Marksizm. Отсутствует. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Отсутствует
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Философия
Год издания: 0
isbn: 978-83-01-19666-0
Скачать книгу
Skwieciński

      NIE CHCEMY DO KANSAS

      Nie możemy przewidzieć rozwiązań problemów świata XXI wieku. Jeśli jednak nasze wysiłki mają mieć szanse powodzenia, podejmujący je muszą zadać sobie pytania, które postawił Marks. Nawet jeśli nie chcą zaakceptować odpowiedzi udzielonych na te pytania przez rozmaitych jego uczniów.

Eric Hobsbawm

      Słowa kluczowe: dominacja, świadomość, epigoni, metoda, emancypacja, alienacja, kapitalizm, „Matrix”

      Na wstępie z pokorą wyznaję: nie jestem filozofem ani ekonomistą. Jestem dziennikarzem i publicystą politycznym, a z wykształcenia – historykiem. Będąca moim udziałem refleksja na temat marksizmu, o którą poprosiła mnie redakcja „Przeglądu Filozoficznego”, może więc być tylko określona przez te właśnie okoliczności. Publicystyczna, czyli relatywnie krótka, niepogłębiona oraz skażona doraźnością (choć to ostatnie ograniczenie łagodzić może po trosze komponent historyczny). No i – osobista. Może zbyt osobista jak na publikację w wydawnictwie o naukowym charakterze.

      Choć ważniejszy może jest inny aspekt tej refleksji. Generacyjny. Należę otóż do pokolenia i wchodzącego w jego skład środowiska ukształtowanego emocjonalnie i intelektualnie (a istotne są oba te elementy) w latach osiemdziesiątych. Naszym generacyjnym doświadczeniem było bardzo radykalne odrzucenie marksizmu, uznawanego za podstawę realnego socjalizmu.

      Zarazem jednak zachodni przeciwnicy obozu wschodniego wydawali nam się żałośni i słabi. Bo zdradzili w Jałcie, nie pomogli Węgrom w 1956, a Czechom w 1968 roku. Bo przegrali w Wietnamie. Bo toczył ich rak kontestacji i pacyfizmu (sterowanego, oczywiście, z Moskwy – nawiasem mówiąc, ten emocjonalnie negatywny, wyniesiony z lat osiemdziesiątych, resentymentalny stosunek do lewicowych prądów zza Łaby, jako do agentury lub co najmniej poputczyków Układu Warszawskiego, przyczynił się później znacząco do przyjęcia przez większość z nas prawicowej opcji ideowej). Ta słabość Zachodu była uznawana przez nas za przejaw intelektualnego spenetrowania go przez prądy socjalistyczne, czyli przez marksizm.

      Niektórzy z nas potrafili wyjść poza te ograniczenia. Inni – nie. Pamiętam choćby rozmowę z kolegą, rówieśnikiem, bardzo znanym publicystą, odbytą kilka lat temu na ulicy w Berlinie. W centrum miasta pod pomnikiem Marksa wymieniliśmy kilka zdań na temat twórcy Kapitału. Powiedziałem, bardzo ostrożnie, że dzięki marksizmowi lepiej rozumiemy świat, w którym żyjemy. „Bzdura! Nie rozumiemy! Prymitywna, prostacka ideologia!” – burknął, a jego głos był przepojony emocją.

      Zaręczam, że to niezwykle inteligentny człowiek.

      1

      Ale co miałem na myśli, mówiąc, że dzięki marksizmowi lepiej rozumiemy świat?

      Pochodzący z amerykańskiego Południa prezydent Lyndon B. Johnson tak wyjaśnił w pewnym momencie najgłębszy, społeczny i polityczny sens panującego w tej części USA rasizmu. Rzekł do swojego rozmówcy:

      – Powiem ci, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi: jeśli zdołasz przekonać białego z najniższych warstw, że jest lepszy niż najlepszy kolorowy, nie dostrzeże, że kradniesz mu portfel. Do diabła, jeśli dasz mu możliwość pogardzania kimkolwiek, wręcz sam odda ci swoje pieniądze!

      Johnson tłumaczył w ten sposób nie tylko fenomen przywiązania ubogich, białych południowców do rasistowskich przesądów. Przede wszystkim wyjaśnił, że utrzymują się one, bo są nimi zainteresowane – pośrednio, ale jednoznacznie – białe warstwy wyższe stanów „Old Dixie”. Dzięki temu bowiem mają zapewnione panowanie.

      Ta krótka wypowiedź zasługuje na miano głębokiej i trafiającej w samo sedno problemu syntetycznej analizy. I jest ona uderzająco marksistowska. Marksistowska w sensie szerszym – czyli w sensie odwagi spojrzenia na prawdziwe relacje społeczne. W sensie odwagi i umiejętności odarcia ich z nimbu upiększających tradycji i sprowadzenia ich do nagiej rzeczywistości panowania. W sensie brutalnego pokazania, jak mit może służyć utrzymywaniu pożądanej (z punktu widzenia warstw wyższych) hierarchii społecznej.

      To jest analiza marksistowska oczywiście nie w sensie, jakoby Johnson był marksistą. Rzecz jasna nim nie był (był natomiast aktywnym i efektywnym wrogiem komunizmu). Ale żył w świecie już przeoranym intelektualnie przez marksizm, który zaszczepił takie patrzenie na rzeczywistość. Dał bowiem ludziom aparat pojęciowy i śmiałość intelektualną do czynienia tego rodzaju analiz.

      Dlatego prezydent Johnson potrafił coś takiego pomyśleć i wypowiedzieć. I dlatego uważam, że dzięki marksizmowi rozumiemy więcej ze świata, w którym żyjemy.

      2

      Szukanie w marksizmie „ogólnej teorii wszystkiego”, jedynego słusznego klucza do rzeczywistości, jest oczywiście intelektualnie niedopuszczalne. Pozostawmy to sekciarzom. Marksizm z pewnością zgrzeszył jednostronnością. Na przykład w tym sensie, że zlekceważył inne niż klasowe identyfikacje człowieka: narodową, ale też kulturową czy religijną. Sam Marks, będąc, jak podkreśla Hannah Arendt, zafiksowany na klasowym wymiarze rzeczywistości, nie potrafił przez tę fiksację dostrzec np. wzbierającego antysemityzmu, mającego przecież przed sobą długą karierę jako pierwszorzędny czynnik polityczny. Identyfikacje takie są nie tylko nie mniej silne niż klasowe, lecz także nie mniej prawdziwe i autentyczne.

      Ale w porównaniu z czasami sprzed Marksa nurt ten dał człowiekowi niespotykaną przedtem możliwość spojrzenia na wszystko, także na samego siebie, z zewnątrz. W tym sensie jest nieuświadomionym fundamentem naszego widzenia rzeczywistości, czyli odrzucania rozmaitych zasłon osłaniających prawdziwe oblicze systemów społecznych, hierarchii itd. Gdyby z całego dorobku „Murzyna” (jak być może wiedzą czytelnicy, taki pseudonim nosił Marks w gronie rodziny i najbliższych przyjaciół) pozostało tylko to jedno zdanie: „Na miejsce wyzysku, osłoniętego złudzeniami religijnymi i politycznymi, burżuazja postawiła wyzysk jawny, bezwstydny, bezpośredni, nagi” (Marks 1949) – już samo ono wystarczyłoby, według mnie, do uznania jego twórcy za intelektualnego stworzyciela nas wszystkich.

      Tu wynurzenie może zbyt osobiste i emocjonalne, ale mimo wszystko je zaryzykuję. Otóż kocham to zdanie. Nic mnie bowiem tak nie drażni, jak wszelkie systemy maskowania obrazu rzeczywistości. Z zachwytem przyjmuję zaś wszystko, co pozwala na destrukcję i dekonstrukcję takich systemów. Nie cierpię bowiem wszelkiego rodzaju „matriksów”.

      Pozostańmy przy matriksowym ciągu skojarzeń. To właśnie Marks podał światu – nomen omen – czerwoną pigułkę. To od niego usłyszeliśmy: „Zapnij pasy, Dorotko, i pożegnaj się z Kansas”. I rzeczywiście zostawiliśmy za sobą rzekomo sielskie Kansas rzekomo niewzruszonej rzeczywistości i rzekomo naturalnych relacji. Po drugiej stronie Króliczej Nory, w którą wprowadził nas Marks, nie czekała nas utopia, o której marzył. Ale przynajmniej wydorośleliśmy i potrafimy widzieć świat takim, jakim jest.

      Zresztą nie tylko dzięki samemu Marksowi. Naszemu wyjściu z Kansas przysłużył się także np. jego intelektualny wnuk, Antonio Gramsci. Głosił on ideę kulturowej hegemonii jako podstawy dominacji klasy – dominacji, której pochodną jest świadomość społeczeństwa, a w dalszej konsekwencji władza polityczna, służąca z kolei umacnianiu owej dominacji. Myślę, że ta teoria otwiera nam oczy na naprawdę kluczowy element konstrukcji świata. Pod tym względem uczniami Gramsciego są dziś nie tylko dzieci Maja ’68, lecz także chyba wszyscy pragnący na poważnie ów świat zmieniać. Przy czym, co charakterystyczne – niezależnie od postulowanego przez nich kierunku owej zmiany. Wprawdzie zgoda powszechna nie jest kryterium prawdy, ale z drugiej strony trudno lekceważyć tak uniwersalne rozpowszechnienie jakiejś teorii i nie uznać tego fenomenu za może nie rozstrzygający, ale zawsze poważny argument na jej rzecz – za przejście przez nią arcyważnego, praktycznego