Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Almudena Grandes
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-808-9
Скачать книгу
się i zdołał wykrzesać nieco energii. – Ale ty masz mnie, Guillermo. Bez ciebie bym nie przeżył, nie byłoby mnie tutaj, nie przekazywałbym ci teraz złych wieści, nie mógłbym myśleć o emigracji, bo byłbym martwy. Jestem ci winien życie i zamierzam spłacić ten dług.

      Ta deklaracja wprost odebrała mi mowę. Korzystając z mojego milczenia, wręczył mi białą zamkniętą kopertę.

      – W środku są dokumenty na nazwisko Rafaela Cuesty Sáncheza, pamiętasz? – Nawet to nazwisko nie skłoniło mnie do otworzenia ust, skinąłem tylko głową, potwierdzając, że nigdy go nie zapomnę. – To fikcyjna tożsamość, całkowicie zmyślona. Kiedy Negrín wysłał mnie do Madrytu, upewnił się, że nikt nie będzie mógł jej nigdy zweryfikować. Od tej pory należy do ciebie. Będziesz Rafaelem Cuestą Sánchezem, jedynym dzieckiem nieżyjących rodziców, pochodzącym ze wsi pod Toledo, w której kościół, wraz z księgą parafialną, spłonął podczas bombardowania. Kiedy ja korzystałem z personaliów Cuesty Sáncheza, musiałem się przyzwyczaić do faktu, że jestem o sześć lat starszy niż w rzeczywistości, mam żonę, mieszkanie w Walencji i należę do UGT. Ty będziesz kawalerem, który nigdy nie należał do żadnej partii ani lewicowego związku zawodowego, całe życie mieszkał w Madrycie, choć ostatnio spędził jakiś czas w Salamance. Będziesz miał twój prawdziwy wiek, dwadzieścia pięć lat. Legitymację UGT-owca osobiście przedwczoraj podarłem; nikt nie zdoła odróżnić twojego dowodu od dokumentów frankistowskich. Wiedziałem, że jeśli o niego poproszę, nie dadzą mi go, więc go wypożyczyłem, ale nikt nie będzie za nim tęsknił, bo mamy takich wiele, zrobionych na identycznym papierze. Ten dokument sam wypełniłem, podrobiłem podpis prawdziwego urzędnika i przybiłem pieczątkę – replikę tych z Burgos. Musisz tylko wkleić swoje zdjęcie i unikać problemów. Jeśli nie zatrzyma cię policja, wszystko pójdzie dobrze. Za kilka miesięcy wymienią te dokumenty na inne, ostateczne. Postaraj się to załatwić w dniu, kiedy będzie duży ruch, a nie powinieneś mieć kłopotów.

      – Tak, ale… – Słuchając go, otworzyłem kopertę, wyjąłem dowód; stwierdziłem, że wszystko, co powiedział, się zgadza, ale nadal go nie rozumiałem. – Tylko co ja mam z tym zrobić?

      – Żyć, Guillermo, albo raczej Rafa… – Manolo rozparł się na siedzeniu i nareszcie uśmiechnął się, jakby najgorsze miał już za sobą, bo dla niego tak właśnie było. – Lub przynajmniej przeżyć. W mniejszej kopercie masz szwajcarskie franki i funty szterlingi. Nie za wiele, połowę moich oszczędności, ale tobie przydadzą się bardziej niż mnie, zresztą jeszcze się na nich wzbogacisz. W nowej Hiszpanii ceny dewiz poszybują w górę, wkrótce się przekonasz.

      W tym momencie, zamiast myśleć o przyszłości, którą ofiarowywał mi Manolo, wspomniałem ostatnie zdarzenia; wróciło do mnie spojrzenie owego chłopaka, którego właśnie skazałem na życie, jego pragnienie śmierci na szpitalnym łóżku, przekonanie, że moja praca pozbawiona jest sensu, bo w chwili gdy tylko pokaże się w rodzinnym miasteczku, rozstrzelają go jako syna alkada z Frontu Ludowego. Kiedy to mówił, nie wierzyłem mu. Nadal jeszcze w to nie wierzyłem, nie potrafiłem uwierzyć, a jednak jego strach czynił bardziej realną sytuację, w której właśnie się znalazłem, nadawał niepokojące znaczenie wizycie Manola, kopercie trzymanej przeze mnie w dłoniach.

      – Ale… – próbowałem ubrać w słowa moją myśl, lecz rezultat tych starań był ze wszech miar żałosny – …ale o co chodzi ze mną? To znaczy… Przecież nic nie zrobiłem.

      – Nie? – Manolo znów się uśmiechnął, jednak tym razem jakiś brudny smutek niczym mały, gorzki cień zagnieździł się w kąciku jego ust. – A czy to nie ty jesteś hiszpańskim Bethune’em? Czy to nie twoje zdjęcie pojawiło się na pierwszej stronie „El Heraldo”? Czy nie zorganizowałeś całego systemu przetaczania krwi, który uratował życie tysiącom czerwonych żołnierzy, nieprzyjaciół Hiszpanii? Czy nie wyszedłeś pewnej nocy ze szpitala, by pomóc agentowi rządu Republiki, nie umieściłeś go u siebie w domu i nie zajmowałeś się nim, póki nie odzyskał sił? Czy nie ma dziesiątek osób, które mogą poświadczyć, że wszystko, o czym powiedziałem, to prawda?

      – Tak, oczywiście, ale… Nie mogą mnie oskarżyć. Jestem lekarzem i moja praca polega na…

      – Byłeś, Guillermo. – Ostatni uśmiech Manola wyparował. – Byłeś lekarzem. Jeśli chcesz żyć dalej, przestaniesz nim być w chwili, gdy frankiści wkroczą do Madrytu. Niech ci przypadkiem nie wpadnie do głowy pojawić się w szpitalu, żądać uznania tytułu, nic z tych rzeczy. Użyj pieniędzy z koperty, by ukryć się na kilka miesięcy, a potem zmień się w Cuestę Sáncheza, poszukaj sobie pracy, jakiejkolwiek, która nie ma nic wspólnego z medycyną. Już choćby jedna z tych rzeczy, które wymieniłem, dla frankistowskiego prokuratora będzie aż nadto wystarczająca, by zażądał dla ciebie kary śmierci. A sędzia z wielką ochotą na to przystanie, nie łudź się.

      Jego rady przybiły mnie bardziej niż wiadomość, że rząd uważa wojnę za przegraną. Zauważył to. Nim zdążyłem w pełni pojąć, co mnie czeka, pochylił się ku mnie, wziął mnie za ramię i mówił dalej, już innym, przesyconym współczuciem tonem.

      – Mogę się mylić. – W jego spojrzeniu wyczytałem, że kłamie. – Może naprawdę nic takiego się nie wydarzy, będziesz mógł dalej prowadzić praktykę i… Kto wie, co teraz nastąpi. Równie dobrze mogą nas najechać Niemcy albo Franco wda się w wojnę z państwami Osi. Może przegra tę wojnę, a my ją wygramy lub znów przegramy, kto to może przewidzieć… Ale niczego nie ryzykujesz, słuchając mojej rady. Jeśli się mylę, nic na tym nie stracisz, to będzie tylko kilka miesięcy wakacji. A jeśli mam rację, uratujesz życie. Chyba warto, tak uważam.

      Przerwał, a ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc zakończył ponuro:

      – Nie myśl, że gadam, co mi ślina na język przyniesie. Wiem, co się dzieje w rejonach, które padły. A tak w ogóle… Co się urodziło? Chłopiec czy dziewczynka?

      Uśmiechnąłem się, bo od ostatniego razu, gdy się widzieliśmy, nieraz zastanawiałem się nad sposobem, w jaki się pożegnał: uważajcie na siebie, zwłaszcza ty, Amparo.

      – Chłopiec, ale nie rozumiem, jak to możliwe, że dowiedziałeś się przede mną…

      – W końcu jestem szpiegiem. – Zaśmiał się i lekko pokręcił głową. – Byłem cały czas w domu i słyszałem parę razy, jak Amparo zwraca śniadanie. Któregoś dnia, akurat zaraz po tym, jak wymiotowała, spytała, czy może wejść do mojego pokoju, i widziałem, jak grzebie w szafie, aż wreszcie znalazła pudło pełne zabawek, więc… Raczej nie było to trudne, mówiąc szczerze.

      Tamtego wieczoru po powrocie do domu przestraszyłem się. Ledwie wyczuwalny w westybulu, za zakrętem korytarza, mocny chemiczny zapach uderzył mnie niczym cios pięści. Amoniak i coś jeszcze, znana mi woń, którą rozpoznałbym bez trudu, gdyby nie wprawiła mnie w stan alarmu. Puściłem się biegiem do kuchni. Tam, na stole, przy którym jadaliśmy śniadania, na blacie starannie wyłożonym gazetą, zobaczyłem starą drewnianą kolejkę, którą pamiętałem mgliście; choć gotów byłem przysiąc, że w czasach swojej świetności miała każdy wagonik w innym kolorze, teraz lokomotywa była czarna, a wszystkie trzy wagony czerwone, każdy w innym odcieniu. Oryginalna zieleń przebijała w najjaśniejszym z nich, pomalowanym jak dwa pozostałe lakierem do paznokci. W efekcie powstało kompletne, i być może właśnie dlatego wzruszające, partactwo, które uspokoiło mnie – i to wcale nie z powodów związanych z jakością artystyczną.

      Od prawie dwóch tygodni nie odzywaliśmy się do siebie z Amparo. Wiadomość o ciąży, którą podała mi radosnym tonem, jakim wspomina się o czymś bez znaczenia, kiedy Manuel Arroyo nie zdążył jeszcze nawet na dobre wyjść z budynku, wywołała