Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Almudena Grandes
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-808-9
Скачать книгу
płaczem buzia nie pozwalała jej mówić wyraźnie. – Nic nie rozumiecie, nikt mnie nie rozumie. Guillermo, wiadomo, czego można oczekiwać po… Ale ty, Experto? Przecież chodzisz do kościoła, wierzysz w Boga…

      – Ja już nie wiem, w co wierzę, panienko. – Jej spojrzenie wystarczyło, by przypomnieć nam, że ma dwóch synów na froncie, i to powinno wystarczyć, by Amparo odkryła, która z nich dwóch bardziej cierpi.

      – Jestem taka samotna – tak się jednak nie stało – tak okropnie samotna…

      – Amparo, przestań, proszę. – Policzyłem w myślach do pięciu, dzięki czemu udało mi się zachować spokojny, zrównoważony ton, i wreszcie zdobyłem się na całkowitą szczerość: – Dajmy temu spokój, Experto, bo ta dyskusja i tak donikąd nas nie zaprowadzi. Chciałem z tobą porozmawiać, bo przesiaduję całymi dniami w szpitalu i nie mam kogo zapytać, jak się kupuje żywność na czarnym rynku. Amparo uparła się, że urodzi to dziecko, a ja nie mam na tyle jaj, żeby uśpić ją chloroformem i usunąć ciążę bez jej zgody… – Urwałem i zauważyłem, że służąca nawet nie mrugnęła okiem. – Rozważałem taką ewentualność, nie myśl sobie.

      – Nie dziwi mnie to. – Experta skinęła głową, a jej panienka zakryła sobie twarz rękami i wybiegła z salonu. – Naprawdę.

      – No tak, ale jednak nie potrafię. Wiele razy się nad tym zastanawiałem, ale nie nadaję się do tego, więc to dziecko się urodzi. A skoro już ma się urodzić, lepiej, żeby urodziło się zdrowe. Dlatego zależy mi, żeby Amparo przestała wreszcie płakać, a przede wszystkim żeby się dobrze odżywiała. Ryż i soczewica to za mało. Powinna pić mleko, jeść jajka, mięso… Nie mam pojęcia, gdzie możemy to wszystko zdobyć, a żeby zapłacić… Mam jeszcze złoto don Fermína w sejfie, ale gdybym spróbował sprzedać sztabkę w jakimkolwiek banku, poszedłbym prosto do więzienia, i słusznie, musimy więc poradzić sobie inaczej. Nawet nie wiem, jak to się robi, Experto, a poza tym… Amparo niczego nie potrafi, sama dobrze wiesz. Dlatego pomyślałem, że mogłabyś nam pomóc.

      – Oczywiście, że tak, paniczu, o pieniądze niech się panicz nie martwi. Bogaci zawsze są bogaci, póki nie zubożeją, wiem, co mówię. W tym domu i w domu don Fermína jest mnóstwo wartościowych rzeczy. Teraz za wszystko mało płacą, ale to na pewno wystarczy. A co do jedzenia, to nie wiem, musiałabym się rozejrzeć.

      – Wobec tego rozejrzyj się jak najszybciej, Experto, bardzo proszę, ale nie ryzykuj. Kupowanie na czarnym rynku to też przestępstwo i…

      – Och! Byle co nazywa panicz przestępstwem. – W końcu się uśmiechnęła. – To teraz tak powszednia rzecz jak picie wody, proszę się nie martwić takim drobiazgiem.

      Na pierwszy ogień poszła srebrna zastawa stołowa babci Amparo. Experta sprzedawała jej elementy po jednym, by uzyskać lepszą cenę; nawiązała kontakt z wieloma kobietami, które co tydzień przekraczały granicę i kupowały żywność w innej strefie. Za misę, chochlę i tacę do deserów uzyskaliśmy pół tuzina jaj, trzy pomarańcze, paczkę mąki i parę plastrów boczku. Experta twierdziła, że jej dostawczynie to złodziejki, bo płaciliśmy im litym srebrem, ale ja uznałem to za prawdziwy cud.

      – Nie jestem głodna…

      Wchodząc do kuchni, Amparo zrobiła niechętny grymas, który zniknął z jej twarzy, gdy tylko zobaczyła jajka usmażone na boczku.

      – Mogę zjeść wszystko? – Rzuciła się na talerz niczym wygłodniała wilczyca, a ostatnie słowa wypowiedziała już z pełnymi ustami. – Robię to dla dziecka.

      Domyślałem się, że jednym z powodów jej przygnębienia był głód. Teraz mogłem się przekonać, że miałem rację. Choć nadal żywiliśmy się przysługującymi nam racjami żywnościowymi, a na moim talerzu niezmiennie królowała soczewica z ryżem, którą kazałem Amparo jeść trzy razy w tygodniu, moja dieta także się poprawiła, bo od czasu do czasu do garnka trafiał kawałek kiełbasy, żeberko wieprzowe lub kawałek mięsa, które Experta zdobywała w zamian za zastawę swojej pani. Kiedy ta się skończyła, sama zaproponowała, byśmy zachowali zastawę mojego dziadka na później.

      – To co w takim razie? – zapytałem. – Sprzedamy srebrne tace?

      – Nie ma mowy, proszę pozwolić, że trochę się rozejrzę, na pewno coś się znajdzie. To dziwne, ale teraz najbardziej się opłaca sprzedawać rzeczy bezużyteczne.

      Perfumy mojej babci, całe lub napoczęte. Kapelusze. Pióra, brosze, naszyjniki, choćby te tanie ze sztucznymi kamieniami. Zdumiewająca kolekcja kosmetyków i pachnideł Amparo. Manilskie chusty z obu domów. Porcelanowe figurki, które zbierały kurz w gablotach. Szkatułki na klejnoty, puzderka z pozytywką, koronki, szale, suknie wieczorowe, futra, obrazy i dywany dzięki zaskakująco korzystnym transakcjom zamieniały się w jedzenie.

      – To się podoba kochankom szabrowników, a skąd mają to brać, jeśli nie od…

      Experta miała rację. Za pudernicę z masy perłowej jedliśmy przez tydzień, za torebkę z porwanej srebrnej siatki – dwa czy trzy dni, a surduty don Fermína pozwoliły na zakup trzech litrów mleka. Poprawa w odżywianiu Amparo wpłynęła korzystnie również na jej sen, a to pokonało nareszcie jej ciągłe szlochy i „sygnalizator” znów zaczął świecić na zielono. Przestałem się martwić przebiegiem ciąży; ledwo jednak rumieńce wróciły na jej twarz, a pucułowate policzki wieśniaczki nabrały zdrowego – niczym jabłuszko po deszczu – wyglądu, znalazła sobie nowe strapienie.

      – A co, jeżeli będę miała zachcianki?

      – Nawet o tym nie myśl.

      – Z jedzenia to nawet nie mam, ale co do tej drugiej rzeczy, to tak… – Spojrzała na mnie, jakby ani przez chwilę nie wątpiła, że natychmiast odgadnę, jakiego rodzaju zachcianki chodzą jej po głowie.

      – To hormony.

      – Może i hormony, ale… To ciągłe napięcie z pewnością nie służy dziecku.

      Znów zaczęliśmy sypiać razem, a nasza relacja przeszła kolejną przemianę, zbliżając się wreszcie do normalności, której od początku próbowaliśmy uniknąć. Sześć ostatnich miesięcy ciąży przebiegło w atmosferze przyjemnego i pogodnego pożycia, do którego oboje przywykliśmy szybciej, niż mógłbym się spodziewać, zapewne dlatego, że choć raczej nie było to najlepsze wyjście, to jednak nie mieliśmy wielkiego wyboru.

      Oboje czuliśmy się zbyt zmęczeni, by walczyć jednocześnie na dwóch frontach: z sobą samym i z partnerem. Każde z nas miało własne powody do zmartwienia i najprościej było poddać się życiu bieżącemu od chwili obecnej, za którą odpowiadaliśmy jedynie częściowo, w przyszłość, której nie dało się przewidzieć. Tak oto, jakbyśmy realizowali etapy nakreślonego wcześniej wspólnie planu, oboje szukaliśmy ucieczki w dziecku, które miało się urodzić, obarczając je naszymi nierozwiązanymi konfliktami. Musieliśmy sobie wybrać nowe role i nie potrafiliśmy wymyślić nic oryginalnego, porównywalnego z bujną kreatywnością, jaką przejawialiśmy na początku. Dla Amparo wskazany był ruch, więc gdy tylko pojawiły się pierwsze oznaki wiosny, jeśli akurat nie wyły syreny, zbieraliśmy się na odwagę i chodziliśmy na spacery. Brała mnie pod ramię, potem nagle kładła rękę na brzuchu, jak wszystkie ciężarne matki, i spoglądała na mnie wyczekująco, zapraszając na scenę, na której toczyło się nasze życie. Wówczas ja odgrywałem rolę, którą podpowiadał mi wyimaginowany sufler, zatrzymywałem się, obracałem ku niej, przyglądałem się dłoni złożonej na brzuchu w nagłym przejawie niepokoju. W tamtym okresie niewielu ludzi chodziło po ulicach, lecz nasi przypadkowi widzowie nigdy nie odgadliby, że oglądają przedstawienie. Być może nawet my sami nie byliśmy pewni, że te sceny są elementem fikcji, ale oboje zdawaliśmy