– To nie dla nas – myślała.
Bogumił wrócił z Kalińca rozpromieniony i rozmowny jak nigdy. Już od progu wołał: – Klamka zapadła! Podpisałem kontrakt na pięć lat.
– Bój się Boga, jak to? I byłeś tam, widziałeś ten Serbinów?
– Byłem, a jakże! – zawołał z takim uniesieniem, jakby oznajmiał, że był na progu raju. – Wszystko widziałem, wszystkie pola obszedłem. Wszystko tam wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy.
I opowiedział, że Serbinów jest zupełnie spustoszony, zdewastowany. Do takiego stanu doprowadziły go złe rządy. W stodołach pusto, na spichrzu pusto, na polu perz zagłuszył wszystkie plony. Dlatego to Daleniecki zmuszony był zerwać kontrakt z dotychczasowym administratorem.
– Mówili mi – kończył – że za Mioduskich były tam nie wiem jakie rozkosze, ale teraz został z tego tylko biały lakierowany mostek na wyspę, która się znajduje pośrodku stawu za domem. A właściwie to szczątki tego mostku. Dom jest murowany, z dużymi wysokimi pokojami, ale też w opłakanym stanie.
Pani Barbara była zgnębiona.
– I ty się w tych warunkach zgodziłeś? – dziwiła się. – Ledwośmy się tutaj trochę odgryźli, już znowu mamy iść na taki czarny chleb?
– A ja myślałem… – zaczął Bogumił stropiony, lecz oczy wnet mu zabłysły. – Nie, słuchaj – dlaczego? Nie mów tak! Pomyśl, co to za zadanie – doprowadzić taki majątek do kwitnącego stanu. To mi dopiero robota, co mnie nęci.
Był taki rozogniony, że patrząc na niego, pani Barbara w końcu nie wiedziała, czy ma rozpaczać, czy tylko zbierać siły na to, co ich czekało.
On zaś dodał jeszcze po chwili:
– A Terenia, wiesz, była. Akurat przyjechała ze wsi. I strasznie się spodobała Dalenieckiemu. Tak że jej obecność okazała się bardzo potrzebna. Bo chociaż Lucjan i Danielowa rzeczywiście świetnie grunt urobili, ale widziałem, że jak Daleniecki poznał Terenię, to się jeszcze więcej do gadania ze mną zachęcił.
– Cóż stąd? – rzekła pani Barbara i rada, i jakby lekko dotknięta. – Przecież nie Terenia bierze w administrację Serbinów.
– Tak, ale zawsze było mi przyjemnie, że on się na niej poznał. Terenia teraz bardzo dobrze wygląda i tak jakby ciągle młodniała.
– Doprawdy? – ucieszyła się pani Barbara. – Ale to nie należy do rzeczy – dodała. – Chcę, żebyś mi powiedział, jaki jest właściwie ten Daleniecki.
– Bardzo przystojny, elegant pierwszej wody i owa pani Mioduska podobno za nim szaleje.
– Nie, ty jesteś nadzwyczajny. Co mnie mogą obchodzić romanse Dalenieckiego. Powiedz lepiej, jak sobie wyobrażasz życie na tym pustkowiu?
– Kiedy to nie będzie żadne pustkowie. Może pierwsze lata będą troszeczkę ciężkie. Ale później… Mówię ci! Ja jestem najlepszej myśli. Majątek jest pierwszorzędny. Tylko tam były okropne malwersacje i Daleniecki wciąż musiał zmieniać rządców. Byli tam i dzierżawcy, ale ci prowadzili wprost rabunkową gospodarkę. A ostatni administrator, niejaki Lalicki, dokończył tego zniszczenia, które inni zaczęli. Tak że Daleniecki musiał kontrakt z nim zerwać.
– Jeżeli z innymi zrywał kontrakty, to potrafi i z tobą. Nie wiadomo, kto był winien tej gospodarce i jakie tam dawali warunki tym rządcom, może takie, że nie mogli jak się należy pracować – powątpiewała pani Barbara.
– Mogę mówić tylko o tym Lalickim, bo on tam jeszcze siedzi, więc widziałem, co to za człowiek. Otóż jemu nie powierzyłbym nawet trzech groszy. A co do mnie, to zdaje mi się, że kontrakt mam świetny. Michasia z Lucjanem dobrze sobie już nad tym głowę łamali, żeby mnie od wszystkich stron zabezpieczyć. Przyznam się, że ja sam tak byłem zajęty Serbinowem, żem nie bardzo zważał, co za cyrograf podpisuję. Ale jak ostatecznie przeczytałem, to aż się zdziwiłem, że tak o wszystkim pomyśleli. To praktyczni ludzie. I dobrzy. O, Michasia to zamaszysta kobieta. Chodź, zobacz teraz ten kontrakt.
– Już ty z tymi twoimi zachwytami nad byle czym niedaleko zajedziesz. Ale stało się. Nie ma się nad czym rozwodzić – tylko sakum-pakum[136] i znów dalejże powlec się w świat przed siebie – rzekła pani Barbara w taki sposób, jakby wleczenie się w świat było dotąd jej stałym zajęciem.
Na takich rozmowach i śród zwykłej letniej roboty schodziły dnie i tygodnie, aż zbliżyła się jesień, trzeba się było zbierać, żegnać i szykować do drogi.
13
Nim zaczęło się na dobre pakowanie i przeprowadzka, Niechcicowie pojechali się jeszcze pożegnać do Turbina i do Borku. Odbyli to jednym dniem, w niedzielę, gdyż pani Barbara orzekła, że nie ma co tych rzeczy rozwłóczyć na dwa razy. Zatem przed południem i na obiad wybrali się do Hipolita Niechcica, zaś wieczór mieli spędzić u Ładów.
Hipolitostwo Niechcicowie, mimo wciąż wzrastającą skrzętność pani domu, nie mieli się lepiej, przeciwnie, podupadali. Wprawdzie spiżarnia nęciła dalej mnóstwem przerobów i konserw, lecz wszystko, czym zarządzała pani Urszula, było niby plenna oaza pośród źle uprawionych pól, kiepsko żywionych, chuderlawych inwentarzy i wypowiadających posłuszeństwo zużytych narzędzi. Hipolit Niechcic oznajmił przy obiedzie, że zazdrości Bogumiłowi Serbinowa, gdyż teraz tylko na cudzym i za gotową płacę można się na wsi utrzymać, ze swojego zaś każdy pójdzie w końcu z torbami. Jego wielkie modre oczy lśniły przy tych słowach w ozdobnej, ale szarej, bez życia twarzy, jakby były oświetlonymi z zewnątrz transparentami. Pani Urszula ani mu nie przeczyła, ani nie potwierdzała jego smutnych wywodów. Po prostu nie zauważała tego, co mówił, sądziła też widać, że i drudzy tego nie słuchają, bo nieraz, nim on skończył, zaczynała opowiadać o własnych udanych przedsięwzięciach i pracach. O tym, że wypisała formę z Warszawy od sióstr Kunke i że uszyła sobie kostium, który na proszonym obiedzie u rejenta w Mławie był wzięty za pochodzący od Hersego[137]. I o tym, że gdy wszystkim sąsiadkom zeszłoroczne konfitury pofermentowały jeszcze zimą, ona ma swoje dotąd czyste jak szkło, bo wiedziała, jak się zabrać do rzeczy. Była pochłonięta swoją skrzętną, drobną radosną twórczością i nie uważała, aby to, co się wiodło lub nie wiodło poza tym, było ważne. Po obiedzie Hipolit powiedział do żony: – Daj pani karty – i oboje grali przez chwilę na rogu stołu w sześćdziesiąt sześć[138] na orzechy. Bogumił i Barbara rozmawiali tymczasem z Helcią, która zapowiadała się coraz to bardziej na śliczną panienkę, ale była dosyć nieradna i w ojca mało ruchliwa. Pytali ją, czy Ania często pisuje, gdyż Ania była na pensji w Mławie[139]. Następnie pani Urszula odpięła pokrowiec odziewający fortepian i zagrała gościom Sonatę Księżycową Beethovena[140] oraz romans cygański: Oczi czornyja[141]. Na odjezdnym Hipolit zwrócił się do Bogumiła, czy on ma jeszcze siodło i tę uprząż pod wierzch, którą mu kiedyś był pokazywał.
– Mógłbyś mnie to odstąpić – powiedział – bo co masz takie rzeczy przewłóczyć. Tam przyjedziesz do gotowego, a ja się tu nawet – dodał, klnąc – na tych wycinkach siodła musiałem pozbyć. Ja do was wpadnę jeszcze przed waszym wyjazdem, to się porachujemy.
Bogumił pomyślał, że w Serbinowie nie było ani siodła, ani nawet półszorków[142] na konie, ludzie mówili, że to wszystko Lalicki wyprzedał, jak przewąchał, że nie będzie dłużej trzymany. To siodło i ta uprząż były nadto właściwie poza ubraniem jedyną własnością osobistą Bogumiła. Lecz przekonał on się już nieraz,