Życie podziemne mężczyzny. Michał W. Pistolet. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Michał W. Pistolet
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Сказки
Год издания: 0
isbn: 978-83-941124-1-7
Скачать книгу
za włosy.

      – Och! Och? – słyszę. Wchodzę w nią coraz silniejszymi ruchami i coraz szybciej. Mocno, mocno.

      – Ty suko! – krzyczę. Rżnę ją teraz z całej siły.

      – Ach… ach… – czuję jaki jest nieprawdopodobnie twardy i wielki. Aż boli! Boli mnie i ją. Trzymam ją za talię jak w kleszczach… W imadle jakimś… I rżnę, i rżnę… Z całą zwierzęcą siłą wpycham chuja do końca i natychmiast wyciągam. I znowu, i znowu!

      – Uhm! Uhm! Uhm! Oooo… Oooo… Sssss… – Sara skowycze, jęczy, a ja krzyczę na całe gardło.

      – Ty suko! Suko jedna! Tyyy… Suuukooooooo!

      Eksplodowałem. Wypaliłem całym potężnym ładunkiem gorącej spermy. To była powódź. Będąc dalej w środku, oparłem się brodą o jej plecy. Leżałem na niej i głęboko oddychałem. Opadłem zupełnie z sił.

      I wtedy. I nagle. I wtedy stała się. Cisza. Tak, jakbym otworzył dopiero oczy i zobaczył zupełnie nieruchomą, gorącą letnią ciszę. I przestrzeń. I las. I pola. I drzewa po horyzont.

      „Moja kochana Sarunia! Słoneczko moje! Dziewczyna najlepsza i najwspanialsza na świecie! Jezu, jak ją kocham!”.

      Zostałem w niej jeszcze przez chwilę. Chuj powolutku wiotczał i czułem już tylko ciepło w tamtym miejscu.

      – Kocham Cię – szepnąłem.

      – Kocham Cię – odpowiedziała.

*

      – Jest taki serial „Falcone”… widziałaś może? – zagadnąłem, gdy tylko wyjechaliśmy na ubitą drogę.

      – Nie Misiu, a co?

      Sara opierała głowę na moim ramieniu. Prowadziłem jedną ręką, a drugą zgiętą w pół, przyciskałem jej policzek.

      – Jeden z głównych bohaterów, młody mafiozo, taki trochę osiołek, wchodzi to toalety i słyszy jęki i stękania… Jacyś ludzie kochali się w kabinie. Wszystko działo się na weselu. On elegancko ubrany i tak dalej. Podchodzi z uśmiechem bliżej… Patrzy przez szparę… Widzi najpierw pończochy i podwiązki i w sekundę jego uśmiech znika. To jego dziewczyna, z którą przyszedł na to wesele, dyma się z innym mafiosem.

      – No i ? – zaciekawiła się Sara.

      – No i dziewczyna wychodzi z tego kibla, on wtedy stoi za drzwiami, a potem rzuca się z nożem na tego palanta i dźga go z dziesięć razy.

      – Zrobiłabym to samo.

      Z powrotem położyła głowę na moim ramieniu.

      – Wiesz… – odezwałem się po chwili. – Po raz pierwszy poczułem, oglądając to… – nie bardzo wiedziałem jakich słów użyć. – Pomyślałem, a właściwie poczułem… Wiesz jaki jest mój stosunek do seksu… Że, kurwa, jak zdrada boli!

      – Ja bym zabiła ich oboje. A właściwie was oboje… Fu! Nie chcę o tym myśleć.

*

      Godzinę później byliśmy już w naszych Kocurkach. Gdy wjeżdżaliśmy na podwórko, gospodyni, pani Malinowa stała już w drzwiach.

      – Dzień dobry pani! – krzyknęła Sara przez otwarte okno samochodu.

      – Dobry… Dobry… Mówili, że trzy dni będzie taki dobry – powiedziała Malinowa wycierając ręce w fartuch. Prawie dwa lata minęły od czasu, kiedy przyjechaliśmy tu z Sarą pierwszy raz. Malinowie dopiero rozkręcali interes pod szyldem „Gospodarstwo Agroturystyczne”. Jeszcze mieli świnie i kilka krów. Dla wczasowiczów było przygotowane jedynie mieszkanko na piętrze. Z osobną kuchnią, łazienką i wspaniałym małżeńskim łożem. Pierwszy raz, gdy tam byliśmy, zostawiłem na szafie paczkę kondomów, które jeszcze wtedy były nam potrzebne. Sara, osiemnastoletnia wówczas dziewczyna, była tym faktem straszliwie speszona. Gdy zawitaliśmy tam po raz drugi, natychmiast pobiegła sprawdzić, czy jeszcze tam są. Oczywiście już ich nie było. Bardzo ją to zawstydziło. Moja kochana dziewczynka!

      – Przygotowaliśmy wasz pokój – odezwała się Malinowa, gdy wytaszczyliśmy bagaże z samochodu.– Już czeka od wczoraj – dodała z dumą.

      – Super! – nigdy nie wiedziałem o czym mamy z nimi rozmawiać. Staliśmy tak przez chwilę.

      – No to się tam rozgośćcie – powiedziała Malinowa i zniknęła w drzwiach.

      Najpierw wzięliśmy prysznic, a potem bardzo dokładnie ogoliłem swoje genitalia i jej łono. Następnych kilkanaście godzin spędziliśmy już tylko w łóżku. Nie istniała noc, nie istniał dzień i czas przestał odgrywać jakiekolwiek znaczenie. Po kilku kolejnych szczytowaniach i kolejnej zjedzonej, jakby w nagrodę, puszce brzoskwiń w syropie, lodach lub jogurcie, zasypialiśmy jak dzieci, tuląc się do siebie. W trzy kwadranse później, a może po trzech godzinach, nie wiem, czas przecież stał w miejscu, powoli przywracały mnie do świadomości wilgotne i ciepłe usta Sary. Połykała go, ssała delikatnie, całowała brzuch i pośladki, lizała w kroku. Robiła to powoli, czule, z wielką, prawdziwie wielką miłością. Szczytowałem i zapadałem znowu w sen. I ponownie budziłem się czując, że trzyma go w buzi, a był to któryś już kwadrans jej pieszczot. Błogość jaką odczuwałem jest niemożliwa do opisania. Jeśli orgazm jest fizycznym dotarciem do szczytu rozkoszy, to ja przeżywałem nieustanną podróż po wszystkich ośmiotysięcznikach świata. Uczucie absolutu, trwającego przecież tylko chwilę, moment jedynie – przez jej dotyk i pieszczoty, dane mi było doświadczać godzinami i z niezmienną intensywnością. Najwspanialszym zaś uczuciem była świadomość, że potrafię odwzajemnić się jej tym samym. Moja Sara, moja miłość. Kochanie moje. Role się zmieniały, lecz odczuwanie rozkoszy było jedno. Następnym razem to ja w ten sposób ją usypiałem. Pieściłem, docierając językiem lub wilgotną brzoskwinią we wszystkie możliwe zakamarki. Albo wkładałem palec w jogurt, a potem w nią. W półśnie, leżąc na brzuchu podciągała wtedy jedno udo do góry, tak, by łatwiej mi było zostawiać strużkę śliny lub syropu w jej najbardziej wrażliwych miejscach. Delikatnie rozpychałem jej zagłębienia, znacząc mokrym śladem każdy milimetr jej krocza. Z wielkim namaszczeniem, bardzo powoli wcierałem w nią językiem spermę, krople jogurtu albo syropu z puszki. Zresztą oboje byliśmy mokrzy i lepcy, a im bardziej, tym intensywniej przeżywaliśmy miłość. Przyszło mi do głowy, że jeżeli mógłbym wybrać sposób umierania, to – Panie Boże – chciałbym właśnie tak.

      Trzeciego dnia naszego pobytu odwiedził nas Bruno. Zazdrościł nam tego miejsca. Co prawda uroda owego zakątka miała dla niego mniejsze znaczenie niż świadomość, że było to nasze miejsce. Moje i Sary. Tego prześmiewcę i cynika autentycznie wzruszał romantyzm tej sytuacji. Nasze miejsce, do którego niezmiennie wracaliśmy od dwóch lat. Taka stałość. Mój Boże!

      Ponadto sam fakt, że byłem z tą właśnie dziewczyną od tak dawna powodował, że w jego oczach nasz związek godzien był najwyższego szacunku, chociaż nie dziwił mi się – Sara była najpiękniejszą suką na tej planecie.

      Przyjazd mojego przyjaciela otrząsnął nas z przepełnionego seksem letargu. Należało się ubrać, wrzucić do żołądka coś ciepłego, może się przejść. Powrócić do krainy żywych. Coś nam jednak mówiło, że nie mamy ochoty żegnać się całkowicie z klimatem cielesności. Nie chcieliśmy jeszcze wyrzekać się radości i siły, jaką daje unosząca się w powietrzu seksualna energia. Właściwie już po pięciu minutach od momentu, gdy w oknie pojawiła się potężna sylwetka Bruna, sygnalizując zmianę naszego sposobu spędzania czasu, przeżyliśmy z Sarą coś w rodzaju buntu. Nie, nie ma mowy, nie przestaniemy, chcemy to robić dalej. Chcemy się kochać, rżnąć, chcemy naszych ciał. I nie musieliśmy na ten temat wypowiadać ani jednego słowa. Między nami panowało pełne porozumienie.

      I dlatego Sara założyła na siebie tylko zwiewną, krótką, czarną sukienkę na ramiączkach, która prócz