Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Almudena Grandes
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-808-9
Скачать книгу
ramiona, drżenie warg, gdy na mnie zerkała, oraz wyraźną utratę wagi, co było ostatnią wskazaną dla niej rzeczą. Pod moją nieobecność musiała płakać z równą intensywnością. Nie rozumiałem jej, ale to akurat nie było nic nowego. Nigdy jej nie rozumiałem.

      Nie byłem również zadowolony z siebie. Nadal nie czułem się winny, ale to mnie nie pocieszało, ponieważ doskonale zdawałem sobie sprawę, że oboje z Amparo, każde na swój sposób, uciekając się do łez, milczenia i udawanej obojętności, na siłę trwaliśmy w sytuacji, która była nie do utrzymania. Nigdy w życiu nie wyrzuciłbym jej z domu i oboje o tym wiedzieliśmy, jak również oboje wiedzieliśmy, że dziecko nigdy nie będzie miało innego ojca prócz mnie, niezależnie od tego, jak bardzo nie chciałem jego narodzin. W czasach pokoju wszystko ułożyłoby się inaczej, ale wojna nie zamierzała dać nam żadnej szansy. Dysponowała naszym losem, bo oboje stanowiliśmy jej własność. W naszym szaleństwie byliśmy z Amparo niczym więcej jak owocem wojny, śmiesznym drobiazgiem w jej łupie, dwojgiem zakładników zbyt słabych, by przeciwstawić się Potężnej Pani. Istota, którą powołaliśmy do życia, była najlepszym dowodem naszego niewolnictwa, ale także jedynym elementem zdolnym zakłócić stagnację, która z wolna zaczynała przypominać zbiornik pełen coraz mocniej cuchnącej, zastałej wody. Była też jedynym absolutnie niewinnym bohaterem dramatu. Tak oto, choć nigdy nie nękały mnie z tego powodu wyrzuty sumienia, zacząłem odczuwać ciężar odpowiedzialności, poważniejszy, lecz już nie tak gorzki. Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do dźwigania go na swoich barkach, kiedy woń terpentyny przestraszyła mnie tak bardzo, że nawet nie zdążyłem się zastanowić i zauważyć, że Amparo nie spełniała żadnego z warunków, który mógłby uczynić z niej kandydatkę do samobójstwa.

      – Niezbyt mi to wyszło, prawda?

      Usłyszałem jej głos, po tylu dniach milczenia; trzymała w rękach pociąg.

      – Fakt, wyszło ci fatalnie.

      Podniosłem wzrok. Szła ku mnie powoli, jakby każdym krokiem usiłowała wybadać mój nastrój. Choć nie miała za sobą próby samobójczej, to i tak wyglądała bardzo mizernie.

      – Przykro mi, Guillermo… – Te słowa zaskoczyły mnie do tego stopnia, że spuściłem wzrok i dalej wpatrywałem się w wagoniki kolejki. – Naprawdę mi przykro.

      – To nic takiego – odparłem, myśląc, że od tego właśnie powinna była zacząć. – Po prostu będziesz musiała porządnie to oszlifować…

      – Nie mówię o kolejce, tylko o dziecku, o tym, co się stało. Przykro mi… – powtarzała, póki nie przerwał jej szloch. – Mieliśmy pecha. Przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej i bylibyśmy szczęśliwi, prawda? Ja mogłabym być z tobą bardzo szczęśliwa, gdybyś… Gdyby nie wojna… Przykro mi, Guillermo. Naprawdę nie chciałam, żeby tak się stało. Przykro mi, przykro mi, przykro mi…

      Następnego dnia poszedłem porozmawiać z najlepiej zorientowanym człowiekiem w szpitalu. Nie miałem zbyt wielkich nadziei, ale szczęście, na brak którego tak bardzo skarżyła się Amparo, tym razem uśmiechnęło się do mnie.

      – Oczywiście, że tak, panie doktorze, proszę za mną. – Bernabé zaprowadził mnie do szafy, która zawsze była zamknięta, i szczodrym gestem zaoferował mi jej zawartość. – Papier ścierny, pędzle, farby, proszę brać, czego tylko panu potrzeba. To jedyne, na czym nam zbywa. W końcu nikt tu już i tak niczego nie naprawia.

      Polerując drewno, odkryłem pod lakierem resztki oryginalnej farby i przywróciłem każdemu wagonowi jego kolor: czerwony, zielony, żółty. Teraz, gdy miałem dwadzieścia pięć lat, ten stary drewniany pociąg okazał się dla mnie dużo bardziej użyteczny i zabawny niż w dniu, kiedy mi go podarowano, bo gdy tak szlifowałem, malowałem i dopasowywałem kawałeczki czarnej gumy na kołach, nie musiałem myśleć o niczym innym. Amparo siadała obok mnie i niekiedy płakała, innym razem nie, ale nieodmiennie chwaliła jakość mojej pracy. Kiedy skończyłem i puściłem kolejkę na próbę przez korytarz, pojechała tak szybko, że wybuchnąłem śmiechem. Minęły co najmniej dwa tygodnie, od kiedy ostatnio się śmiałem, i Amparo powitała moją radość nagłym atakiem rozpaczliwego szlochu.

      – Co się stało tym razem?

      – Nic, ale jak cię zobaczyłam z tym pociągiem i w ogóle… – Otarła oczy, wydmuchała energicznie nos, spojrzała na mnie, zacisnęła powieki i znów je otworzyła. – Jeśli zapytam cię, czy będziesz kochał to dziecko, obrazisz się na mnie?

      – Tak. – Przestałem się śmiać, zebrałem kolejkę z podłogi, a ona znów się rozpłakała. – Cholera, Amparo, przestań już! Zaszkodzisz sobie tym płaczem, na pewno źle ci to robi. Nie wracajmy już do tego.

      Mimo wszystko podszedłem do niej, przygarnąłem ją ramieniem i pozwoliłem, by wtuliła głowę w moją szyję. Dokładnie w tej chwili zatęskniłem za dopiero co ukończoną pracą, za możliwością ucieczki przed moją złością i jej płaczem. Do papieru ściernego, pędzli i słoiczków z farbą.

      – Słuchaj, a jeśli to dziewczynka?

      – To będzie chłopiec, wiem to, ale gdyby była dziewczynka…

      Amparo przyniosła z mieszkania swojego dziadka dwa pudła zabawek pozostałych z czasów jej dzieciństwa. Dbały z siostrami o swoje skarby dużo lepiej niż ja. Ich pluszowe misie i lalki wymagały tylko wyczyszczenia. W osobnej paczce znalazłem dużo większy niż mój pociąg domek dla lalek, który wymagał wielu napraw i porządnej warstwy farby.

      – Ale… – postawiłem go na kuchennym stole, by uważniej ocenić jego stan, a Amparo zdumiała się tak bardzo, że przestała płakać – …czy nie byłoby lepiej zacząć od grzechotek? Niezależnie od płci dziecko będzie się mogło tym bawić nie wcześniej niż w wieku pięciu czy sześciu lat.

      – Tak, ale… Pozwól mi. – Już sam dach mógł mi dostarczyć zajęcia na tydzień. Brakowało w nim wielu malutkich dachówek z czerwonego drewna, a te, które przetrwały, ledwo się trzymały. – I jeszcze jedno. Powinniśmy zawiadomić Expertę, nie sądzisz? Niech przyjdzie do nas któregoś wieczoru. Im szybciej, tym lepiej.

      Kiedy Amparo wprowadziła się do mojego mieszkania, chciała, żeby Experta przychodziła co drugi dzień sprzątać i robić zakupy, ja jednak stanowczo zaprotestowałem. Nie potrzebuję służącej, oświadczyłem jej. Poza tym nie ma sensu, żebyś siedziała tu cały dzień całkiem bezczynnie, więc zajmiesz się tym sama, jasne? Było jasne, bo w tamtym okresie wszystkie moje słowa brzmiały jak rozkazy, których wydawanie podkręcało mnie nie mniej niż Amparo ich wykonywanie. Natychmiast odkryliśmy, że wszyscy wyszliśmy na tym dobrze. Panienka Priego nigdy dotąd nie musiała zmierzyć się z kuchennym palnikiem, lecz życiowa konieczność wspomagana przepisami mojej babci uczyniła z niej kucharkę dużo lepszą niż służąca don Fermína, a jej nowe umiejętności wzbogaciły scenerię oraz reguły naszej gry. Od tamtej pory Experta jedynie od czasu do czasu wpadała z wizytą. Od ostatniej upłynął już ponad miesiąc. Jej nieobecność nie zaniepokoiła nas, bo wiedzieliśmy, że wojna okrutnie się z nią obeszła. Spośród czterech synów Experty jeden zginął na froncie, a drugi trafił do niewoli po załamaniu frontu północnego. Matce nie udało się dowiedzieć o nim niczego więcej, choć można było przypuszczać, że podzielił los starszego brata. Być może dlatego, gdy przyszła do nas dwa dni po otrzymaniu naszej wiadomości, posłanej przez chłopaka z mleczarni przy ulicy Ayala, który co niedziela chodził odwiedzać w Vallecas rodziców, wydała mi się uszkodzoną, zgaszoną i spowolnioną wersją tamtej nader skutecznej Experty z dawnych czasów. Wkrótce przekonałem się jednak, że nie zmieniła się aż tak bardzo, jak się wydawało.

      – Ale jakżeż to? Panienka chce mieć dziecko teraz? – Jej reakcja była dokładnie taka, jakiej