziennikarki w chwili, gdy wystawia palce w żartobliwym geście rogów. Ma okrągłą buzię, nosi krótko obciętą grzywkę. Ubrana w zbyt obszerne palto i kapelusik, z torebką, rękawiczkami, perełkami na szyi, w pantoflach na płaskim obcasie wygląda jak młodziutka nauczycielka.
„Nie znała dobrze angielskiego. Poprosiła mnie o pomoc przy przeprowadzaniu wywiadów” – wspominała Giovanna. Kiedy włoska grupa zatrzymała się na parę dni w Nowym Jorku, Oriana powiadomiła redaktora naczelnego, że zamierza przeprowadzić wywiad z Marilyn Monroe, najbardziej niedostępną gwiazdą amerykańskiego kina, która od prawie roku żyła w odosobnieniu. Zerwała kontrakt z wytwórnią filmową, dla której pracowała, i wyjechała z Hollywood. Przeniosła się do Nowego Jorku, zamieszkała pod nikomu nieznanym adresem. Mówiło się o niej, że wychodząc z domu, zakłada czarną perukę, żeby nikt jej nie rozpoznał. Giovanna towarzyszyła Orianie w polowaniu na Marilyn Monroe. „Wszyscy nam mówili, że to szaleństwo. Poszłyśmy kiedyś na teatralną premierę, w której grała jej przyjaciółka, z nadzieją, że ją tam spotkamy. Po spektaklu długo