– Dzięki za fryzjera – powiedziała cicho, gdy zamknęły się za nim drzwi. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie są cienkie, miała przekonać się o tym dopiero niebawem. Przemek stanął po drugiej stronie i uśmiechnął się. Przynajmniej było warto – pomyślał, idąc w kierunku kuchni, a kiedy zobaczył danie, które zamówiła dziewczyna, z radością rzucił się na nie, ponieważ było to jego ulubione.
Punkt kulminacyjny ich znajomości nastąpił w czwartkowy wieczór, kiedy mężczyzna oznajmił, że wychodzą, bo inaczej umrze w domu.
– Gdzie chcesz iść? – zapytała bez entuzjazmu, siedząc na swoim łóżku. Przemek opierał się o jego ramę i lekko nachylał w stronę Weroniki.
– Nie wiem, na miasto. Jest ciepły wieczór, chcę pooddychać powietrzem, prawdziwym powietrzem, nie tym przefiltrowanym przez klimatyzację. – Kiedy się nachylił, jego zaczesane do tyłu włosy opadły uroczo na czoło.
– Ale ja nie mam siły. Cały dzień coś robiliśmy. Nie potrafisz usiedzieć w miejscu, Rej?
– Słuchaj, ja wychodzę, a ty rób, co chcesz. – Odepchnął się od ramy łóżka i zawrócił do wyjścia.
– To niesprawiedliwe! Wiesz, że nie mogę cię zostawić – powiedziała, podchodząc do szafy stojącej w rogu pokoju. – Możesz mi chociaż powiedzieć, dokąd wychodzimy? – Zerknęła zza włosów na jego strój i zauważyła, że mężczyzna stoi i z zainteresowaniem wpatruje się w jej pośladki. – Rej? Co ty, kurwa, robisz?
– Nic – burknął. – Myślę, dokąd pójdziemy. I ubierz się, jak chcesz, jeżeli o to pytasz. – Trzasnął drzwiami i wyszedł z pokoju. Szybkim krokiem wszedł do garderoby i oparł się o drzwi. Może i Weronika była niezmiernie chuda, ale o jej zaokrąglonym, wysportowanym tyłku fantazjował za każdym razem, gdy na niego zerkał. – Ja pierdolę. Ogarnij się.
Potarł policzki, żeby rumieniec, który się na nich pojawił, zniknął. Delikatny zarost pokrywający jego szczękę zakłuł go w dłoń. Mężczyzna odepchnął się od drzwi i wybrał strój na dzisiejszy wieczór. Wiedział, że musi zdecydować się na takie miejsce, w którym chociaż będzie z dziewczyną, nie będzie o niej w ogóle myślał.
Kiedy opuścił garderobę, niosąc brudne ciuchy, dziękował, że jutro przychodzi sprzątaczka, bo w domu zaczął panować bałagan. Zamyślony, prawie zderzył się z Weroniką w kuchni. Zlustrował ją od góry do dołu, ona odwdzięczyła się tym samym.
– Bałam się, że założysz garnitur – powiedziała, oceniając jego ubiór. Miał jasne jeansy i brązowe rozsznurowane workery, na górze koszulę w drobną kratę i z podwiniętymi rękawami, tylko włosy wciąż w nieładzie.
– Nie no, spoko, nie latam w garniturze na co dzień. – Spojrzał na nią kątem oka, gdy ją wyminął. Założyła na siebie ciemne jeansy. Takie maksymalnie przylegające do ciała, wyglądały bardziej jak legginsy niż spodnie. Na górę założyła zwykły bawełniany podkoszulek, a na to jasną jeansową kurtkę, na której z tyłu były wyszyte anielskie skrzydła. Kto by pomyślał. Ona i anioł – powiedział sam do siebie w myślach i wszedł do łazienki. Zaczął układać fryzurę, zaczesując włosy do tyłu na żel. Nadało mu to, jak sądził, męski wygląd. Weronika bez słowa weszła do łazienki i spojrzała na niego.
– Wyglądasz jak żigolak – mruknęła, patrząc na jego fryzurę. Sama miała włosy związane na boku w luźny warkocz.
– Za to ty jak cnotka niewydymka. – Podszedł do niej i szarpnął za gumkę trzymającą jej włosy.
– Ej, co ty robisz! – Chwyciła końcówkę warkocza, który dość długo zaplatała.
– Rozpuść je, wyglądasz lepiej w rozpuszczonych – powiedział, wyrzucając gumkę do kosza.
– Ty też wyglądasz lepiej, kiedy nie masz tego całego gówna na głowie. Wyglądasz, jakby ci ptak nasrał – odgryzła się i wyszła z łazienki. Przemek spojrzał na swoje lustrzane odbicie.
– Wcale tak nie wyglądam – odpowiedział do lustra.
W końcu udało im się wyjść. Kiedy dojechali do centrum, on nadal nie chciał powiedzieć, dokąd idą. Jej włosy powiewały na delikatnym wietrze. Była zła, że nie mogła znaleźć drugiej gumki, chociaż uwaga mężczyzny, jakoby wyglądała lepiej w rozpuszczonych, sprawiła, że i tak dałaby sobie spokój z ich ponownym zaplataniem. W końcu stanęli pod docelowym lokalem, do którego chłopak zamierzał wejść.
– Co to, to nie! Pojebało cię całkiem? – syknęła, chwytając go mocno za przegub dłoni.
– Daj spokój, będzie fajnie. – Roześmiał się, pragnąc poluzować żelazny uścisk dziewczyny.
– Żartujesz sobie, kurwa? To jest klub go-go! Ja tam nie wejdę!
– Oczywiście, że wejdziesz. – Zdecydował, że skoro ona nie chce puścić jego dłoni, to wciągnie ją za sobą do środka.
Jak pomyślał, tak też zrobił, i chwilę później stali już w przedsionku lokalu, patrząc na schody w dół, gdzie w podziemiach światła świeciły na wściekle czerwony kolor.
– Wyjdźmy stąd, do diabła. Obiecuję, że już nigdy więcej nie będę ci dogryzać. Jak ja będę wyglądać w tym klubie? Co ty sobie myślisz? Jestem… – Nie skończyła, bo drzwi do klubu otworzyły się i próg ze śmiechem przekroczyło dwóch panów. Weronika, kiedy ich rozpoznała, chwyciła Przemka za koszulę i przyciągnęła do siebie, pragnąc się ukryć. Rzeczeni dwaj panowie pracowali w Wydziale Drogowym, a Weronika ich znała. Przemek w ostatniej chwili zaparł się ręką nad jej głową, w innym przypadku zderzenie mogło być bolesne. Dziewczyna pochyliła głowę, by obracający się mężczyźni jej nie rozpoznali.
– Co ty robisz? – zapytał głębokim szeptem, szukając jej spojrzenia. – Widzisz, atmosfera tego miejsca już cię nakręca. – Jego ciepły oddech owiał jej twarz, a ona ostatkiem sił zachowała zdrowy rozsądek.
– Przemek, kurwa, to byli moi koledzy z policji, co ja im mam powiedzieć? Wyjdźmy stąd. – Mordowała go wzrokiem, ale on miał to totalnie w dupie. Trzeba było zabić gnoja w jego samochodzie. Dlaczego on mi to robi? – zastanawiała się, trzęsąc się ze złości.
– Za bardzo się przejmujesz. Kobiety też odwiedzają takie miejsca. – Wzruszył ramionami.
– Kobiety? Wątpię, że to normalne kobiety.
– Przesadzasz. Słuchaj, możesz zostać na zewnątrz i poczekać na mnie jak piesek na ławce, ja zostaję. – Jego wzrost wynoszący metr dziewięćdziesiąt sprawił, że bez trudu poklepał ją po czubku głowy.
– Trzeba było ci strzelić w łeb w tym samochodzie. – Odsunęła się na bok, by zabrał rękę, a on na nią spojrzał.
– Poszłabyś przeze mnie siedzieć, nie warto by było.
– Nie poszłabym. Złapałabym pierwszego lepszego przechodnia, oszołomiłabym go i zostawiłabym jego odciski palców na mojej broni. Ty byłbyś martwy, ja niewinna, a on nieświadomy zdarzenia. – Spojrzała na niego z satysfakcją, gdy jego oczy robiły się coraz większe.
– To prawda, że wy w policji macie nierówno pod sufitem i przesiąkacie pracą. Jesteś popierdolona – mruknął z oczami utkwionymi w jej twarzy.
– Sam jesteś popierdolony. Kto zabiera dziewczynę do klubu go-go?
– Rób, co chcesz, psychopatko. Ja zostaję. – Odsunął się od niej i zaczął