Ponownie się skupiam na schowanych w gablotach wydaniach komiksów, których część pochodzi aż z lat pięćdziesiątych. Zamykam oczy i trzymane w kieszeniach ręce zaciskam w pięści. Dlatego tu przyjechałam. Muszę zadać to pytanie.
– Czy on tu teraz jest?
Nie odwracam się, aby obserwować jego reakcję. Bez tego wiem, że jego spojrzenie ponownie zasnuwa się mgłą. Wiem, że na jego ustach błądzi półuśmiech. Wiem, że mój przyjaciel denerwuje się za mnie, za nas. Wiem, że otrzymuję tylko fragmenty – półprawdę. Ale wiem także, że on nie kłamie. Nie do końca.
– Tak.
Otwieram oczy i pierwsze, co widzę, to twarz damy w opałach. Nie znam tego komiksu – bohater znajduje się w cieniu, stojąc na dachu budynku, gdy tymczasem kobietę ktoś wlecze po ziemi, trzymając ją mocno za nadgarstki. Jej oczy są niebieskie. Włosy jasne. Wpatrujemy się w siebie, ale tylko ja… jestem prawdziwa.
– On żyje – mówię, jeszcze mocniej zaciskając dłonie. Bez mrugnięcia okiem wpatruję się w rysunek na ścianie.
Shawn przez długą chwilę milczy i w końcu muszę się odwrócić. Zbyt mocno pragnę zobaczyć wyraz jego twarzy. Czeka na mnie uśmiech i nasze spojrzenia się spotykają. Przechyla głowę i kąciki jego ust unoszą się lekko.
– Oczywiście, że tak. – Shawn czeka cierpliwie na moje kolejne pytanie, a ja szybko analizuję swoje potencjalne ruchy. Chcę wygrać tę grę. Musimy z tego wyjść, Wes i ja. Nie wystarczy mi świadomość, że jest bezpieczny. Potrzebuję go – muszę go dotknąć, porozmawiać z nim. Potrzebne mi bezpieczeństwo, jakie zapewniają mi jego objęcia. Bez względu na to, jak bardzo jestem silna, to i tak za mało.
Otwieram usta, aby coś powiedzieć, ale ubiega mnie Shawn.
– Patrzyłaś na tamten komiks. Ten na ścianie.
Kręcę głową i ściągam z frustracją brwi.
– Tak, eee…, patrzyłam, ale…
– To moje dzieło.
Po raz kolejny zerkam na rysunki, ale szybko odwracam się w stronę Shawna i krzyżuję ręce na piersi.
– Super. Gdzie jest Wes? – Mam dość zagadek.
– Spójrz jeszcze raz. – Pokazuje na ścianę za mną.
Wzdycham ciężko i znowu się odwracam.
– Ta dziewczyna – dodaje Shawn. Rozchylam usta, a serce zaczyna mi bić w szaleńczym tempie. – To ty.
Oddech mam coraz szybszy i nim zdążę się odezwać, Kyle zrywa się z sofy i staje przy mnie. Nie patrzy na rysunek, w którym utkwiłam spojrzenie, lecz na mnie.
– Chodźmy – szepcze.
Kręcę przeczącą głową, ledwie zauważalnie, tylko dla niego. Unoszę rękę i dotykam przycisku otwierającego gablotę. Zerkam za siebie.
– Mogę? – pytam. Drżą mi palce.
– Proszę – odpowiada Shawn.
Wyjmuję książkę z ramki, ale nadal stoję odwrócona do niego plecami, swoją reakcję zachowując dla siebie. Dziewczyna z obrazków jest w moim wieku, może nieco starsza. Ma na sobie białą sukienkę z krótkimi rękawami, której ja raczej bym nie włożyła, ale jej prawa noga jest wycieniowana nieco inaczej, tuż pod kolanem widać kreskę. Ma protezę.
– Kiedy to narysowałeś? – pytam.
Shawn nie odpowiada, a im dłużej milczy, tym większe mnie ogarniają mdłości. Serce zaczyna mi trzepotać w piersi i przez chwilę nic nie słyszę.
– Joss, jesteś strasznie blada – odzywa się Kyle i obejmuje mnie w pasie, pomagając się utrzymać na coraz słabszych nogach. Prowadzi mnie w stronę sofy, sadza na niej, odsuwa mi z twarzy luźne pasma włosów i wkłada je za uszy.
Próbuję skupić na nim wzrok.
– Przyniosę ci jeszcze wody – mówi, a ja kiwam głową.
Kyle bierze z oparcia sofy szklankę, przechodzi do aneksu kuchennego, szybko ją napełnia i wraca do mnie. Ujmuję szklankę w dwie drżące dłonie i wypijam dwie trzecie jej zawartości. Nie należę do panikar. Teraz też nie panikuję. Ale chyba trochę się boję.
– Nie widziałem cię od lat – zaczyna Shawn.
Podnoszę na niego wzrok, zmuszając się do tego, aby szukać w jego twarzy jakichś znaków czy wątpliwości.
– Pewnego razu zadzwonili do mnie rodzice zastępczy Wesa z informacją, że trafił do szpitala i że dzieje się z nim coś dziwnego.
– Państwo Woodmansee – mówię cicho.
– Tak.
– W jakim sensie… dziwnego? – wypowiadam te słowa powoli, ostrożnie. Nie mam pewności czy to nie jakaś sztuczka, nie wiem, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fikcja.
– Lekarze chcieli wykonać kilka badań, ponieważ jego mózg został uszkodzony, ale nie w taki sposób, jak można by się spodziewać. Miał problemy z pamięcią krótkotrwałą, gdy tymczasem obszar, który ucierpiał najbardziej – w wypadku…?
Kiwam powoli głową.
– Wes powinien cierpieć na poważną utratę funkcji motorycznych. Zamiast tego na głowie miał jedynie siniaka.
Ponownie przytakuję. Wiedziałam o tym. Choć Wes nie opowiedział mi o tym wszystkim, zawsze wiedziałam. Nie doznał obrażeń, których powinien był doznać. Nigdy nie doznawał fizycznych obrażeń. On nie jest dziwny, on…
– Wtedy zrozumiałem, że miałem rację – dodaje Shawn.
– Rację… – powtarzam za nim i czuję w ustach gorzki smak. Przełykam ślinę, ale nie przestaje mnie ściskać w gardle.
– Zadeklarowałem, że przyjmę go z powrotem pod swoją opiekę, że poszukam mu innej rodziny, i tego właśnie tak naprawdę chcieli państwo Woodmansee, kiedy do mnie zadzwonili. Nie chcieli odpowiedzialności. Wes krótko ze mną potem mieszkał, kilka tygodni, może miesiąc. I wtedy właśnie to narysowałem. – Pokazuje na leżącą na moich kolanach książkę.
– Narysowałeś mnie z jedną nogą – mówię.
– To prawda.
Już się nie uśmiecha. Oczy ma zmrużone, kąciki ust skierowane w dół. Patrzę mu w oczy.
– Poznałem twoją historię w chwili, gdy cię wziąłem na ręce, gdy twoje maleńkie paluszki zacisnęły się na moim palcu, a ty otworzyłaś niebieskie oczy. Tamtego dnia przysiągłem twojej mamie, że zawsze cię będę chronić. Wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziałem, że będziesz potrzebowała ratunku. Ale ja byłem słaby, moje ciało by sobie z tym nie poradziło. Tobie będzie potrzebny bohater.
– Wesley – wyrzucam z siebie chrapliwie i spuszczam wzrok na okładkę komiksu.
– Tak.
Wypuszczam głośno powietrze, po czym ponownie patrzę Shawnowi w oczy.
– Kim jest Wesley Stokes… tak naprawdę?
Na jego twarz powraca uśmiech. Nie jestem pewna, jakiej odpowiedzi się spodziewam.
– Dobrze wiesz, kim on jest, Josselyn – oświadcza, nie odrywając spojrzenia brązowych tęczówek od mojej twarzy.
Nie odwracam wzroku, patrząc mu wyzywająco w oczy, aż w końcu