– Kurdelek, pierdelek – wymsknęło się Stefanowi.
Podinspektor zdumiony spojrzał na pogromcę mafiozów.
– No i co? – obruszył się policjant. – „G” przestało działać. Stary rupieć – mruknął i udał, że poprawia literówki. Tak naprawdę z zainteresowaniem przyglądał się, jak po skroni podejrzanego płynie strużka potu.
Szerszeń też to zauważył, lecz nadal nie proponował otwarcia okna. Wiedział, że za chwilę podejrzany zdejmie marynarkę i zacznie się naprawdę denerwować. Tak też się stało. Douglas się rozbierał. Podkoszulek, który miał pod spodem, był dość obcisły. Markowy ciuch eksponował pięknie zbudowaną klatkę piersiową. Mąż lekarki był typem mężczyzny metroseksualnego, czyli takiego, który używa kremu przeciw zmarszczkom i otwarcie deklaruje, że nie wstydzi się łez.
– Co pan robił w piątek po południu? Od piętnastej do dziewiętnastej? – Szerszeń wyjął z ust niewielki kikut wykałaczki. Douglas zastanawiał się, co się stało z resztą drewienka.
– Ja?
– Widzi pan tu jeszcze kogoś?
– Byłem u rodziców. Zastanawialiśmy się, czy mój synek powinien jechać na obóz konny dla gimnazjalistów do Ochab. To byłby jego pierwszy tak długi wyjazd bez rodziców.
– Przecież jest na obozie.
– Tak. Ale baliśmy się, jak siedmiolatek poradzi sobie przez niemal dwa tygodnie sam. Ja byłem za. Wiem, jak Tymek kocha konie, a tam mógłby się nimi zajmować, nawiązywać więzi z rówieśnikami. Moja mama była przeciw.
Stukanie klawiatury ucichło. Stefan patrzył wyczekująco na Szerszenia. Nie wiedział, czy ma protokołować.
– Dlaczego nie omawiał pan tego z żoną, tylko z mamusią? – spytał Szerszeń z przekąsem.
– Elwira raczej mało się interesuje dzieckiem… – Douglas zająknął się i spojrzał na Stefana. Ten natychmiast zaczął stukać w klawisze.
– Ta rozmowa… Ile dokładnie trwała? – dopytywał się Szerszeń. – O której pan przyjechał, o której wyszedł?
– Byłem u nich około czternastej, potem obiad. Koło siódmej odwiozłem syna do Ochab. Ustaliliśmy z żoną, że zostanę tam kilka dni.
– Czyli do której dokładnie był pan u rodziców?
– Mówiłem… do siódmej.
– Pięć godzin rozprawiał pan z dziadkami o koloniach dziecka?
– Rozmawialiśmy o wielu różnych sprawach. Zdrowie taty, moja praca. Matka uważa, że niezdrowo się odżywiam.
Szerszeń z trudem hamował irytację. Stefan to widział. Douglas jeszcze nie.
– A o tym, że żona wyjechała bez ostrzeżenia? O tym też mówiliście?
– Nic o tym nie wiedziałem. Kiedy próbowałem się z nią skontaktować, włączała się sekretarka. Dzwoniłem kilka razy do jej matki, ale nic nie wiedziała.
– A następnego dnia znów obiadek u mamusi?
– Byłem z synem na obozie. Mówiłem.
– Sam?
– Tak.
– Co pan robił?
– Spacerowałem po lesie. Jeździłem konno z synem.
– Ile czasu jechał pan z synem do tej miejscowości?
– Niecałą godzinę.
– Czyli w każdej chwili mógł pan skoczyć do Katowic i wrócić do dziecka.
– Panie komisarzu…
– Podinspektorze – poprawił go Stefan.
– Nie wiem, co pan insynuuje.
– Ja nic. – Szerszeń zrobił niewinną minę, a Stefan uśmiechnął się kącikiem ust. – Chciałem się tylko upewnić co do pańskiego alibi. Z tego, co pan mówi, mam prawo założyć, że to wszystko kłamstwa. I nie ma alibi.
Michał zwrócił w kierunku Szerszenia przerażony wzrok.
– Powiem ci, jak było. – Głos Szerszenia nagle stał się niski i twardy. – Na ten dzień umówiłeś zabójców. Zwabiłeś Schmidta. Nie znałeś go blisko, to fakt, ale na tyle dobrze, by móc zadzwonić i skłamać, że żona prosiła o spotkanie. A może udałeś zazdrość i powiedziałeś, że chcesz się z nim rozmówić na okoliczność ich romansu.
– Myli się pan – przerwał mu Michał Douglas. – My jesteśmy nowoczesnym związkiem. Każde z nas ma swoją przestrzeń. Ona ma swoich przyjaciół i fascynacje. Ja swoje. Nie kontrolowaliśmy się. Dopiero w poniedziałek zacząłem się martwić. Nie odbierała komórki.
Stefan wpatrywał się w Michała trochę zbity z tropu.
– To po co przyjeżdżałeś w sobotę i niedzielę pod dom? – atakował dalej Szerszeń.
Michał nabrał powietrza i wypuścił. Nie odpowiedział.
– Dlaczego przyjeżdżałeś i nie wysiadałeś z auta?
– Słucham? – wyjąkał Michał.
– Widziano twoje auto. Kłamiesz. Byłeś w Katowicach.
– Nigdzie nie jeździłem…
– Do kogo w takim razie należy biały ford sierra o numerze rejestracyjnym SH 54634?
– To moje auto. – Michał podniósł na policjanta przerażony wzrok.
– Widziano je pod Kaiserhofem w tych dniach, kiedy spacerowałeś po lesie! – Zwrócił się do Stefana: – Wezwij rodziców pana Douglasa na przesłuchanie.
– Jak trzeba, to trzeba – zamruczał Stefan od niechcenia, ale zamiast wstać, przyglądał się wnikliwiej przystojnemu podejrzanemu.
– Zobaczymy, czy potwierdzą twoją wersję – podkreślił Szerszeń. – A może zaczniesz mówić prawdę, drogi chłopcze? Może o tym nie wiesz, ale mogę cię przetrzymać na naszym wikcie i trzy miesiące. A z twoją buźką po tygodniu przecwelują12 cię z Michała na Michalinę.
Michał Douglas był blady z przerażenia.
– Ale ja nic nie zrobiłem. Nie mam z tym nic wspólnego. Nie znam go. Moja żona się znalazła. Ja nie wiem…
– Stefan – krzyknął głośniej Szerszeń. – Daj mi tutaj kogoś do protokołu. Sam pojedź i przesłuchaj jego starych.
Stefan gwałtownie wstał. Krzesło, na którym siedział, przewróciło się.
– Nie, ja naprawdę się stamtąd nie ruszałem. Może wychowawca grupy poświadczy, niech pan spyta instruktora, choćby dzieci… – Michał rozpłakał się jak mały chłopczyk.
Szerszeń ruchem ręki nakazał Stefanowi usiąść.
– Nie masz alibi – zwrócił się ostro do Douglasa. – Byłeś tutaj. Droga samochodem z Ochab do centrum Katowic zajmuje najwyżej godzinę. Zbadałem to – blefował. – Mogłeś w ciągu dnia przyjechać tutaj z siedem razy i tyle samo razy wrócić. Na obozie konnym nikt nie da ci stuprocentowego alibi. W sumie zadbałbyś o to, gdybyś miał trochę oleju w głowie. Nie chodzi o kolejne dni, ale o piątkowe