Meyer wzruszył ramionami.
– Dlaczego żona tak bogatego faceta wciąż pracuje w szpitalu? Mogła założyć jakąś fundację, galerię sztuki… Szczytny cel, szlachetne działanie…
– Nie wiem. – Szerszeń machnął ręką. – A może to była jakaś przykrywka?
– Nie, raczej nie. Ale przyznasz, że to nie pasuje do układanki. Z tego, co mówisz, to oni byli razem od sześciu lat. Kiedy się pobrali?
Szerszeń zaczął grzebać w papierach.
– Nie wiem – odparł zgodnie z prawdą.
– Nieważne. Byli małżeństwem. Ona ma jego nazwisko. Czy gdybyś był żoną takiego faceta, to nie chciałbyś rzucić ciężkiej i mało płatnej pracy?
– Stary, nie jestem kobietą ani nie zamierzam nią być. Chuj mnie to obchodzi. To teraz nie jest najważniejsze – przerwał Szerszeń poirytowany. I dodał: – Wyjaśnij mi raczej, dlaczego ta baba godziła się na takie upokorzenia i znosiła jego ekscesy? To pierdolenie, picie, szlajanie się po burdelach. Przepuszczanie kasy na kurwy z agencji… Do tego kurwy amatorki w domu, dziwki na telefon, molestowanie kobiet w pracy, zdrady z sekretarkami, a nawet sprzątaczkami. Kiedy wczoraj jechaliśmy do prosektorium, Klaudia Schmidt opowiedziała mi trochę. Dał jej popalić. On nawet zerżnął niepełnosprawną, która segreguje butelki typu PET w jego fabryce. Wyobrażasz sobie? A mimo to Klaudia z nim była.
Meyer wykrzywił twarz z obrzydzenia.
– On był naprawdę chory – powiedział. – A dlaczego z nim była? Może chciała go zmienić, uleczyć – po prostu go kochała. Wiesz, jakie są kobiety.
– Ja tam wolę inną wersję – żachnął się Szerszeń. – Jak to ładnie określiła Wera, Klaudia była ze Schmidtem z miłości… ale do pieniędzy.
– Nie wiem, czy ktoś wytrzymałby coś takiego dla pieniędzy.
– Sam ją widziałeś. Na Matkę Teresę mi nie wyglądała. Zresztą śmierdziało od niej wódą na kilometr. To zwykła blachara, a nie kobieta naukowiec. O, przepraszam. Nie chciałem cię urazić – Szerszeń zawiesił głos. – Masz jakieś wieści od Kingi?
Hubert wzruszył ramionami. Milczeli chwilę obaj.
– No i co, że jest głupia – podjął wreszcie wątek profiler. – Ale nawet jeśli poślubiła go dla kasy, to nie mogła być bardziej wyrachowana od tej drugiej, pseudokochanki.
– Myślisz o lekarce? – upewnił się Szerszeń.
– A są jeszcze inne na podorędziu?
– To dopiero rura. Zwłoki nie kobieta. Zimna jak lód i ponaciągana. – Szerszeń wykrzywił twarz w grymas. – Ale jedna warta drugiej. Klaudia to pustak, ale nie w ciemię bita. Od razu wyczuła koniunkturę. Podstarzała pielęgniarka. Wiedziała, że drugi raz taka okazja jej się nie trafi. Pewnie uznała, że jak ona pomoże jemu, on pomoże jej. Wyciągnie ją z biedy. Tak mogło być. Ale się przeliczyła. Schmidt się z nią ożenił, ale kasą nie chciał się dzielić. Podobno nawet w knajpie płacili osobno. Niestety, nie mogę tego wszystkiego zweryfikować. Pani Schmidt jest chwilowo niedysponowana. Szlag by to trafił.
– A wiemy, skąd pochodził nasz polski Johann?
– Niestety. Najwięcej luk mam właśnie z tego okresu. Z czasów jego młodości, zanim stał się Schmidtem, i czasu jego pobytu w Niemczech. O tym Borecka wie niewiele. Ale może się dowiemy. Pracuję nad tym. Nie ukrywam, że liczę też na twoje zdolności. Bo jest jeszcze to. – Szerszeń wyciągnął wykałaczkę z ust i rzucił na biurko wymiętą gazetę. Był to jeden z brukowców. Meyerowi wystarczył rzut oka na zdjęcie i tytuł, by stwierdzić, że dzisiejsze zamieszanie w komendzie zawdzięczają publikacji w tabloidzie. Wziął gazetę do ręki i zaczął czytać.
Kaiserhof zbrodni, „Ludzie, którzy mieszkają w kamienicy przy Stawowej 13, tracą życie w makabrycznych okolicznościach”. Dalej wypowiadali się eksperci, mieszkańcy okolicznych kamienic i jasnowidz, który zapewniał, że to miejsce jest przeklęte. „Dlaczego lekarka Elwira Poniatowska-Douglas podstępnie przejęła słynną kamienicę, dawny hotel Kaiserhof przy Stawowej 13, choć miasto planowało przebudować go na zabytkowy market? W ten sposób zaprzepaściła możliwość utworzenia sześciuset miejsc pracy, jak zapewniał niedoszły inwestor…”
Meyer czytał opublikowany tekst ze zmarszczonymi brwiami. Większość podanych informacji była tak nieprawdopodobna, że podejrzewał, iż zostały wyssane z palca. Zainteresował go jedynie wątek, na który powoływano się w ostatniej części artykułu.
„Siedemnaście lat temu dokonano tutaj brutalnej zbrodni na znanym stomatologu i techniku dentystycznym Ottonie Troplowitzu. Bogaty Żyd zmarł tragicznie w sylwestrową noc 1990/1991 roku. Padł rekordowy łup. Krewni Troplowitza oszacowali zrabowane kosztowności i gotówkę na trzy miliardy starych złotych. Według anonimowych informatorów policyjnych dokładnie w tej samej części mieszkania zamordowano Johanna Schmidta, zwanego śmieciowym królem”.
Meyer odłożył gazetę na biurko.
– To prawda?
– Z czym? – Szerszeń odparł pytaniem na pytanie.
– Z Gybisem9.
– A tak, było takie zabójstwo. Pamiętam je. Mężczyzna zmarł, bo był chory na astmę. Zakneblowany i skrępowany udusił się w dawnej służbówce. Żadne fatum, przypadek. Ale to nam bardzo utrudni dochodzenie. Krewni rozkradli jego majątek i powyjeżdżali. Nie ma żadnych tropów.
– Nie wiedziałem, że ta kamienica nazywa się Kaiserhof.
– To jeszcze z czasów pruskich. Mieścił się tam prestiżowy hotel.
– Cesarski Dwór?
– Tak, jedna z najlepszych lokalizacji. Stare dzieje. Pismaki lubią takie opowieści z dreszczykiem. Dziwne, że nie nasmarowali, że w tym domu straszy – zaśmiał się podinspektor.
– Czy wierzysz, że to ma jakiś związek z naszą sprawą? – zapytał Meyer. Szerszeń dłubał wykałaczką w zębach i milczał. Pytanie okazało się więc retoryczne. – Co teraz planujesz?
– Teraz to ja muszę przesłuchać podejrzanego. Michała Douglasa – tego amoroso, dekoratora czy stylistę. Co to w ogóle za gówniany zawód? Stylista – prychnął Szerszeń. – Ty pojechałbyś do księgowej. Dobrze by było, gdybyś wydobył z niej coś na temat wątku niemieckiego. Gybisem i domem z duchami zajmiemy się później. Wera już przy tym grzebie. Jej ojciec prowadził tę sprawę.
– Jej ojciec był prokuratorem? – zainteresował się Meyer.
Podinspektor pokręcił głową.
– Rudi, bo tak go nazywaliśmy, był gliną. Bardzo zresztą dobrym. Nie splamił się politycznie i dlatego miał przesrane. Już nie żyje. Wera niewiele pamięta o sprawie Troplowitza. Była zbyt młoda. Zdawała wtedy maturę, z ojcem miała chyba kiepski kontakt… Wczoraj była u mnie, jak wyszedłeś. Rozmawialiśmy.
– Tak? Coś podobnego… – bąknął Meyer i poczuł, jak zasycha mu w gardle. Na szczęście Szerszeń był zbyt skupiony na swoim wywodzie, by zauważyć konsternację psychologa.
– Sama do mnie zadzwoniła, wiesz? – ciągnął Szerszeń. – Nawet się zdziwiłem. To ona skojarzyła te dwie sprawy. Dlatego dzisiejszy brukowiec mnie nie zaskoczył. Mam wrażenie, że ta stara sprawa była dla niej ważna. Ale nie wiem dlaczego. Możesz ją podpytać, jak będziecie jechali do Raciborza.
– No