– A może to duch tego chłopa? – zażartował książę.
– Duch? – zdziwił się adiutant. – Wiesz równie dobrze jak ja, że nieumarli nie mają dusz, one umierają zanim umrze ich ciało, na tym polega ta przemiana. Prędzej przypuszczałbym, że ten, który odezwał się do nas, jest jakimś twoim przyjacielem.
– Dlaczegoż by się ukrywał? Wszak jest noc, mógł wyjść i złożyć mi pokłon.
– A co ci to szkodzi? – rzekł Tutmozis. – Każdy z nas ma dziesiątki, jeżeli nie setki niewidzialnych wrogów. Dziękuj więc bogom, że masz choć jednego niewidzialnego przyjaciela.
ROZDZIAŁ IV
Sala tronowa była duża, lecz z powodu gęstości kolumn wydawała się ciasną. Oświetlały ją drobne okienka w ścianach i duży prostokątny otwór w suficie. Panował tu chłód i cień, prawie mrok, który jednak nie przeszkadzał widzieć żółtych ścian i słupów pokrytych kondygnacjami malowideł. W górze liście i kwiaty, niżej bogowie, jeszcze niżej ludzie, którzy nieśli ich posągi lub składali ofiary. Najniżej zaś wampiry – synowie Seta i wiecznej nocy, a między tymi grupami rozciągały się szeregi hieroglifów. Wszystko to było malowane ostrymi kolorami: zielonym, czerwonym i niebieskim.
W tej sali, z wzorzystą posadzką mozaikową, stali w ciszy, ubrani w białe szaty i boso, kapłani, najwyżsi urzędnicy państwa, minister wojny Herhor, tudzież wodzowie Nitager i Patrokles, wezwani do faraona.
Na twarzach obecnych, pomimo ich dostojeństw, malował się niepokój i zgnębienie. Tylko Herhor był obojętny.
Nagle odezwał się dźwięk dzwonków i chrzęst broni. Do sali weszło kilkunastu gwardzistów w złotych hełmach i napierśnikach, z obnażonymi mieczami, potem dwa szeregi kapłanów, a nareszcie ukazał się faraon, niesiony na tronie, otoczony obłokami dymu z kadzielnic.
Władca Egiptu, Ramzes XII, był to człowiek blisko sześćdziesięcioletni, z twarzą zwiędłą, gdyż pragnął pozostać czystej krwi człowiekiem, mimo niewygód starości. Miał na sobie białą togę, na głowie czerwono-biały kołpak ze złotym wężem, w ręku długą laskę. Kiedy orszak ukazał się, wszyscy upadli na twarz.
Lektyka zatrzymała się przed baldachimem, pod którym na wzniesieniu stał hebanowy tron. Faraon z wolna zszedł z lektyki i usiadł. Na prawo od niego stanął wielki pisarz, na lewo sędzia z laską, obaj w ogromnych perukach.
Pisarz odezwał się do faraona:
– Panie nasz i władco potężny! Twój sługa Nitager, wielki strażnik granicy wschodniej, przyjechał, aby złożyć ci hołdy.
– Odpowiedz słudze memu Nitagerowi – rzekł do pisarza faraon – i zapytaj go, co sądzi o wojskowych zdolnościach syna mego i następcy, z którym wczoraj miał zaszczyt zetrzeć się pod Pi-Bailos. Czy mój syn będzie dobrym wodzem?
– Na Amona z Teb, na sławę moich przodków, w których płynęła krew królewska, przysięgam, że Ramzes, twój następca, będzie wielkim wodzem, jeżeli mu pozwolą bogowie – odparł Nitager. – On zwycięży Asyryjczyków, których dziś trzeba pobić, jeżeli nasze wnuki nie mają naśladować ich tutaj nad Nilem.
– Cóż ty na to, Herhorze? – zapytał faraon.
– Co się tyczy Asyryjczyków, myślę, że dostojny Nitager za wcześnie kłopocze się nimi. Jeszcze jesteśmy chorzy po dawnych wojnach i musimy pierwej dobrze się wzmocnić, zanim rozpoczniemy nową – mówił minister. – Następca zaś mądrze prowadził główny korpus, ale zaniedbał swój sztab, przez co maszerowaliśmy tak wolno i nieporządnie, że Nitager mógł zabiec nam drogę.
– Gdybyś wasza dostojność – odezwał się Patrokles – nie zepchnął kolumny z gościńca z powodu tych tam skarabeuszów…
– Jakaż więc jest twoja ostateczna myśl o następcy? – przerwał sprzeczkę faraon, zwracając się do Herhora.
– Żywy obrazie słońca, synu bogów – odparł minister. – Każ Ramzesa namaścić, daj mu wielki łańcuch, ale wodzem korpusu Menfi jeszcze go nie mianuj. Książę na ten urząd jest za młody, za gorący, niedoświadczony.
Faraon oparł głowę na ręku, pomyślał i rzekł:
– Odejdźcie w spokoju i łasce mojej. Uczynię, jak nakazuje mądrość i sprawiedliwość.
Dostojnicy skłonili się głęboko, a Ramzes XII, nie czekając na świtę, przeszedł do swego gabinetu. Była to dwupiętrowa sala o ścianach z alabastru, w której znajdował się cielesny posążek Horusa z ptasią głową, ozdobiony złotem i klejnotami, stale wodzący wzrokiem za władcą. Gdy ukazał się faraon, jeden z urzędników zameldował następcę tronu, który niebawem wszedł i nisko ukłonił się ojcu. Na wyrazistej twarzy księcia było widać gorączkowy niepokój.
– Cieszę się, erpatre – rzekł faraon – że wracasz zdrowym z ciężkiej podróży.
– Obyś, wasza świątobliwość, żył wiecznie i dziełami swoimi napełnił oba światy – odparł książę.
– Dopiero co – mówił faraon – moi radcy wojenni opowiadali mi o twojej pracy i roztropności. Czyny twoje nie zostaną bez nagrody. Otrzymasz wielki łańcuch i dwa greckie pułki, z którymi będziesz robił ćwiczenia.
Książę osłupiał, lecz po chwili zapytał stłumionym głosem:
– A korpus Menfi…?
– Za rok powtórzymy manewry, a jeżeli nie popełnisz żadnego błędu w prowadzeniu wojska, dostaniesz korpus.
– Wiem, to zrobił Herhor! – zawołał rozgniewany następca, ledwie hamując wzbudzenie lwiej krwi w swoich żyłach.
Obejrzał się wkoło i dodał:
– Nigdy nie mogę być sam z tobą, mój ojcze… Zawsze między nami znajdują się obcy ludzie.
Faraon z lekka poruszył brwiami i jego świta zniknęła jak gromada cieni.
– Co masz mi do powiedzenia?
– Tylko jedno, ojcze. Herhor jest moim wrogiem. On oskarżył mnie przed tobą i naraził na taki wstyd!
Mimo pokornej postawy książę gryzł wargi i zaciskał pięści.
– Herhor jest moim wiernym sługą, a twoim przyjacielem. Jego to wymowa sprawiła, że jesteś następcą tronu. To ja nie powierzam korpusu młodemu wodzowi, który pozwolił odciąć się od swojej armii.
– O mój ojcze! – wybuchnął następca. Jeżeli gniew mnie unosi, to dlatego, że widzę niechęć do mnie Herhora i kapłanów.
– Przecież sam jesteś wnukiem arcykapłana, kapłani uczyli cię. Poznałeś więcej ich tajemnic, aniżeli którykolwiek inny książę.
– Poznałem ich dumę i nienasyconą chęć władzy. Ale ukrócę to…
Wyrzuciwszy z siebie te niebaczne słowa, następca struchlał. Władca podniósł na niego jasne spojrzenie i odparł spokojnie:
– Armią i państwem rządzę ja. Ze mnie płyną wszelkie rozkazy i wyroki. Na tym świecie jestem wagą Ozyrysa i sam ważę sprawy moich sług: następcy i ministra czy ludu. Nieroztropnym byłby ten, kto by sądził, że nie są mi znane wszystkie sprawy.
– Gdybyś jednak, ojcze, patrzył na bieg manewrów własnymi oczami…
– Może zobaczyłbym wodza – przerwał mu faraon – który w stanowczej chwili rzuca wojsko i ugania się po krzakach za izraelską dziewczyną. Ale ja o takich błahostkach