Nigdy jeszcze żadnego wysoko postawionego wampira nie potraktowano w taki sposób. A przecież przybył bez złych zamiarów, z propozycją obopólnie korzystnego przymierza. Osoby o ich pozycji winny się wszak porozumiewać, nie zważając na dzielące ich religijne przesądy. Tymczasem ta zaślepiona Żydówka nie poprzestała na zwykłej odmowie, ale jeszcze dodała do niej najcięższe możliwe zniewagi.
Skoro wybrała wojnę, to będzie ją miała! Kiedy dom Sary ukrył się za drzewami, Dagon, podniósłszy ręce, począł szeptać:
– O Baal, Sydon, o Astoreth…! Pomścijcie moją zniewagę! Przeklnijcie tę córkę Judy! Niech przepadnie jej pomyślność jak kropla deszczu w pustyni. Niech jej pan wygna ją z domu jak parszywą świnię… Niechaj szaleństwo opęta jej duszę… A jak dzisiaj ona odtrąciła mój kielich, tak niech przyjdzie czas, ażeby ludzie odtrącali ją, gdy będzie żebrać, wiecznie spragniona…
Potem pluł i mruczał niezrozumiałe a straszne wyrazy, aż na chwilę czarny obłok zakrył księżyc, a woda w pobliżu jego łodzi poczęła mącić się i wydymać w duże fale. Gdy skończył, pełnia znów zajaśniała, ale rzeka długo jeszcze niepokoiła się, jakby poruszył ją nowy przybór.
Wioślarze Dagona zlękli się i przestali śpiewać, lecz oddzieleni od swego pana ścianą namiotu, nie spostrzegli jego praktyk.
Od tej pory wampir nie pokazywał się następcy tronu niewezwany. Lecz gdy pewnego dnia książę przyszedł do swojej willi, zastał w pokoju sypialnym piękną szesnastoletnią tancerkę fenicką, która za cały strój miała złotą obręcz na głowie i delikatny jak pajęczyna szal na ramionach.
– Któż ty jesteś? – zapytał książę.
– Jestem kapłanką i twoją służebnicą, a przysłał mnie pan Dagon, ażebym wypłoszyła twój gniew na niego.
– Jakże potrafisz to zrobić?
– O tak… Siądź tutaj – mówiła, sadowiąc go na fotelu – ja stanę na palcach, ażeby zrobić się wyższą aniżeli twój gniew, i tym szalem, który jest poświęcony, będę odpędzać od ciebie złe duchy… A kysz…! a kysz! – szeptała, tańcząc wkoło Ramzesa. – Niech moje ręce zdejmą ponurość z włosów twoich… niech moje pocałunki przywrócą jasne spojrzenie oczom twym… niech bicie mego serca napełni muzyką uszy twoje, panie Egiptu… A kysz…! a kysz! On nie wasz, ale mój… Miłość potrzebuje takiej ciszy, że wobec niej nawet gniew musi umilknąć.
Tańcząc, bawiła się włosami Ramzesa, obejmowała go za szyję, całowała w oczy. Wreszcie zmęczona siadła u nóg księcia i oparłszy głowę na jego kolanach, bystro przypatrywała mu się, dysząc rozchylonymi ustami.
– Już nie gniewasz się na twego sługę Dagona…? – szeptała, głaszcząc twarz księcia.
Ramzes chciał ją pocałować w usta, lecz zerwała się z jego kolan i uciekła, wołając:
– O nie, nie można!
– Dlaczego?
– Jestem dziewicą i kapłanką wielkiej bogini Astoreth. Musiałbyś bardzo kochać i czcić moją opiekunkę, zanim byłoby ci wolno pocałować mnie.
– A tobie wolno całować?
– Mnie wszystko wolno, bo ja jestem kapłanką i przysięgłam zachować czystość.
– Więc po cóżeś tu przyszła?
– Rozpędzić gniew twój. Zrobiłam to i odchodzę. Bądź zdrów i zawsze dobry! – dodała z przejmującym wejrzeniem.
– Gdzie mieszkasz? Jak się nazywasz?! – pytał podniecony książę.
– Nazywam się Pieszczota. A mieszkam… Ech, po co mam mówić. Jeszcze nieprędko przyjdziesz do mnie.
Skinęła ręką i zniknęła, a książę jak odurzony nie ruszył się z fotela. Gdy zaś po chwili wyjrzał oknem, zobaczył bogatą lektykę, którą czterej Nubijczycy szybko nieśli w stronę Nilu.
Ramzes nie żałował odchodzącej, zdziwiła go, ale nie porwała.
Sara jest spokojniejsza od niej, myślał. I ładniejsza. Zresztą, zdaje mi się, że ta Fenicjanka musi być zimna, a jej pieszczoty wyuczone.
Od tej jednak chwili książę przestał gniewać się na Dagona.
ROZDZIAŁ VII
W miesiącu Choiak, od połowy września do połowy października, wody Nilu stanęły najwyżej i zaczął się nieznaczny opad. W tym czasie jego świątobliwość Ramzes XII opuścił swój słoneczny pałac pod Memfisem i na kilkudziesięciu strojnych statkach popłynął do Teb dziękować tamtejszym bogom za dobry wylew.
Najdostojniejszy władca bardzo łaskawie pożegnał syna swego i następcę, ale władzę na czas nieobecności powierzył Herhorowi. Ramzes uznał, że to z powodu Sary.
– Bardzo się mylisz – rzekł mu Tutmozis. – Tak się mylisz, że aż mnie to przeraża. Czyliżbyś naprawdę nie rozumiał powodów niełaski, które zna każdy oświecony człowiek w Egipcie?
– Nic nie wiem…
– Tym gorzej – mówił zakłopotany Tutmozis. – Czy wiesz, że między chłopstwem śpiewają o tobie pieśni, jak uwolniłeś napastników z więzienia, a co gorsza, na dodatek mówią, że gdy nastąpisz po jego świątobliwości, będą zniesione podatki? Trzeba zaś dodać, że ile razy między chłopstwem zaczynano gadać o niesprawiedliwości i podatkach, zawsze następowały rozruchy. Gdybyś zaś pozwolił, opowiedziałbym ci, jak na tę sprawę zapatrują się kapłani…
– Ależ rozumie się, mów!
– Otóż jest jeden wielce mądry kapłan, który ze szczytu świątyni Amona zajmuje się obserwacją niebieskich obrotów, i wymyślił on taką przypowieść. Faraon jest słońcem, a następca tronu księżycem. Gdy za świetlanym bogiem z daleka posuwa się księżyc, mamy jasność we dnie i jasność w nocy. Ale jeżeli zdarzy się tak, że księżyc stanie przed słońcem, wtedy robi się zaćmienie, wielki popłoch dla świata.
– I wszystkie te paplaniny – przerwał mu Ramzes – dochodzą do uszu jego świątobliwości? Biada głowie mojej!
– Faraon, jako bóg ziemski, wie o wszystkim, ale jest zanadto potężny, aby miał zważać na szepty chłopów. On rozumie, że każdy Egipcjanin odda za niego życie, a ty pierwszy. Uznał jednak, że będzie bezpieczniej nie powierzać ci władzy.
Po odejściu Tutmozisa następca tronu głęboko zamyślił się, nawet poczuł trwogę.
Ramzes znał historię swego kraju i pamiętał, że w Egipcie wiele rzeczy przebaczono wielkim. Wielki pan mógł zepsuć kanał, zabić ukradkiem człowieka, drwić po cichu z bogów, brać prezenty od posłów obcych mocarstw. Ale dwa grzechy były niedopuszczalne: zdrada kapłańskich tajemnic i zdrada faraona. Człowiek, który popełnił jedno lub drugie, znikał, czasami po upływie roku, spośród sług i przyjaciół. Ale gdzie się podziewał i co się z nim działo? O tym nawet mówić nie śmiano.
Otóż Ramzes poczuł, że znajduje się na podobnej pochyłości. Później, kiedy po najdłuższym życiu ojca zostanie faraonem, będzie miał prawo i środki dokonać wielu takich czynów, o których nikt w Egipcie nie pomyślałby bez zgrozy. Ale dziś musi naprawdę strzec się, aby go nie uznano za zdrajcę i buntownika przeciw zasadniczym ustawom państwa. W Egipcie był jeden jawny władca: faraon. On rządził, on stanowił prawa, on myślał za wszystkich i biada temu, kto ośmieliłby się wątpić głośno o jego wszechpotędze.
Książę zapatrzył się na pagórek, na którym pracowały machiny nawadniające. Ruchy