Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-0042-0
Скачать книгу
wyjął notes i zapisał adres Haliny Boreckiej. Wyszedł z gabinetu Szerszenia i skierował się do wind. W ostatniej chwili zmienił zdanie i zbiegł schodami. Był już prawie na dole, kiedy przypomniał sobie, że nie wziął dyktafonu.

      – Kurwa mać – przeklął i w wyobraźni usłyszał komentarz Szerszenia, który w takich sytuacjach zawsze mawiał: „Kto nie ma w głowie, tego pięty bolą”.

      Uśmiechnął się do siebie i wspiął się na czwarte piętro. Schody w komendzie wybudowano z betonowych płyt z prześwitami. Osoba idąca niżej widziała tego, kto przemieszcza się na wyższym piętrze. Nogi tej kobiety rozpoznał bezbłędnie. Doskonały kształt pęcin i świeża brzoskwiniowa opalenizna. Wysokie obcasy i minispódniczka dodatkowo je wydłużały. Kiedy kobieta zeszła niżej, poczuł łaskotanie w przełyku. Naturalne sprężynki blond loków okalały już nie tak filigranową twarz, jaką pamiętał z czasów ich romansu. Dostrzegł cienie pod oczami, zauważył, że bruzdy wokół ust się pogłębiły. Ze swoją sylwetką wciąż jednak bez wstydu mogła nosić mini i głębokie dekolty. Ucieszył się na widok Marioli. Nie widzieli się chyba dwa lata.

      – Zeszczuplałeś – powitała go uwodzicielskim uśmiechem.

      – A ty, Mari, wyglądasz na własną córkę – skłamał i uśmiechnął się. W jego oczach pojawił się szelmowski błysk.

      – Jak zwykle słodkie kłamstewka. Cały Hubert – rozpromieniła się, słysząc niezasłużony komplement. – Wyglądałabym dużo lepiej, gdybyś mnie nie porzucił.

      Weszli na piętro i stanęli przy windach.

      – Co słychać? – powiedzieli jednocześnie i wybuchli śmiechem. Dawniej często im się to zdarzało. Myśleli jednocześnie o tym samym.

      – Praca, praca… – Profiler machnął ręką.

      – Widziałam cię kilka razy w telewizji… I ten film… Same sukcesy. – Mariola nawijała na palec jeden ze sprężystych kosmyków.

      – Sama wiesz, jak jest… Niewdzięczna robota. Ani spektakularna.

      – Tak, nic się tu nie zmieniło. Ty się nie zmieniłeś…

      – A co się miałem zmienić? – nastroszył się.

      – Wam, mężczyznom, czas tylko sprzyja… – wybrnęła. – Pewnie jesteś zajęty… Ja wyszłam za mąż, wiesz?

      – Gratulacje – mruknął. Nie spytał jednak, kim jest ów szczęśliwiec. Prawdę mówiąc, zupełnie go to nie obchodziło.

      – Ale może kiedyś jakaś kawa… – zaczęła Mariola. – Bo może teraz… wiesz, jakbyś… Chciałabym pogadać, posłuchać, co u ciebie…

      Podeszła do niego i zaczęła mu poprawiać krawat.

      – Wiele rzeczy robisz bezbłędnie – zamruczała, po czym roześmiała się perliście. – Ale tego chyba nigdy się nie nauczysz.

      Długimi, smukłymi palcami zakończonymi różowymi paznokciami sprawnie rozplątała węzeł i zawiązywała go ponownie. Czuł, że przy okazji dotyka jego ramion. Potem długo, jakby napawając się tym dotykiem, manewrowała przy jego kołnierzyku. Otrzepała mu ramiona z niewidzialnych pyłków i nie spuszczała z niego wzroku. Mrugała przy tym długimi rzęsami. Stała tak blisko, jak to tylko było możliwe. Czuł ciepło jej oddechu, widział, jak porusza się jej klatka piersiowa. Dotknęła jego szyi i zamruczała mu do ucha:

      – Jesteś jeszcze przystojniejszy niż kiedyś, naprawdę…

      W tym momencie drzwi windy otworzyły się i wysiadła z nich Weronika Rudy. W lewej ręce trzymała skórzaną teczkę, prawą obejmowała segregator z dokumentami. Teraz go przełożyła pod lewą pachę, by poprawić okulary na nosie. Meyer spotkał jej spojrzenie godne bazyliszka. Chłodno skinęła mu głową na powitanie. W jednej chwili dotarło do niego, jak wyglądali z Mariolą. Gwałtownie odsunął się od byłej sekretarki komendanta głównego i swojej ekskochanki. Kobiety zmierzyły się wzrokiem. Na twarzy Marioli zagościł uśmiech zwyciężczyni. Wyciągnęła rękę i świadoma każdego gestu poprawiła idealnie już zawiązany krawat. Tylko po to, by zaznaczyć swoje terytorium, pomyślał profiler. Prokuratorka, widząc ten ruch, wydęła wargi z pogardą. Ostentacyjnie oceniła skalę jakości nóg sekretarki oraz długość jej spódnicy. Przeniosła wzrok na Meyera i uśmiechnęła się ironicznie. Zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, ruszyła w kierunku gabinetu Szerszenia.

      – Ta z kijem w gardle to twoja znajoma? – zapytała Mariola, kiedy po Weronice Rudy nie było już śladu. Meyer spojrzał na nią nieufnie, więc dodała: – Ładna. I młodziutka.

      – To prokuratorka. – Hubert machnął ręką. Sam nie wiedział, dlaczego był poirytowany. – Prowadzi jedno ze śledztw, przy którym pracuję… Chyba za mną nie przepada – dodał.

      – Tak? – Mariola przekrzywiła głowę na bok niczym sprytna kocica. – A ja myślę, że przeciwnie. Bardzo jej się podobasz.

      – Szczerze wątpię – odparł sucho profiler.

      – I wcale jej się nie dziwię… – Mariola znów próbowała się do niego zbliżyć i dotknąć.

      Meyer cmoknął ją w policzek i odsunął się ostentacyjnie.

      – Miło było cię spotkać na starych śmieciach, ale muszę lecieć. W kontakcie.

      Zawrócił i szybkim krokiem ruszył do swojego gabinetu po dyktafon.

      – Hubert, przecież nie masz mojego telefonu! – krzyknęła Mariola, lecz udał, że nie słyszy.

* * *

      Podinspektor Szerszeń nie lubił miękkich mężczyzn. Nie znosił fircyków, bawidamków ani mdląco-przylepnych gogusiów w kółko się uśmiechających, którzy według jego mniemania nie zasługiwali na chlubne miano: facet. I do tej właśnie kategorii zaliczył Michała Douglasa, męża Elwiry Poniatowskiej. Ten człowiek budził w Szerszeniu atawistyczną niechęć. Na dodatek, kiedy doprowadzono stylistę na przesłuchanie i stary policyjny wyga zauważył, że mężczyzna wciąż ma na sobie białe buty, nie był w stanie tej niechęci ukryć. Skąd miał wiedzieć, że białe trampki Lacoste to ostatni krzyk mody i symbol luksusu?

      Jako partnera w przesłuchaniu Szerszeń dobrał sobie najtwardszego z dochodzeniowców w śląskiej komendzie – Marka Stefanowskiego, zwanego Stefanem. Liczył, że wspólnie rozwalą tego mięczaka. Wyzna im wszystko jak na spowiedzi, w przeciwnym razie rozpłaszczą go na podłodze i rozwałkują. Kiedy Stefan dowiedział się o planach Szerszenia, wściekł się. Właśnie zamierzał pójść do domu i porządnie się wyspać. Tej nocy skończył służbę koło trzeciej nad ranem. Zanim rozliczył się z aparatury podsłuchowej i złożył zwierzchnikom raport ze swojego spotkania z Garbusem, najsłynniejszym po Masie świadkiem koronnym, którego zeznania pogrążyły bossów śląskiej mafii, świt zmienił się w gorący poranek. Morze wódki wypitej ze skruszonym gangsterem, który prawdopodobnie tak leczył swój nieustający strach przed tym, że utną mu głowę bez ostrzeżenia, już wyparowało Stefanowi z głowy i zamiast podniecenia policjant zaczął odczuwać wielkiego kaca. Najgorsze, co można zrobić policjantowi w takiej sytuacji, to skierować go do jakiejś zwykłej sprawy zabójstwa. Stefan wierzył, że przed nim drżą przedstawiciele półświatka, i był przekonany, że jego nazwisko przejdzie do historii, ponieważ nawet gangsterzy cenili jego dochodzeniowy talent i uważali za groźnego przeciwnika. Nic dziwnego, że rozkaz komendanta, który kazał mu zająć się zwykłym, niedotyczącym gangsterskich porachunków zabójstwem, zinterpretował jako potwarz. Szedł teraz ze szklanką kawy i zamierzał zmiażdżyć świadka. Choćby był Bogu ducha winny i nie miał z tą zbrodnią nic wspólnego, a jest tylko tchórzliwym