– Cóż to szkodzi… co to szkodzi! – łagodził Tutmozis.
– Więc jesteście poganami – rzekła Sara z godnością. – Odpocznijcie, jeżeli jesteście zmęczeni, narwijcie sobie winogron i odejdźcie z Bogiem.
Chciała odejść, lecz Ramzes ją zatrzymał.
– Stój! Spodobałaś mi się i nie możesz tak nas opuszczać.
– Zły duch cię opętał. Nikt w tej dolinie nie śmiałby przemawiać w taki sposób do mnie… – oburzyła się Sara.
– Czymkolwiek jestem, twoja piękność przewyższa moje dostojeństwo – odparł Ramzes namiętnie.
– Czy myślisz, że Żydówki są mniej słodkie od Egipcjanek? – mówił Tutmozis. – Co prawda nie chcą poprawiać swej krwi, przez co szybko brzydną i się starzeją, są też skromniejsze, ale to tylko ich miłości nadaje wdzięk nadzwyczajny. Miałem przecie trzy Żydówki kochankami… Ważne, by brać je, gdy są świeże!
– Dotychczas mówiłeś prawdę, ale teraz kłamiesz – odezwała się Sara. – Żydówka nie będzie niczyją kochanką! – dodała dumnie.
– Nawet kochanką pisarza u takiego pana, który nosi wachlarz nad nomarchą Memfis? – zapytał drwiącym tonem Tutmozis.
– Nawet…
– Nawet kochanką tego pana, który nosi wachlarz?
Sara zawahała się, lecz odparła:
– Nawet.
– Więc może nie zostałaby kochanką nomarchy?
Dziewczynie opadły ręce. Ze zdziwieniem spoglądała kolejno na obu młodych ludzi. Usta jej drżały, a oczy zachodziły łzami.
– Kto wy jesteście? – pytała zatrwożona. – Zeszliście tu z gór jak podróżni, którzy chcą wody i chleba. Ale mówicie do mnie jak najwięksi panowie… Coście wy za jedni? Twój miecz – zwróciła się do Ramzesa – jest wysadzany szmaragdami, a na szyi masz łańcuch takiej roboty, jakiego w swoim skarbcu nie posiada nasz pan, miłościwy Sezofris.
– Odpowiedz mi lepiej, czy ci się podobam – nalegał Ramzes, ściskając jej rękę i tkliwie patrząc w oczy.
– Jesteś piękny jak anioł Gabriel, ale ja boję się ciebie, bo nie wiem, kto ty jesteś…
Wtem, spoza gór, odezwał się dźwięk trąbki.
– Wzywają cię, Ramzesie! – rzekł Tutmozis.
– A gdybym ja był taki wielki pan jak wasz Sezofris? – pytał dalej książę.
– Ty możesz być… – szepnęła Sara.
Gdzieś na wzgórzu odezwała się druga trąbka.
– Idźmy, Ramzesie! – nalegał zatrwożony Tutmozis.
– A gdybym ja był następcą tronu, czy poszłabyś do mnie, dziewczyno? – zapytał książę.
– O Jehowo…! – krzyknęła Sara, upadając na kolana.
Teraz w rozmaitych punktach grały trąbki gwałtowną pobudkę.
– Biegnijmy…! – wołał zdesperowany Tutmozis. – Czy nie słyszysz, że w obozie alarm?
Następca tronu prędko zdjął łańcuch ze swej szyi i zarzucił go na Sarę.
– Oddaj to ojcu – mówił – kupuję cię od niego. Bądź zdrowa! – Podniósł ją, namiętnie pocałował w usta, po czym ona znów padła na twarz i objęła go za nogi.
Zaczęli biec pędem w stronę głosu trąbek.
ROZDZIAŁ III
Następca tronu i jego towarzysz biegli ćwierć godziny po skalistym grzbiecie wzgórza, coraz bliżej słysząc trąbki, które wciąż gwałtowniej i gwałtowniej wygrywały alarm. Nareszcie znaleźli się w miejscu, skąd można było ogarnąć wzrokiem całą okolicę.
Grecy z machinami stali bezczynnie u ujścia wąwozu, a dalszą drogę zastępowały im gęste szeregi jakiegoś innego wojska niby cztery równoległe płoty najeżone iskrzącymi włóczniami.
– Co się tu dzieje…? – groźnie zawołał Ramzes, podbiegając do sztabu. – Dlaczego trąbicie alarm zamiast maszerować?!
– Jesteśmy odcięci – rzekł Herhor.
– Jak…? Przez kogo?!
– Przez trzy pułki Nitagera, które wyszły z pustyni.
– Więc tam stoi nieprzyjaciel?
– Stoi sam niezwyciężony Nitager…
Zdawało się, że w tej chwili następca tronu oszalał. Skrzywiły mu się usta, oczy wyszły z orbit. Wydobył miecz i pobiegłszy do Greków, krzyknął chrapliwym głosem:
– Za mną na tych, którzy nam zastąpili drogę!
– Żyj wiecznie, Ramzesie! – zawołał Patrokles, również dobywając miecza. – Naprzód, potomkowie Achillesa…! – zwrócił się do swoich żołnierzy. – Pokażmy egipskim krowiarzom, że nas zatrzymywać nie wolno!
Trąbki zagrały do ataku. Cztery krótkie, ale wyprostowane szeregi poszły naprzód, wzbił się tuman pyłu i krzyk na cześć Ramzesa.
W parę minut Grecy znaleźli się wobec wielokrotnie liczniejszych sił egipskich i zawahali się.
– Naprzód…! – wołał następca, biegnąc z mieczem w ręku.
Grecy zniżyli włócznie. W szeregach przeciwnych przeleciał szmer i również zniżyły się włócznie.
– Kto wy jesteście, szaleńcy…? – odezwał się donośny głos ze strony Nitagera.
– Następca tronu! – odpowiedział Patrokles.
Chwila ciszy.
– Rozstąpić się! – rozkazał ten sam głos co pierwej.
Pułki armii wschodniej z wolna otworzyły się jak ciężkie podwójne wrota. Grecki oddział przeszedł.
Wówczas do następcy tronu zbliżył się siwy wojownik w złocistym hełmie i zbroi i nisko się skłoniwszy, rzekł:
– Zwyciężyłeś, erpatre. Tylko wielki wódz w ten sposób wydobywa się z kłopotu. Pokazałeś lwie pazury, jak przystało na dziecię faraonów.
– Ty jesteś Nitager, najwaleczniejszy z walecznych! – zawołał zdyszany książę, opuszczając miecz. – Pozdrawiam cię wielki wodzu!
Manewry uznano za skończone. Następca tronu w towarzystwie ministra i wodzów pojechał do wojsk pod Pi-Bailos, przywitał weteranów Nitagera i pożegnał swoje pułki, rozkazując im iść na wschód. Sam ze swoim orszakiem ruszył z powrotem do Memfis.
Naprzeciw wąwozu, do którego z rana wjechały machiny wojenne, o kilkanaście kroków za drogą rosło stare drzewo tamaryndowe. W tym miejscu zatrzymała się straż poprzedzająca książęcą świtę.
Na wątłym drzewie wisiał nagi człowiek.
– Cóż to znaczy?! – zawołał wzruszony następca.
Adiutanci pobiegli do drzewa i przekonali się, że wisielcem jest ów stary chłop, któremu wojsko zasypało kanał. Ciało wisielca wciąż się poruszało, ale nie była to końcówka agonii, lecz coś o wiele bardziej złowrogiego. Każda część jego ciała wykonywała niezborne ruchy, jakby żyła swym własnym życiem. Język poruszał się w ustach niczym wąż, a ślepe oczy mrugały.
– Cóż