Raz przychodzi brat. Przynosi duży worek fistaszków. Na chwilę siada na krześle i łypie oczami po sali. Żaden z nas nie wie, o czym mielibyśmy gadać.
Brat jest za ładny jak na to pomieszczenie. W ogóle do niego nie pasuje.
Kiedy wychodzi, zjadam wszystkie orzeszki naraz, aż mi usta pękają od soli. A w nocy strasznie chce mi się pić. W końcu muszę wypić herbatę z kubka Honzíka, który leży obok i jęczy, że go ciągle boli brzuch, mięczak, bo swoją herbatę już wypiłem.
Raz przychodzi Kája z mamusią, przynoszą mi naprawdę bardzo dobre cukierki, ale nikt nie wie, co mówić, niemiła sytuacja, Kái jest przede mną strasznie wstyd, dość szybko mówię, że jestem zmęczony. Od razu wychodzą i widać, że im ulżyło. Mnie też.
Ojciec jest wściekły na matkę. Widzi, jak Kuba leży i nie chce nic robić, ćwiczyć, starać się szybko wstać i zacząć chodzić. A ona tam siedzi i płacze. Jasne, że potem chłopak czuje się jak największy nieboraczek.
Jednak jej nie da się nic wytłumaczyć, że skończył się czas na żale, że trzeba zacząć działać.
Jest zły, że pozwolił, żeby Kuba przestał trenować, żeby zrobiła z niego panienkę. Ojciec wyrzuca sobie, że nie chował go twardą ręką, bardziej po męsku, teraz chłopak miałby więcej sił, żeby stawić czoła sytuacji.
Po kilku bezowocnych kłótniach z matką ojciec czuje się wściekły i zbędny. Ten stan może zwalczyć tylko treningiem albo chlaniem, więc zabiera się za obie rzeczy naraz.
I chociaż trenuje i pije od lat, teraz, kiedy robi to z innego powodu, naprawdę wszystko jest inne. Nawet gdyby potem nie stało się wszystko, co się stanie, ojciec tak czy siak miałby problem z alkoholem.
BEZ NOGI
Na początku nic mi się nie chce. Im bardziej wszyscy mówią, że muszę ćwiczyć i się starać, tym mniej mi się cokolwiek chce. Na szczęście mama przynosi książki, w szpitalu nauczyłem się czytać, jakbym był co najmniej w czwartej klasie, nie w drugiej.
A potem zaczyna się wiosna, lecz ja ciągle leżę, bo nie ćwiczę, więc mam słabe rączki i nie mogę się nawet uczyć o kulach. Co najwyżej ktoś mnie posadzi na wózku i wywiezie na taras.
Oprócz nogi właściwie nic takiego mi nie jest. Parę siniaków. Stłuczone żebra. Na głowie rana na kilka szwów. Wszystko szybko się goi, tylko noga ciągle nie chce odrosnąć.
Kiedy w powietrzu zaczyna pachnieć latem, czuję się w porządku, nie licząc nogi. Jestem jeszcze trochę chudszy, ale już wcześniej nie wyglądałem zbyt zdrowo, więc chyba nie ma aż takiej różnicy. Potem przychodzi do mnie koleżanka mamy, zauważam jej wzrok, udaje, że nic, ale jej nie wychodzi, muszę więc wyglądać naprawdę strasznie.
Nie wiem, czemu zaczynam się starać. Chyba przez to, że czuję ciepłe powietrze i chcę wyjść ze szpitala. Po prostu zaczynam.
Raz, kiedy wydaje mi się, że nieźle się czuję, próbuję wstać z kulami z łóżka i padam na podłogę.
Leżę i ryczę, wcale nie z żalu czy bólu, tylko z okropnej furii, a kiedy przychodzi pielęgniarka i chce mi pomóc, gryzę ją w rękę.
Nie wiem, co się zmieniło przez te ostatnie miesiące, ale nagle jestem pełen gniewu. Nienawidzę całego świata.
Kikut wygląda jak coś pomiędzy rogalem a zrolowaną skarpetą i jest dziwnie czuły.
Uczę się chodzić.
Bolą mnie pachy.
Mamie chyba aż niedobrze z tego wszystkiego, ciągle bardzo się mną opiekuje. Kiedy wracam do domu, muszę zamienić się z bratem na łóżka. Mamy piętrowe – moje miejsce jest na górze. Kiedyś sobie to wypłakałem. Ale czasy się zmieniły. Teraz brat nie chce już spać na górze. Jednak zamienia się bez gadania, kiedy przywożą mnie ze szpitala.
Już całkiem nieźle chodzę o kulach, mam bardzo ładne, niebieskie, ale wózek też mam. Mam też protezę. Jest na serio piracka, przychodzi mi raz do głowy, kiedy mam dobry humor.
Tata przenosi mnie do naszego pokoju i kładzie na dolne łóżko, brat na mnie patrzy, a kiedy tata wychodzi po jakieś rzeczy, które jeszcze zostały w aucie, brat mówi:
– I co tam? Jak leci?
Wzruszam ramionami, milczę. Co niby miałbym powiedzieć? Potem zachciewa mi się do ubikacji. Próbuję wstać, ale jestem zdenerwowany, że się na mnie gapi, i upadam. Umiem już upadać.
Brat zrywa się z krzesła i mnie podnosi. Czuję, jaki jest silny.
– Jesteś jak piórko – mówi i sadza mnie z powrotem. Potem podaje mi kule i pomaga wstać. Wychodzę z pokoju i wiem, że ciągle się patrzy.
Sikam na siedząco.
Kiedy tego wieczora kładę się spać, znajduję piżamę na dolnym łóżku i nikt tego nie komentuje. Mama pomaga mi się przebrać i przesadnie przy tym uważa na kikut. Brat udaje, że nic, ale też trochę zerka na kikut. Potem mama daje mi buziaka na dobranoc, tego nie było już dawno, nowe zwyczaje, chce dać też bratu, ale się odsuwa, mama wychodzi. W kolejnych dniach nie próbuje już dawać bratu buziaka. Raz widzę, jak brat na mnie patrzy, jakby mi czegoś zazdrościł. A ja bym mu przecież spokojnie mógł oddać tego pachnącego buziaka mamy, w szpitalu zasypiałem i bez niego.
Matka jest okropnie szczęśliwa, że Kuba zaczął współpracować. Podczas gdy on się wścieka, ona jest pełna żalu. To dla niej ogromny problem patrzeć, jak walczy z kulami, jak kuśtyka i jeszcze bardziej zamyka się w sobie, biedaczek, czym sobie na to zasłużył? Matka próbuje rozmawiać o tym z ojcem, lecz on się cieszy, że Kubík w końcu zaczął się starać, nie chce widzieć ani słyszeć niczego innego i ciągle powtarza matce, żeby tak nie przeżywała. Lecz matka przeżywa. Jakby chciała wynagrodzić Kubie nogę, pobyt w szpitalu, niewygodę przy ćwiczeniach, i właściwie całe zło, jakie kiedykolwiek mu się przytrafiło, dba o niego, jakby był małym dzieckiem. Na Martina naprawdę nie zwraca w tym okresie specjalnej uwagi. Jest duży i dosyć samodzielny, a jeżeli nie jest, musi się takim stać. Matka nawet wówczas o tym nie myśli. To po prostu pierwotny instynkt, bardziej dbać o słabsze młode. Jednak za jakiś czas będzie tego żałować.
Ojciec rzeczywiście się cieszy, że Jakub się stara. Do tego stopnia, że zaczyna interesować się Jakubem, aż Martin ma chyba czasami wrażenie, że teraz to już nikt go nie kocha. Na szczęście jest w tym okresie w świetnej kondycji, wygrywa, naprawdę walczy, nagle bardzo mu zależy, żeby nie być drugim, co kieruje ojca z powrotem ku niemu. Ojciec jednak wyrobił już sobie nawyk zachodzenia po pracy na trzy piwa, zaś po treningu na kolejne cztery, nawyk łatwy do wyrobienia. A teraz, kiedy wszystko zmienia się na lepsze, nie ma już powodów do picia, jeżeli nie pije ze wściekłości, to właściwie nie musi pić, więc właściwie jest prawie tak, jakby wcale nie pił.
PIRAT
Czyli jestem w domu i trochę chodzę o kulach. Ale muszę trenować, bo ciągle nie daję rady zbyt długo. Mama też jest w domu i się mną opiekuje. Na początku super, tylko potem już ani na chwilkę nie zostaję sam, chcę siedzieć i patrzeć na rybki, dwie zmarły bratu, kiedy byłem w szpitalu, ale mogłem wybrać sobie inną, teraz mam nową, jest wielgachna, płetwy i ogon powiewają za nią jak welon, jest piękna, ale i tak wolałbym