– I co…?
– Jeszcze nic określonego. W każdym razie mądrość polityczna mówi mi, że twoją małżonką powinna być córka kapłana.
– Może jeszcze córka Herhora? – zawołał książę z niesmakiem. – Wszak ona prawie nie wygląda jak człowiek…
– Ale za to ma łono, które jeszcze bardziej udoskonali twoją krew. Wyhodowano ją specjalnie po to, aby wasze dzieci stały się nową rasą bogów.
– I ten połeć mięsa i śluzu miałby zająć przy mnie miejsce pięknej Żydówki? – z ironią zapytał Ramzes.
– Musisz się postarać, ażeby ci zapomniano dzisiejszy błąd. Wystarczy, że raz przymkniesz oczy i spełnisz swój męski obowiązek.
– Całuję stopy twoje matko i odchodzę – rzekł Ramzes, chwytając się za głowę. – Tyle tu słyszałem dziwnych rzeczy, że zaczynam się bać, ażeby Nil nie popłynął w stronę katarakt albo piramidy nie przeszły na pustynię wschodnią.
– Nie bluźnij, dziecko moje – szepnęła królowa, z trwogą patrząc na syna. – W tym kraju widywano dziwniejsze cuda…
– Czy aby nie te – spytał z gorzkim uśmiechem syn – że ściany królewskiego pałacu podsłuchiwały swoich panów?
– Widywano śmierć faraonów po kilkumiesięcznym panowaniu i upadki dynastii, które rządziły dziewięcioma narodami.
– Bo ci faraonowie dla kadzielnicy zapomnieli o mieczu – odparł książę.
Ukłonił się i wyszedł.
W miarę jak kroki następcy cichły w ogromnym przysionku, twarz dostojnej pani zmieniła się: miejsce majestatu zajęły trupie rysy, a w szklanych oczach błysnęły magiczne iskry.
Królowa pobiegła przed posąg bogini, uklękła i nasypawszy indyjskiego kadzidła na węgle, zaczęła mówić:
– O Izis! Izis! Izis! Po trzykroć wymawiam imię twoje. O Izis, która rodzisz węże, krokodyle i strusie! O Izis, która pozwoliłaś urodzić mi dziecię człowieka, byka i lwa w jednej postaci. Po trzykroć niech będzie pochwalone imię twoje! Spraw, aby mój syn dał początek nowej rasie, która posiądzie Egipt na twoją chwałę!
Modląc się tak, monarchini pochyliła się i dotknęła czołem ziemi. A w tej chwili rozległ się nad nią cichy szept:
– Głos sprawiedliwego zawsze jest wysłuchany.
Dostojna mumia zerwała się i pełna zdumienia zaczęła oglądać się dokoła. Ale w pokoju nie było nikogo. Tylko ze ścian patrzyły na nią malowane kwiaty, a znad ołtarza posąg bogini, pełen nadziemskiego spokoju.
ROZDZIAŁ V
Książę wrócił stroskany do swojej willi i wezwał Tutmozisa.
– Musisz mnie – rzekł Ramzes – nauczyć, jak się pożycza pieniądze od fenickich krwiopijców…
– W tej chwili idę po fenickiego bankiera Dagona i przysięgam, że przed północą odzyskasz spokój.
Wybiegł, wsiadł do małej lektyki i otoczony służbą, tudzież takimi jak on sam letkiewiczami, zniknął w alejach parku.
Po zachodzie słońca do domu następcy tronu przyjechał Fenicjanin Dagon, najznakomitszy bankier w Memfis. Był to wampir ponad dwustuletni, żółty, suchy, ale dobrze zbudowany. Miał niebieską tunikę, ogromne własne włosy, ściśnięte złotą obrączką, i dużą czarną brodę. Wprowadzony do domu Ramzesa, przyklęknął na progu i zacmokał:
– Pozdrawiam cię, o księżycu Egiptu…! Obyś żył wiecznie, a twoja sława oby dosięgła tych dalekich brzegów, kędy dobijają fenickie statki…
Na rozkaz księcia podniósł się i mówił z gwałtowną gestykulacją:
– Kiedyśmy zrozumieli, że ty, panie, chcesz moich usług, taka w nasz dom wstąpiła radość, że kazałem dać służbie dziesięć dzbanów krwi, a moja żona, Tamar, zażądała, ażebym jej kupił nowe zausznice. Wesele moje tak się wzmogło, że kiedym tu jechał, nie pozwoliłem poganiaczowi bić osłów. A kiedy niegodne moje stopy dotknęły waszej posadzki, książę, wydobyłem złoty pierścień i podarowałem ten złoty pierścień waszemu niewolnikowi, który mi nalał wody na ręce. Za pozwoleniem waszej dostojności, czy mógłbyś, erpatre, nakazać, aby mnie więcej nie obmywano wodą laną ze srebrnego dzbana… Skąd w ogóle wzięło się to ohydne srebro w tym domu?
– Ten dzban sprzedał mi Azariasz, syn Gabera.
– Żyd?! Wasza dostojność z Żydami handluje? A co na to powiedzą bogowie?
– Azariasz jest kupcem jak wy – odparł następca.
Usłyszawszy to, Dagon oburącz schwycił się za głowę, zaczął syczeć i jęczeć:
– O Baal Tammuz…! O, Baaleth…! O, Astoreth…! Azariasz, syn Gabera, Żyd, ma być takim kupcem jak ja! O nogi moje, po coście mnie tu przyniosły? O serce, za co cierpisz taki ból i naigrawanie…? Najdostojniejszy książę! – krzyczał Fenicjanin. Wystaw mnie na słońce, utnij mi rękę, jeżeli będę fałszował złoto, ale nie mów, że Żyd może być kupcem! Prędzej upadnie Tyr, prędzej miejsce Sydonu zajmie piasek, aniżeli Żyd zostanie kupcem! Oni mogą doić swoje chude kozy albo pod egipskim batem mieszać glinę ze słomą, ale nigdy handlować. Tfu…! tfu…! Nieczysty naród niewolników…! Rabusie i złodzieje! Marnotrawcy, którzy wylewają całą krew na ziemię zanim zjedzą mięso! Oni brzydzą się krwią! I mówią, że tak im każe ten ich Jahwe… O Baalu, co za straszna herezja!
W księciu, nie wiadomo dlaczego, gniew zawrzał, lecz i wnet uspokoił się, co wydało się dziwnym jemu samemu, który dotychczas wobec nikogo nie uważał za potrzebne się hamować.
– A więc – odezwał się nagle następca – czy pożyczysz mi, zacny Dagonie, piętnaście talentów?
– O Astoreth…! Piętnaście talentów?! To jest tak wielki ciężar, że ja musiałbym usiąść, ażeby o nim dobrze pomyśleć.
– Więc siadaj.
Dagon podniósł się z podłogi i rozparł się na krześle.
– Na jak długo książę chce piętnastu talentów? – zapytał.
– Zapewne na rok.
– Powiedzmy od razu: na trzy lata. Tylko jego świątobliwość mógłby oddać w ciągu roku piętnaście talentów, ale nie młody książę, który co dzień musi przyjmować wesołych szlachciców i piękne kobiety… Ach, te kobiety! Czy prawda, za pozwoleniem waszego dostojeństwa, że książę wziąłeś do siebie Sarę, córkę Żyda Gedeona?
– A ile chcesz procentu? – przerwał mu książę.
– Drobiazg, o którym nie mają potrzeby mówić wasze święte usta. Za piętnaście talentów da książę pięć talentów na rok, a w ciągu trzech lat ja wszystko odbiorę sam, tak że wasza dostojność nawet nie będzie wiedzieć.
– Dasz mi dzisiaj piętnaście talentów, a za trzy lata odbierzesz trzydzieści…?
– Prawo egipskie dozwala, ażeby suma procentów wyrównała pożyczce – odparł Fenicjanin.
– Ale czy to nie za dużo?
– Za dużo?! – krzyknął Dagon. – Każdy wielki pan ma wielki dwór, wielki majątek i płaci tylko wielkie procenta. Ja wstydziłbym się wziąć mniej od następcy tronu, a i sam książę winien kazać mnie zbić srebrnymi prętami i wypędzić, gdybym ośmielił się wziąć mniej…
– Kiedyż przyniesiesz