Dziewczyna taka jak ja. Ginger Scott. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ginger Scott
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Jak my
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66338-70-8
Скачать книгу
rozlega się głos Taryn. Z telefonem przy uchu otwieram drzwi i wychodzę z kabiny, żeby mogła mnie zobaczyć. Bladości jej twarzy przeczy rozpromienione spojrzenie i przepełnia ją tyle energii, że właściwie podskakuje. Usta ma szeroko otwarte, a jej klatka piersiowa szybko unosi się i opada.

      – Josselyn, przyjedź do domu – mówi mi tata do ucha. – Chodzi o Wesa…

      Serce mi zamiera i cały świat milknie. Taryn wymachuje rękami, każąc mi się pospieszyć, ale moje nogi są jak wrośnięte w ziemię.

      – Josselyn – powtarza tata. – Ktoś… jakimś cudem… znaleźli go.

      Oddycham.

      Rozłączam się.

      Biegnę.

      ROZDZIAŁ SZÓSTY

      Jadę razem z Taryn, a po drodze wysyłam SMS-a do Kyle’a. Wyszedł już ze szkoły razem z TK i Levim i kiedy skręcamy w ulicę, przy której mieszkają Stokesowie, dostrzegam w oddali jego samochód. Wzdłuż ulicy zaparkowane są wozy transmisyjne, a w jej poprzek stoją pomarańczowe blokady. Taryn pyta mnie, gdzie powinna zaparkować, ja jednak bez słowa wyskakuję z auta.

      Po drugiej stronie ulicy chodzi w tę i z powrotem mój ojciec. Podbiegam do niego, szukając w tłumie Kyle’a.

      – Co się dzieje? – pytam.

      Tata unosi palec i dociera wtedy do mnie, że przy uchu trzyma telefon.

      – Dobrze, dziękuję. Tylko na dzisiaj – rzuca do aparatu, po czym się rozłącza i patrzy na mnie z otwartą buzią, nie wiedząc, co powiedzieć. – Załatwiłem sobie zastępstwo do końca dnia… ja… W szkole rozumieją – mówi w końcu.

      – Widziałeś go? – Mrugam powoli, jakby moje powieki były przesłoną aparatu dokumentującego każdy oddech, każdy dźwięk – każde kłamstwo.

      – Jeszcze nie. Nie jestem nawet pewny, czy wróci dzisiaj do domu. Bruce i Maggie są teraz przy nim. Na siłowni mieliśmy włączony telewizor i ta informacja pojawiła się w wiadomościach. Wszyscy dopiero co tu przyjechaliśmy. Nie widziałem się jeszcze z chłopcami.

      – Poszukam Kyle’a. – Robię głęboki wdech, odwracam się i szybkim krokiem ruszam w stronę chaosu.

      Czuję się jak oszustka. Moje mięśnie się spinają, abym mogła udawać zdumienie i szok. Przeglądam się w szybie mijanego samochodu, żeby sprawdzić, czy wyglądam na odpowiednio zatroskaną i uszczęśliwioną. Bo wcale się tak nie czuję.

      Jestem… skonsternowana.

      Wczoraj Wes nie zamierzał wrócić do domu.

      Dzisiaj w magiczny sposób został znaleziony.

      Kyle stoi pod wiatą i gorączkowo pisze coś w telefonie. Wołam jego imię. Podnosi wzrok i macha do mnie telefonem.

      – Właśnie do ciebie pisałem! – woła.

      Unoszę taśmę i schylam się, aby przejść na drugą stronę, ale policjant rusza ku mnie z uniesioną ręką.

      – Przykro mi, ale to teren prywatny i nie wolno…

      – Ona jest rodziną. – Levi podbiega do mnie i unosi taśmę wyżej, żebym mogła spokojnie przejść.

      – Dziękuję – mówię i liczę, że wyraz mojej twarzy jest nadal taki jak wtedy, kiedy się przeglądałam w szybie.

      – Jeszcze go nie widzieliśmy. Jego rodzice jakiś czas temu po niego pojechali – wyjaśnia Kyle. Odwraca się i idzie tyłem, zbliżając się do TK i Leviego. Zwalniam, a on ścisza głos do szeptu: – Podobno Wes przebywał w jakimś kościelnym przytułku w LA, a wczoraj się obudził i przypomniał sobie, kim jest.

      – Kurwa, poważnie? – Wiem, że wyraz mojej twarzy mnie zdradzi, więc odwracam głowę tak, żeby skryć ją za przyjacielem.

      – Joss, co to ma być? Mamy się zachowywać, jakby to była prawda? – pyta mnie.

      Wzruszam ramionami, no bo czy to mało razy Kyle już kłamał? Czymże jest jeszcze jedna tajemnica?

      – Joss, hej. – Levi mocno mnie przytula.

      Z twarzą ukrytą na jego torsie ćwiczę minę pełną zaskoczenia, kiedy zaś wysuwam się z jego objęć, jestem pewna, że przez co najmniej pięć kolejnych minut mogę się czuć bezpieczna.

      – Co wiecie? – pytam.

      – Mama i tata pojechali po niego do szpitala okręgowego. Lekarzy podobno martwi uraz głowy, być może jakieś zniszczenie połączeń nerwowych, które wpłynęło na jego pamięć krótkotrwałą. Kiedy był mały, zanim jeszcze go adoptowali, miał paskudny wypadek – wyjaśnia Levi.

      Moje spojrzenie przeskakuje na Kyle’a i wstrzymuję oddech. Na nowo przeżywam tamten dzień i nim jeszcze Levi zdąży wszystko opowiedzieć, w mojej głowie odbywa się to tysiąc razy.

      – Podobno jakiś koleś wjechał swoim autem w dom czy jakoś tak, niemal uderzając we własne dziecko – mówi, a ja uświadamiam sobie w tym momencie, że obok mnie stoi Taryn. Jeśli przerwę to teraz, nie stanie się niczym więcej jak zasłyszaną przez Leviego plotką. Taryn nie będzie zadawać pytań; wie, że nie lubię o tym mówić. Czuję na dłoni jej palce i wiem, że jest gotowa zmienić dla mnie temat. Niestety, już na to za późno. Leviemu udaje się dodać jeszcze jedno zdanie – jedyne słowa, które tak wiele mogą wyjaśnić.

      – Wes odepchnął to dziecko, ale przez to samochód trafił go w bok głowy.

      Patrzę na Kyle’a, ale wyczuwam przy sobie myśli Taryn. Słyszę, jak z jej ust wydostaje się ciche westchnienie. Dodaje dwa do dwóch.

      – To straszne – oświadcza moja przyjaciółka. Z ulgą zamykam oczy. Ponownie dotyka palcami mojej dłoni, a ja tym razem je ściskam.

      – Nie wiesz może, kiedy tu przyjadą? – pyta Kyle, a ja się odwracam i patrzę w oczy Taryn. Znowu jestem dzieckiem, a ona moją przyjaciółką, która mówi wszystkim, co mają robić. Potrzebuję, aby właśnie tak się teraz stało. Potrzebuję Wesa, ale jednocześnie tak bardzo jestem na niego zła za to, że się ukrywał, że nie dopuszczał mnie do siebie, że zmienił zdanie, w ogóle mnie na to nie przygotowawszy.

      – Mama mówiła, że napisze, kiedy będą już w drodze. Mam nadzieję, że te kamery dadzą nam spokój – mówi TK.

      Zerkam przez ramię na rząd wozów transmisyjnych, na siedzących na krawężnikach dziennikarzy z wyjętymi telefonami, pstrykających zdjęcia i stukających w maleńkie klawiatury. Jestem pewna, że ta historia krąży już po Twitterze.

      – Nie ma takiej opcji – stwierdzam, wspominając tak bardzo podobną scenę sprzed dziewięciu lat. To mnie próbowano robić zdjęcia, a Wes mnie chronił.

      – Może wyjedziemy pikapem i zaparkujemy go tutaj – odzywa się Levi, pokazując na miejsce przed wozem transmisyjnym na końcu podjazdu przed ich domem.

      – Mogliby podjechać wtedy aż pod same drzwi – dodaje Kyle. – Ja też przeparkuję. Może uda nam się trochę ich zasłonić.

      Obaj wyjmują z kieszeni kluczyki i ruszają w stronę swoich samochodów, natomiast TK przechodzi na środek trawnika i osłania ręką telefon, żeby dojrzeć coś na wyświetlaczu.

      – Nigdy niczego przede mną nie ukrywałaś – odzywa się cicho Taryn. Serce zaczyna mi mocno walić, choć przecież mogłam się tego spodziewać. Wiedziałam, że pewnego dnia będę jej musiała o wszystkim powiedzieć.

      – Wiem. –