– Nie sądzę, abym dała sobie z tym wszystkim radę. A jeśli pije? Ledwie się trzymam, a to… Nie mogę do tego wrócić.
Kyle nie odpowiada. Nie musi. Siedzimy tutaj – z boku, gdzie nikt nie zwraca na nas uwagi – do czasu, aż rozlega się dzwonek. Nie mogąc dłużej udawać, oboje wstajemy, podnosimy z ziemi torby i czekamy, aż nasi przyjaciele przyjdą z siłowni. Mój ojciec się tam udał, no ale z drugiej strony… zawsze tak robił. Nigdy nie zawiódł chłopaków ze swojej drużyny. I choć nie jest już ich trenerem, to nadal jego chłopcy.
Witają się żółwikiem i wypytują TK o futbol, Taryn natomiast bierze mnie pod ramię i idziemy razem ku schodom. Zerka na mnie, pytając bezgłośnie, czy potrzebna mi pomoc, ale ja uśmiecham się blado i kręcę przecząco głową.
– Gdybyś widziała, jakie ćwiczenia wymyślała Rebecca, wiedziałabyś, że schody to teraz dla mnie pikuś. – Chichoczę.
Nie popisuję się, mimo że mnie kusi. Wchodzę po schodach po jednym stopniu i trzymam się balustrady. Jestem ostrożna – tak, jak chciałby Wes.
– No i jak tam Grace? – pyta Taryn w chwili, gdy zajmujemy swoje miejsca w pracowni biologicznej. Zastanawiam się, czy Wes też by wybrał te zajęcia.
– Grace… – Wyjmuję z torby nowy zeszyt na spirali i przewieszam ją przez oparcie krzesła. Robię szybki wydech nosem, a kiedy się odwracam, otwieram zeszyt na pierwszej stronie i wpisuję datę. – Okazała się naprawdę super – przyznaję, uśmiechając się do Taryn.
Przyjaciółka odpowiada mi w taki sam sposób.
– Serio? – pyta.
Przytakuję i opuszczam wzrok na czystą kartkę. Przesuwam ołówek wzdłuż spirali, rysując małe punkciki.
– Dała mi trochę rzeczy po mamie… głównie zdjęć – opowiadam i przygryzam wnętrze policzka, żeby nie powiedzieć czegoś więcej.
– Ucieszyła się na twój widok? – Taryn opiera głowę na dłoni, a ja się odwracam i patrzę jej w oczy.
– Aha. – Ponownie przytakuję. Tym razem uśmiecham się szczerze. – Myślę, że nawet bardzo.
– No to dobrze, że tam pojechaliście – stwierdza.
Coś mi mówi, że moją przyjaciółkę nieco zabolało, że zamiast do niej poszłam z tym do Kyle’a, ale potrzebowałam swojej opoki. Pewne sprawy – te najmniej przyjemne – najlepiej zrozumie zawsze Kyle, może nawet lepiej niż Wes.
Pan Dickerson chrząka, po czym gasi światła i zamyka drzwi do pracowni. Prostuję się i szykuję do sporządzania notatek, podczas gdy on włącza projektor i zaczyna omawiać obowiązujące w pracowni procedury. Muszę w tym roku przyłożyć się do nauki, najlepiej zbierać same piątki, żeby udowodnić, że nie jestem taką kiepską uczennicą, jak wskazuje dotychczasowy wykaz ocen. Ale nie potrafię się skupić – moje myśli odpływają przy każdym kolejnym omawianym przez nauczyciela punkcie. Do końca zajęć udaje mi się zapisać dosłownie dwa zdania.
Chowam rzeczy do torby i przywołuję na twarz uśmiech dla przyjaciółki, po czym się rozdzielamy. Mam teraz algebrę i kiedy wchodzę do klasy, lądują na mnie spojrzenia wszystkich obecnych w niej uczniów. Rozpoznaję Brię z softballu, więc siadam obok niej, na tyłach klasy. To jednak nie powstrzymuje ludzi przed gapieniem się na mnie. Spodziewałam się tego – latem całe miasto huczało o tym, co mi się przytrafiło.
– Cieszę się, że tu jesteś. – Chichoczę, wyjmując ten sam zeszyt i otwierając go na drugiej stronie. Ponownie wpisuję datę z zamiarem sumiennego sporządzania notatek.
Zerkam na Brię, a ona się uśmiecha i unosi brwi. Wiem, że kryją się za tym krępujące pytania, które teraz towarzyszą mi wszędzie, gdziekolwiek się udam. Zaciskam usta i wbijam wzrok w podłogę. Kiwam powoli głową, zastanawiając się, ile razy będę to dzisiaj musiała robić.
– W porządku, możemy o tym mówić – rzucam i odwracam głowę. Bria udaje, że nie rozumie. – Moja noga. Wiem, że chcesz o nią zapytać, i naprawdę mi to nie przeszkadza.
Jej policzki robią się różowe, mruga szybko i spuszcza wzrok na swój zeszyt.
– Śmiało – zachęcam. Poprawiam się na krześle i wysuwam protezę w jej stronę. Włożyłam dzisiaj krótkie spodenki, licząc, że w ten sposób odpowiem na większość pytań. Dostrzegam, że kilkoro siedzących najbliżej uczniów zerka przez ramię, więc zaczynam mówić nieco głośniej: – Tylko czasem mnie boli i najczęściej są to mięśnie, które nadwyrężę, albo nerwy, które się tak jakby… no nie wiem… poplączą.
– Czy czujesz ją… inaczej? – pyta Bria i krzywi się zakłopotana, więc próbuję jej to ułatwić.
– Wiem, o co ci chodzi. Oczywiście, że jest inaczej, chciałabyś wiedzieć, czy się do niej przyzwyczaiłam i czy podczas chodzenia zauważam, że noga nie jest prawdziwa? – pytam.
Jeszcze więcej uczniów odwraca głowy. Kilkoro wstaje ze swoich miejsc z przodu klasy i podchodzi bliżej mnie, żeby mieć lepszy widok.
– Możesz biegać? – pyta dziewczyna siedząca po drugiej stronie Brii.
Kiwam głową, no bo dzięki Rebecce rzeczywiście tak jest.
– I nadal jestem szybka – oświadczam.
– Masz też taką metalową? – pyta jakiś chłopak, który stoi za Brią.
– Chodzi ci o hak? – pytam, a on przytakuje. – Mam. Dopiero od niedawna i jeszcze się jej uczę. Wkładam ją, kiedy ćwiczę.
– Będziesz biegać w tym roku? Na bieżni albo na przełaj? – pyta Bria.
Wsuwam nogi pod krzesło i puszczam do niej oko.
– Nie. – Próbuję się nie roześmiać, kiedy podnoszę wzrok i widzę, że nauczyciel pisze coś na białej tablicy. Wyczuwam jednak na sobie wzrok Brii, więc nachylam się w jej stronę i mówię szeptem: – Zamierzam być stanową nadzieją numer jeden.
Zerkam na nią i widzę, że unosi brwi, a na jej twarzy pojawia się uśmiech. Ponownie do niej mrugam, następnie skupiam się na tablicy i zapisuję w zeszycie informacje o terminach prac klasowych. Tym razem idzie mi lepiej niż na biologii.
Lekcja angielskiego okazuje się powtórką tego, co działo się na zajęciach z algebry i innej grupie uczniów odpowiadam na mniej więcej te same pytania. Po lunchu czeka mnie wuef, następnie wiedza o społeczeństwie i fotografia, więc przy odrobinie szczęścia od razu pierwszego dnia uporam się z ludzką ciekawością. Tylko jedna osoba zapytała, jak to wygląda w praktyce, więc tuż przed lunchem zrobiłam mały pokaz.
Na angielski chodzi ze mną McKenna i nie licząc przyjaciół, to jedyna osoba, która zapytała mnie o Wesa. Powiedziałam jej, że najpewniej ona wie więcej ode mnie, bo większość mojego czasu zajmuje rehabilitacja. Sądziłam, że moje słowa sprawią jej przyjemność, mimo że to wierutne kłamstwo, lecz tak się nie stało. Zamiast tego kiwnęła w milczeniu głową i wróciła na swoje miejsce na drugim końcu klasy.
Kiedy rozbrzmiewa dzwonek obwieszczający przerwę na lunch, wyjmuję z tylnej kieszeni telefon i zaczynam pisać wiadomość do Kyle’a, mając nadzieję, że będę się gdzieś z nim mogła zabrać. Nie mam ochoty na to, aby także w czasie przerwy skupiać na sobie uwagę. Przerywam, kiedy widzę kilkanaście nieodczytanych SMS-ów. Większość od Taryn, ale ostatniego przysłał mój tata.
Z sercem dudniącym ze strachu udaję się szybkim krokiem do łazienki mieszczącej się