Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Maria Dąbrowska
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-660-7613-6
Скачать книгу
tuli prawie szkielet. – Boże mój – myślała – jaka ona nieszczęśliwa, jacy ludzie są biedni, jaka ja podła.

      W innych pokojach wrzały już tańce na dobre, ale Niechcicowie zabierali się śpiesznie do odjazdu. Pani Barbara nie pamiętała dobrze, jak się od Ładów wydostali. Pamiętała tylko, że nauczyciel wsunął jej w rękę przy pożegnaniu jakiś papier, który trzymała potem całą drogę w ściśniętej pięści niby talizman, i pamiętała, jak w drodze bryczka skoczyła, uderzywszy kołem o kamień, a Bogumił powiedział: – Trzymaj się mnie – ona zaś rzekła: – Czemuśmy nie zabrali Zenobii, czemuśmy nie zabrali Zenobii do Serbinowa?

      Oprzytomniała należycie dopiero w domu i czekając na Bogumiła, który został jeszcze chwilę na dworze, otworzyła rękę i rozprostowała zgniecioną kartkę nauczyciela. Było na niej napisane: „Mój ostatni wiersz”, a pod tym dopisane krzywo ołówkiem: „Do ciebie, pani.”

      Pani Barbara zaczęła czytać:

      I ja, com pruł piersią wiatru groźne fale,

      ja, com gwiazdy muskał skrzydłami mojemi,

      dziś błotem obryzgan, w rozpaczy i szale,

      ze skrzydłem złamanym czołgam się po ziemi.

      Tyś to sprawiła, żem latał po niebie…

      Usłyszawszy kroki Bogumiła, przestała czytać, podarła kartkę, rzuciła ją w tlejące jeszcze na kominku głownie. Mały płomyk zerwał się, błysnął i znikł. Bogumił przyszedł i mimo spóźnionej pory mieli ze sobą rozmowę.

      – Upiłaś się? – powiedział i starał się uśmiechnąć. W gruncie rzeczy był przerażony. – Jeżeli – myślał – w taki sposób ma się ona zbudzić do życia, to co to z nami będzie?

      – Upiłam się – potwierdziła pani Barbara. – Upiłam. Wiedziałeś, że pić lubię. Trzeba mi było nie dać.

      – Basiu, bój się Boga, co się z tobą dzieje? Co Łada tobie mówił?

      – Nic. Źle się stało, żeśmy tam pojechali. A mówiłam: nie chcę nikogo widzieć. Po coś chciał jechać? Teraz masz.

      – Ale co? – pytał badawczo i z rozpaczą. – Przecież nic się nie stało! Powiedz w tej chwili. Czy on tobie ubliżył?

      Pani Barbara wzruszyła ramionami.

      – Mówią – zamajaczyła – że to kobiecie ubliża. Ale to fałsz. To właśnie jej nie ubliża. Może budzić wstręt… lecz nie ubliża… nie ubliża…

      – Tyś nieprzytomna.

      – Nie – ocknęła się – ja żartuję.

      Ale on teraz nie wierzył.

      – Nie żartujesz – powiedział z gniewem. – Jeżeli zaloty jakiegoś draba mogą cię nie obrażać, to ty mnie nie kochasz, porzucisz mnie, odejdziesz.

      Nic nie odrzekła – a on zawołał:

      – Boże, Boże, miałyby już nie wrócić te czasy, kiedy byłaś dla mnie taka dobra?

      – Wtedy, kiedy byłam dla ciebie taka dobra, byłeś mi daleko mniej potrzebny. Daleko mniej niż teraz.

      – Mniej potrzebny niż teraz, kiedym tyle potrzebny, że mnie chcesz z drugim porzucić? Na co mi odbierasz i to nawet, co było?

      – Nic ci nie odbieram, z nikim cię nie chcę porzucić.

      – Jeżeli nie będziesz miała dzieci, to mnie na pewno porzucisz.

      – Z kim? – zapytała, wdzięcząc się i pozwoliła mu się nawet pociągnąć na kolana.

      – Nie wiem. Nie wiem – odparł z boleścią, gdyż niemożność wskazania przyszłego uwodziciela wydała mu się raptem najgorszą z oczekujących go klęsk.

      Namyślała się chwilę i zmagała ze sobą, wreszcie rzekła:

      – Jeżelibym chciała cię opuścić, to wiedz, że już dawniej nie brakło mi ku temu sposobności. Dwa lata temu kochał się we mnie… no, jednym słowem, ktoś kochał się we mnie do tego stopnia, że się o mnie oświadczał, chciał mnie z tobą rozwodzić.

      – Kto taki? – spytał po cichu Bogumił.

      – Po co mówić? Jezus Maria! – przecież zgnieciesz mi ramię, masz ręce jak z żelaza. Nie mam prawa mówić – przecie to cudza tajemnica… Ale co tam… Powiem ci, żebyś sobie nie zaczął Bóg wie czego wyobrażać. Nauczyciel z Borku. Ten z czarnymi oczyma.

      – A ty co? Nauczyciel? A ty co?

      – Ja nic, śmiałam się. Nie jestem ja taka skora do zdrady. Ani też do miłości. Nie mam do tego usposobienia. I wiem, że jeślim przysięgała, tom przysięgała.

      – Więc to już się takie rzeczy działy za moimi plecami, a ja nic nie wiedziałem.

      – Jakie rzeczy? Przecież mówię ci, że się żadne rzeczy nie działy. Uspokój się. Wstyd prowadzić takie rozmowy. Nie jesteśmy już młodzi.

      – Ty jesteś młoda. Ty jesteś młoda – rozpaczał. – Wtedy miałaś Piotrusia. Ale teraz, jak jesteś sama, to mnie zdradzisz, odejdziesz.

      – Czy zdradzę, czy nie zdradzę – rzekła sennie – jedno wiem, że ci już nigdy nic o sobie nie powiem. Ale nie zdradzę.

      – Żebyś ty wiedziała – mówił, kołysząc ją w ramionach – jak to dobrze, jak to słodko być wiernym i kochać raz na zawsze. Nie dlatego, że tak wypada, że tak się przysięga, ale dlatego… dlatego, że to tak dobrze, tak słodko…

      – Nie zdradzę – powtórzyła ziewając, i zasnęła w jego objęciach.

      Bogumił zamilkł i słuchał jeszcze długo tej przebrzmiałej rozmowy, i patrzył w to, co sobie powiedzieli, niby w otchłań.

      Nagle ujrzał przed sobą pola Serbinowa, odłogiem leżące niwy, buraki pozarastane perzem, kartofle – wielkim ostem, puste stodoły i spichrze. Nie, nic nie mogło stanąć na przeszkodzie tej pracy, co go tam czeka. Wszystko, czym się tu dręczą – to czcze urojenia. Wystarczy o tym nie myśleć i nie mówić, aby to przestało być.

      Łagodnie usiłował panią Barbarę postawić na nogi.

      – Obudź się, kochanie – prosił. – Jest już po pierwszej. Trzeba się rozebrać i położyć. Jutro od rana musimy się pakować.

      14

      Nazajutrz od świtu zaczęły się przygotowania do przeprowadzki. Bogumił był już wolny od zajęć, ale nie korzystał ze swobody, gdyż w podwórzu nie mogli się bez niego przy czymś obejść i został odwołany. A raz przystąpiwszy do roboty, znalazł jej zaraz mnóstwo czekającej na niego po stodołach, oborach i polach, więc nie wrócił aż dopiero na obiad.

      W domu tymczasem Bylisia, Ludwiczka i pani Barbara wynosiły pospołu co lżejsze meble, trzepały, czyściły i układały rzeczy, a Nebelski na trawniku zasłanym zwiędłymi liśćmi zbijał paki ze starych desek.

      Pani Barbara nie mogła pojąć, skąd się u nich wzięło tyle rupieci.

      – Jak tak – ubolewała przy obiedzie – to zawsze nam wszystkiego brakowało, a teraz nie wiem po prostu, jak my z miejsca z tym wszystkim ruszymy. Ja bym z połowę tych gratów zostawiła.

      Bogumił nie miał nic przeciw temu, żeby to lub owo zostawić.

      – Tam przy tym całym zniszczeniu urządzenie domu jest całkiem przyzwoite i należy do miejscowego inwentarza, tak że Lalicki nie ma prawa nic wywieźć. Daleniecki powiedział mi wyraźnie, że prócz mebli w salonie i sypialnym wszystko, a