Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Almudena Grandes
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-808-9
Скачать книгу
się podczas przyjęcia, które Rada wydała na cześć kanadyjskiej delegacji. Potem widzieliśmy się jeszcze parę razy. Najpierw, kiedy otwieraliśmy własny punkt transfuzyjny w szpitalu San Carlos, potem, gdy prezentowałem mu przygotowane przeze mnie jednostki mobilne. Liczyłem na to, że sobie mnie przypomni, lecz nie spodziewałem się, że od razu mnie przyjmie. Na wiadomość, że list jest raportem dotyczącym mobilnych jednostek przetaczania krwi, odłożył go na tacę z korespondencją do wysłania, nie czytając nawet kim jest nadawca, i zaoszczędził mi męczących wyjaśnień, jakie sobie przygotowałem, by całą rzecz uzasadnić.

      Od tamtej pory mogliśmy już tylko czekać. Manolo uprzedził mnie, że w każdej chwili może się zjawić w szpitalu ktoś, kto będzie mnie szukać, i że ten ktoś prawdopodobnie przyjdzie do mojego domu, by jeszcze tego samego dnia zabrać go z Madrytu. Ale nie przypuszczam, by doszło do tego zbyt szybko, dodał. Szacował, że zorganizowanie wszystkiego zajmie tydzień, a najmniej pięć dni. Rzeczywiście, po takim właśnie czasie zjawił się w szpitalu mężczyzna w cywilu, zapytał o mnie i powiedział, że poznał Meg w Genewie. Gdy tylko podał hasło, zdjąłem fartuch i zaprowadziłem go do domu. Manolo zamienił z nim kilka słów i wrócił na moment do swojego pokoju, a chwilę później przytulił Amparo i pożegnał się ze mną.

      – Pamiętaj, że jesteś mi winien rewanż. Jest dwa do jednego, ale jeszcze się odegram, bo teraz moja kolej zagrać czarnymi.

      – Pewnie – odparłem – pamiętam. Uważaj na siebie.

      – Wy tym bardziej. Zwłaszcza ty, Amparo.

      Nie zrozumiałem jego uwagi, ale kiedy znów na nią spojrzałem, raz jeszcze dostrzegłem zaskakujący wilgotny blask w jej oczach.

      – Bądź ostrożny, Felipe… Czy jak tam się nazywasz.

      Skinął głową i bez słowa szybko zbiegł po schodach. Patrzyliśmy za nim z Amparo w milczeniu.

      – I jeszcze próbowałeś mi wmówić, że to nie szpieg… – Pierwsza przerwała milczenie. – Siedział tu w zamknięciu przez ponad dwa miesiące, że niby dochodzi do siebie, że nie powinien jeszcze opuszczać domu, że to, że tamto, a tu nagle… Zjawia się jakiś typek, a on po prostu sobie idzie, nie biorąc nic ze sobą, nawet ubrania, które mu kupiliśmy, gdy zaczął wstawać z łóżka. Myślisz, że jestem idiotką? To szpieg, wiedziałam od samego początku.

      – Uważasz się za bardzo sprytną, co? – mruknąłem. – No to przygotuj się, bo wreszcie zostaliśmy sami.

      Spojrzała na mnie zupełnie inaczej, niż się spodziewałem. Zaczerwieniła się, lecz moje słowa jej nie podnieciły, wręcz przeciwnie. Wyglądała na zmartwioną, niemal zawstydzoną, a ja nie rozumiałem dlaczego, póki nie położyła sobie ręki na brzuchu, by pogładzić go powolnym okrężnym ruchem.

      – No cóż… – W końcu pojąłem, dlaczego tyle ostatnio płakała. – Sami, tak naprawdę sami, nie będziemy już zbyt długo, wiesz?

      BILBAO, 4 MARCA 1938

      Kiedy zdjął otrzymany od matki szkaplerz, Adrián Gallardo Ortega poczuł się nagi.

      – W twoich pięściach znajduje się honor Armii Narodowej40.

      – Nie zapominaj o tym.

      – Do boju, mistrzu!

      W czasie gdy Ochoa odprowadzał wyższych rangą oficerów, którzy koniecznie chcieli się z nim przywitać, do zarezerwowanych dla nich miejsc w pierwszym rzędzie, Adrián wyciągnął szkaplerz ze spodenek. Najchętniej nie rozstawałby się z nim podczas walki, ale jego kapitan zobaczył błękitną wstążkę wystającą mu zza paska i zrobił straszną awanturę. Co ty sobie wyobrażasz? Chciałeś się bić z Najświętszym Sercem Jezusa zawieszonym na jajach? Do cholery, nie wkurwiaj mnie, Gallardo! Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował, była kłótnia z protektorem, dlatego gdy tylko znalazł się sam w szatni, którą sztab główny naprędce dla niego zaaranżował w składzie rudy żelaza, ucałował wielokrotnie szkaplerz, starannie złożył wstążkę i wsunął go pomiędzy kurtkę i spodnie munduru. Umierał ze strachu. Zupełnie nie rozumiał, co tu robi na pół nagi, z zabandażowanymi pięściami, których za chwilę miał użyć przeciwko jakiemuś falangiście, którego w ogóle nie znał, na barce zakotwiczonej w porcie w Bilbao, przed tłumem publiczności skandującej jego imię. Nie rozumiał tego, a przecież nikt nie zmuszał go, by brał udział w tej walce. Znajdował się na swoim miejscu, ponieważ, zwyczajnie, nie mógłby być w żadnym innym.

      Dziewiętnastego lipca 1936 roku Adrián Gallardo Ortega jako drugi chłopak w miasteczku zgłosił się do wojska. Kiedy dotarł do punktu poborowego na placu, jeszcze nie rozstawili do końca składanego stolika, który pełnił funkcję biura komisji poborowej w La Puebla de Arganzón, ale ten drań Misitas, wnuczek kościelnego, i tak go ubiegł. Na szczęście don Carlos Garrote nigdy się o tym nie dowiedział. Jego wnuk Adrián wychowywał się w cieniu drzewa genealogicznego legendarnego rodu Garrotów. Co rano dziadek witał go podniosłymi słowami, co wieczór w podobnym duchu utulał do snu: nazywasz się Garrote, synu, nigdy o tym nie zapominaj. Chłopak nie zapomniał, ale zarazem poznał gorzki smak rozczarowania, gdy nauczyciel pokazał mu, jak korzystać z encyklopedii. W wieku dziewięciu lat mały Garrote odkrył po raz pierwszy, co dosłownie znaczy jego nazwisko: gruby i mocny drąg używany jako laska; metoda egzekucji skazańców; opaska uciskowa tamująca krwawienie; sadzonka drzewa oliwnego… Były jeszcze inne definicje, przykłady, a nawet rysunki, ale ani słowem nie wspominano o znamienitej dynastii wojowników z La Puebla de Arganzón, jego przodkach ze strony matki, okrytych sławą najpierw w walkach przeciwko Francuzom, następnie pod rozkazami Ferdynanda VII i przeciw niemu, wreszcie na rzecz don Carlosa w trzech różnych wojnach, zawsze w obronie Boga, ojczyzny i monarchii absolutnej. Przestudiowawszy szkolną encyklopedię, Adrián odkrył, że choć ich hasła brzmiały pięknie, karliści przegrali wszystkie te wojny. O tym don Carlos Garrote nigdy mu nie wspomniał. Najmłodszy pęd rodzinnego drzewa nie odważył się zresztą wyznać, że o tym wie, i przebolał tamtą dawną klęskę, a nawet wreszcie udało mu się ją pogodzić z dumą wibrującą w słowach dziadka, ilekroć wymawiał nazwisko Garrote tonem stanowczym, uroczystym, jak podczas przysięgi. Ostatecznie, choćby autorzy encyklopedii o tym nie wiedzieli, rodzina Garrotów była bardzo popularna w La Puebla de Arganzón. Do tego stopnia, że kiedy proklamowano Republikę, dzieci czerwonych we wsi zaczęły dodawać do czcigodnego nazwiska jego przodków, którzy rozsławili je w całej gminie, modny ozdobnik.

      – Garrote, faszysta!

      Po raz pierwszy Adrián usłyszał go w wieku czternastu lat. Nigdy nie bawił się z tymi dziećmi, prawie ich nie znał; kiedy wrócił do domu, zapytał dziadka, co oznacza przydomek, którym właśnie go obdarzono.

      – To znaczy – odparł don Carlos bardzo powoli – że te dzieciaki to psi pomiot.

      – Ojcze, proszę, nie opowiadaj mu takich rzeczy!

      María, matka Adriána, była młodszą, ulubioną córką don Carlosa, jednak nie odziedziczyła po nim ani krztyny bojowego ducha opromieniającego ich dumne nazwisko i zawsze obawiała się konsekwencji, jakie mogą na nich ściągnąć opowieści, którymi dziadek rozpalał krew w żyłach wnuka. Jej mąż pochodził z rodziny nowobogackich, bez żadnej historii, i był dumny, że dzięki swoim dochodom z dzierżawy ziem utrzymuje rodowe herby żony, dlatego stanął po stronie teścia.

      – Pozwól mu. – Pokiwał głową sam do siebie. – Chłopak jest już wystarczająco duży, by poznać prawdę.

      – Teodoro, na Boga!

      – Ani na Boga, ani na Najświętszą Panienkę. Psi pomiot to dla nich właściwe słowo.

      Tak oto dziewiętnastego lipca 1936 roku najmłodszy


<p>40</p>

Ejército Nacional.