Pisząc, uświadomiłem sobie bowiem, że nadarza mi się sposobność nawiązania do świata Berkai pokazania jeszcze jednego aspektu gejowskiego życia. Zwłaszcza że – gdy sam dojrzewałem i dorastałem – brakowało mi książki, w której ktoś przedstawiłby wpisany w polskie realia proces wchodzenia w dorosłe życie nastoletniego geja. Opowieści o tym, co się wtedy dzieje i w takim chłopaku, i w jego otoczeniu; bez nadmiernego dramatyzmu i rozdzierania szat. Do Wekiery dołączył więc jej uczeń Paweł – jeszcze niedojrzały, trochę zbyt emocjonalny i wrażliwy chłopak – który doświadcza swojej gejowskiej inicjacji, dokonuje comming outu i po raz pierwszy w życiu się zakochuje.
W ten sposób narodził się cykl, który nazwałem Kronikami nierówności. Bierki nie są bowiem kontynuacją Berka,lecz jego dopełnieniem. Współczesną komedią dell'arte – przewrotną żonglerką stereotypami, kliszami i archetypami, której celem jest pokazanie świata gejów jako części wspólnej rzeczywistości, kształtowanej przez nich na równi z heteroseksualną większością. Podobnie jak w komedii dell'arte, w obu moich powieściach bohaterowie noszą maski, które zmieniają się wraz z rozwojem wydarzeń; powtarzają się też w nich pewne typy ludzkie. Dlatego w Bierkachzachowałem większość imion i nazwisk z poprzedniej powieści. Jest więc Kolombina i Kolombin, czyli samotna, niekochana, nieco zgorzkniała Anna Lewandowska oraz spragniony miłości młody Paweł Sieniawski. Wyśniony przez Pawła książę na białym koniu, czyli Wojtek, a także perfidny, niebezpieczny i zły Scapino – Łukasz. Dołączyli do nich nieszczęśliwie zakochany, trochę śmieszny, a trochę tragiczny Arlekin, czyli Krzysztof, i złośliwy, obleśny Brighella – Marek…
Są też ich marzenia i emocje – te najprostsze, podstawowe – które dotyczą nas wszystkich, bez względu na pochodzenie, pozycję społeczną, wykształcenie i orientację seksualną. Marzenia o tym, że spotkamy kiedyś tę jedyną bądź tego jedynego, że połączy nas prawdziwa miłość, że nasze cierpienie zostaną wynagrodzone, wrogowie ukarani, błędy naprawione, a im trudniejsza droga, tym piękniejsze i szczęśliwsze będzie jej zakończenie.
Do Bierekdołożyłem jeszcze jeden wątek – jasne, szczere i pozbawione hipokryzji mówienie o seksie. Dlaczego? Bo to sfera życia nieustannie obecna w myślach, a rzadko w słowach; główne źródło nierówności i dyskryminacji, choć tak naprawdę jak mało co stawia nas wszystkich na równi.
Marcin Szczygielski
I
– No co, Sieniawski? Powiesz mi coś, czy jak? – odzywa się profesor Kucharczyk, nie odrywając oczu od dziennika. – Masz cztery nieusprawiedliwione nieobecności na lekcjach. I co my z tym zrobimy?
– Przyniosę zwolnienie – bąkam pod nosem. – W przyszłym tygodniu.
– Ta? Takie jak ostatnio? – Kucharczyk odchyla się na krześle, zakłada ręce za głowę i spogląda na sufit.
Stoję przed jego biurkiem i staram się mu nie przyglądać. Ma na sobie klasyczny biały tank z wąskimi ramiączkami i szerokim wycięciem pod szyją. Kiedy unosi ręce, widzę dwie kępki ciemnych włosów pod pachami. Dolna krawędź koszulki podjeżdża, odsłaniając ciemny pasek skóry brzucha nad gumką czerwonych sportowych spodenek. Gabinet Kucharczyka przy sali gimnastycznej nie jest duży, powietrze przesiąkło zapachem potu nauczyciela. Zapachem testosteronu. Nerwowo oblizuję suche wargi i przełykam ślinę, wbijając oczy w podłogę i z całej siły usiłując zapanować nad zbliżającą się erekcją.
– No co? Pytam się, czy takie samo zwolnienie jak ostatnio?
Zwolnienie z zajęć wuefu, które przyniosłem w marcu, podrobiłem. Ściągnąłem z netu blankiet recepty lekarskiej i nałożyłem na niego fałszywą pieczątkę w Illustratorze, a potem na wydruku odręcznie napisałem: „Paweł Sieniawski zwolniony z zajęć wychowania fizycznego do końca semestru”. Skąd mogłem wiedzieć, że będzie mu się chciało sprawdzać dane lekarki! Całe szczęście, że nie wezwał matki i skończyło się tylko obniżeniem stopnia ze sprawowania.
Kucharczyk odsuwa się nagle razem z krzesłem i wstaje. Obchodzi biurko i siada na brzegu blatu, tuż przede mną. Wyciąga przed siebie nogi, krzyżując je w kostkach. Wciąż wpatruję się w podłogę – pojawiają się w centrum mojego pola widzenia. Adidasy z czerwonymi paskami po bokach, nad nimi krótkie, białe skarpetki, a powyżej owłosione łydki. Skóra jest smagła, w kontraście z białymi skarpetkami wydaje się jeszcze ciemniejsza. Wbrew sobie zerkam wyżej, na jego uda. Nogawki krótkich, czerwonych spodenek kończą się nad nimi. Zatrzymuję spojrzenie na mocno wypchanym kroczu nauczyciela i błyskawicznie odwracam oczy, ale oczywiście jest już za późno – zasycha mi w gardle i czuję, jak mój kutas błyskawicznie pęcznieje.
– Oj, Sieniawski, Sieniawski – mówi profesor Kucharczyk. – Znam ja takich, co nie lubią wuefu. A ty nie lubisz wuefu, co?
Nie wiem, co powiedzieć. Kiwam lekko głową i w panice usiłuję zapanować nad wzwodem. Mam na sobie dopasowane, czarne spodnie, a pod spodem bokserki, mój fifol zaczyna się coraz wyraźniej odznaczać.
– Masz właściwie same dobre oceny ze wszystkich przedmiotów. Z polskiego jesteś najlepszy w klasie, z historii też. W kółku dramatycznym się udzielasz. A z wuefu mierny i same nieobecności, chociaż kulawy nie jesteś, chorowity też raczej nie i ogólnie rozwijasz się prawidłowo, wąs ci się sypie pomału. Mam na ciebie oko, od dawna ci się przyglądam. Czyli wuefu nie lubisz. A co ty lubisz, Sieniawski? – głos nauczyciela staje się niższy i mniej groźny. – Powiedz ty mi, co ty właściwie lubisz?
Podnoszę głowę i czuję, jak moją twarz zalewa rumieniec. Unosząc ironicznie brwi, Kucharczyk przygląda mi się z lekkim półuśmiechem.
– Ja… – zaczynam. – Nie rozumiem.
– Nie rozumiesz. A widzisz, Sieniawski, wuef może być całkiem przyjemny…
– Ja…
– Nie lubisz ty czasem przyglądać się, jak twoi koledzy z klasy przebierają się przed zajęciami? Kiedy zdejmują spodnie, zakładają dresy? Kiedy później, po zajęciach, zdejmują przepocone koszulki i idą pod prysznic?
Wypuszczam głośno powietrze, czuję, że kręci mi się w głowie i miękną mi kolana.
– Ja nie… Nie…
Zorientował się! Wie! Już po mnie… Serce wali mi jak młotem, ale co dziwne, erekcja wcale nie znika. Wręcz przeciwnie, mój naprężony kutas napiera na cienki materiał bokserek, czuję, jak wymyka się z lewej nogawki i rozpycha spodnie. Robi mi się gorąco.
– Oj, Sieniawski, Sieniawski – powtarza profesor Kucharczyk, ale znacznie bardziej miękkim i łagodnym tonem.
Nagle