Jeszcze inne pasmo (post)marksistowskiego spektrum stanowią autorzy odcinający się, przynajmniej werbalnie, od postmodernizmu w imię uniwersalnych lewicowych wartości. W tym paśmie prym wiodą dziś Slavoj Žižek, Alain Badiou, a także Terry Eagleton, autor m.in. książki Dlaczego Marks miał rację (Eagleton 2014). Postmodernizm nieco pośpiesznie utożsamiają oni, podobni w tym do konserwatystów, z relatywizmem, z zasadą anything goes. Przeciwstawiają mu zatem: „wierność wydarzeniu”, takiemu jak komunistyczna rewolucja, rozumiana nie tyle jako historyczny fakt, ile jako przyświecająca mu idea (Badiou), albo ewangeliczną zasadę miłości bliźniego (Eagleton), albo po trosze jedno i drugie (powiedzmy tu: Žižek, choć to monstrualne uproszczenie). Charakterystyczne dla tej odmiany „postmarksizmu” jest pozytywne nawiązywanie do religii, w tym zwłaszcza do chrześcijaństwa z jego uniwersalistycznym przesłaniem. „Nie ma Greka ani Żyda” – to zdanie św. Pawła, stanowiące osnowę jednej z książek Badiou (2007), najlepiej ilustruje charakterystyczne dla tego nurtu – tego pasma – zbliżenie marksizmu, lub lepiej: pewnej inspiracji marksistowskiej, do uniwersalistycznie pojmowanej religii. Na tym też nolens volens polega postmodernistyczny charakter tych propozycji, przynajmniej jeśli przyjmiemy, że postmodernizm oznacza nie tylko „koniec metanarracji”, lecz także nieoczywiste fuzje różnych inspiracji, w szczególności oświeceniowej i laickiej z religijną, marksistowskiej z chrześcijańską. Pojęcie postsekularyzmu dobrze oddaje to „postmodernistyczne” zmieszanie.
Moim zamiarem nie jest tu w żadnym razie wierna rekonstrukcja współczesnego pejzażu intelektualnego. Zakładam, że czytelnik przywoływane przeze mnie idee oraz ich autorów albo już przynajmniej pobieżnie zna, albo zechce się z nimi samodzielnie zapoznać, jeśli uzna, że to go interesuje. Sumaryczne odniesienia służyły tylko zaznaczeniu ciągłości między tradycją marksistowską i myślą „postmodernistyczną” na wybranych przykładach, a bardziej jeszcze ukazaniu ciągłości między epoką diagnozowaną przez Marksa (wiek XIX) i tą, na którą jego myśl miała największy intelektualny i praktyczny wpływ (wiek XX) oraz naszym tu i teraz. Realny komunizm okazał się zarazem złą i pozorną alternatywą dla kapitalizmu. Tzw. uspołecznienie – de facto upaństwowienie „środków produkcji”, gospodarka centralnie planowana, „dyktatura proletariatu” – de facto jednej partii, okazały się, mimo pewnych sukcesów w modernizacji postfeudalnych społeczeństw i społeczno-ekonomicznej emancypacji niższych warstw społecznych, historyczną i moralną porażką. W ten sposób marksizm, rozumiany jako teoria przekroczenia kapitalizmu na rzecz „innego społeczeństwa”, został zdezawuowany – przynajmniej jako teoria przekroczenia go w tamtym czasie, bo pozostaje mimo wszystko sprawą otwartą, czy w ogóle. Dla wierzących perspektywa zniesienia kapitalizmu tylko się oddaliła, pozostając obiektem intelektualno-politycznego zaangażowania. Dla mniej wierzących (do których się zaliczam) inspiracja marksistowska dostarcza narzędzi, choć wymagają one stałej reinterpretacji, do krytyki rzeczywistości społecznej, która w stanowczo niezadowalającym, a nawet coraz mniejszym stopniu realizuje stare oświeceniowe hasła wolności, równości i braterstwa. Dla całkiem niewierzących marksizm, również wciąż rewidowany i aktualizowany, może i powinien pozostać przynajmniej jednym z narzędzi do analizowania „sprzeczności kapitalizmu” lub po prostu jego funkcjonowania i ewentualnego przeciwdziałania jego najbardziej destrukcyjnym społecznie skutkom w skali globalnej i lokalnej.
Niezależnie od tego, czy kapitalizm jest „fordowski”, czy „postfordowski”, przemysłowy czy postprzemysłowy, finansowy czy „kognitywny” (czyli kapitalizujący także i przede wszystkim wiedzę), jego podstawowe mechanizmy – wszystko na to wskazuje – pozostają takie same. Działa opisany przez Marksa mechanizm utowarowienia i związanego z nim „fetyszyzmu towarowego”, za sprawą którego wartość rynkowa staje się nieodróżnialna od użytkowej, a ta pierwsza uzyskuje status anonimowej, niemal boskiej siły, decydującej o wartości już nie tylko rzeczy, lecz także ludzi. Wszystko jest towarem, w szczególności wiedza i sztuka. Praca, język, umiejętności, w końcu życie tout court. Nie „dla siebie” oczywiście, ale „dla systemu”. (Nawet ten artykuł zostanie w systemie przeliczony na punkty stanowiące ekwiwalent pieniądza).
Uniwersalnemu utowarowieniu towarzyszy rosnąca nierówność. W świecie, w którym 1% ludzi najbogatszych dysponuje majątkiem równym lub większym niż pozostałych 99%, trudno nie myśleć krytycznie o kapitalizmie spuszczonym ze smyczy i nie postulować jego ograniczenia, a co najmniej jego korekty. Może powrotu do keynesizmu, ale w wersji zglobalizowanej. Może przynajmniej podatku Tobina. A może – ambitnie – „całkiem innej globalizacji”, w której korporacje, banki, finansowe i polityczne elity nie będą dominować nad „zwykłymi ludźmi”, uniwersalna demokracja odzyska kontrolę nad rynkami, a bogata Północ pojedna się z biednym Południem. Utopia… Ale to jest właśnie, w największym skrócie, „postmodernistyczny marksizm” XXI wieku w jego wersji projektującej, a nie tylko diagnostyczno-krytycznej.
Postmodernizm, tak samo jak marksizm, nie jest tylko teorią opisującą świat, w którym żyjemy. Jest „współsubstancjalny” z samym tym światem. Z jednej strony z jego stanem faktycznym, z drugiej – z jego pragnieniami i niejasnymi nadziejami na „coś innego”. Ale także z mniej lub bardziej wyraźnie formułowanymi postulatami powrotu do „starego”: suwerennych państw narodowych i mocnych narodowych tożsamości, „fundamentów” religijnych, jasno określonych autorytetów, hierarchii itp. Wbrew Lyotardowi, który sądził, że przynajmniej w tzw. rozwiniętych społeczeństwach straciliśmy już nawet tęsknotę za „wielkimi opowieściami”, odpowiedzią na koniec nowoczesnych metanarracji coraz częściej jest reaktywacja metanarracji od dawna, zdawałoby się, przebrzmiałych. Z tego punktu widzenia ponowoczesność oznacza nie tyle schyłek ideologii, ile ich przepoczwarzanie się i ich narastający konflikt. W tym sensie „postmodernistami” są także neokonserwatyści i reakcjoniści jako rzecznicy staro-nowych ideologii w odpowiedzi na świat zarazem zbyt „materialistyczny” i zbyt różnorodny, pluralistyczny, zgoła chaotyczny.
Tylko czy da się to jeszcze objaśnić na gruncie podstawowej matrycy materializmu historycznego? Do pewnego stopnia na pewno, jeśli przyjmiemy, że także źródłem (ostateczną determinacją) współczesnych reakcjonizmów są rażące nierówności ekonomiczne związane z nierównym dostępem do środków produkcji, w tym do wiedzy i tzw. kapitału kulturowego, który stał się zasadniczym elementem kapitału tout court. Potrzebę umacniania „tożsamości”, odwoływania się do „tradycyjnych wartości” itp. można z powodzeniem tłumaczyć jako zarazem próbę kompensacji za przynajmniej względną porażkę w rywalizacji ekonomicznej i zbieranie sił do bardziej skutecznego udziału w globalnym kapitalistycznym wyścigu. Jest to całkiem przekonujące wyjaśnienie zarówno ruchów islamistycznych, jak i tzw. populistycznej prawicy, odnoszącej triumfy w krajach „cywilizowanego Zachodu”, o wschodniej części tego Zachodu nie wspominając.
3. …ale niezupełnie
Wyjaśnienie z ducha marksistowskie ma jednak swoje granice. Jakkolwiek szeroko rozumielibyśmy marksizm i inspirację myślą Marksa, jakkolwiek komplikowalibyśmy ujęcie relacji między „bazą” i „nadbudową”, nie da się z tradycji marksistowskiej – z materializmu historycznego – usunąć prymatu ekonomii, sił wytwórczych i stosunków produkcji nad „sferą idei”: poznawaniem i wartościowaniem, także egzystencjalną czy metafizyczną „potrzebą sensu”. Tymczasem nie jest w żadnym razie pewne, czy i na ile z jednej strony odkrycia naukowe, a z drugiej strony intuicje (jeśli nie normy