Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0651-7
Скачать книгу
który ją wywołuje, lata nieustannie po ulicach.” Gdy zwrócił uwagę, że ona sama ciągle wychodzi – chociaż rzadko i zawsze z tkaniną nasączoną octem – odpowiedziała, że demon szczególnie upodobał sobie młodych ludzi. Ponad trzydzieści osób się zaraziło, z czego połowa umarła, a pozostali...

      – Jeżeli przeżyje, może zostać oszpecona – powiedział cicho Juan.

      Aleksander przytaknął.

      – Nawet taka śliczna kobieta – odrzekł. – Ciekaw jestem, czy Carlos jej tego życzył.

      – Aleksandrze!

      – No przecież widziałeś, jak to przyjął. Czy nie sądzisz, że jest do tego zdolny? A pragnienia to potężna siła. Jeżeli wierzysz w modlitwę, musisz też wierzyć w klątwę.

      – Nigdy – rzekł stanowczo Juan. – Carlos by nigdy czegoś takiego nie zrobił. On ją kocha. Nie może jej życzyć śmierci czy oszpecenia. Nie chcę, żebyś tak myślał...

      – Staram się myśleć, jak on sam myśli – odpowiedział Aleksander z wymownym gestem angażującym ramiona, ręce, dłonie i palce, jak również brwi i usta, tak iż Juan zastanawiał się, czy jest jakaś część ciała, której Włosi nie używają, gdy przekazują jakąś ważną myśl. – Oczywiście, to może nie być robota Carlosa, tylko Katarzyny Medycejskiej.

      – Co, znowu ta dama?

      – Nie byłbym pewny, czy nie wysłała córki do Hiszpanii, już przesiąkniętej tą zarazą ospy. Czy nie mówiłem ci, że królowa może okazać się koniem trojańskim? Nawiasem mówiąc, Carlos nie pytał dzisiaj o ciebie, prawda? Nie? Tak myślałem. Słyszę, że zamknął się w swym pokoju i nie chce nikogo widzieć.

      – Idę do komnaty królowej – powiedział Juan.

      – Przecież cię nie wpuszczą.

      – A jednak idę.

      – Ale co za pożytek z tego, że...

      – Nie wiem, ale nie mogę dalej tu siedzieć.

      Wzruszając ramionami, Aleksander szedł za nim. Niekończące się korytarze usiane były małymi grupami dworzan rozmawiających przyciszonym głosem.

      U wejścia do apartamentu królowej grono lekarzy chyba naradzało się szeptem. Silnie czuć było ocet.

      W jednym kącie apartamentu don Luiz Quixada słuchał uprzejmie księcia Infantado, który przewodził eskorcie królowej w jej podróży z Francji do Hiszpanii. Chodziła pogłoska, że traktowała go niezbyt uprzejmie, i druga, że musiała wskazać mu jego miejsce, gdy próbował zbyt serio reprezentować swego królewskiego pryncypała.

      Ktoś rzucił, że również książę Carlos jest chory: nie z powodu ospy, tylko paroksyzmu – tym razem z bardzo silnymi konwulsjami.

      Ktoś inny dodał:

      – Oczywiście ciężko mu znieść to, że cała uwaga skupia się na Jej Królewskiej Wysokości.

      Było to coś jak szum. Czy mógł to być szmer wesołości? Don Luiz Quixada skierował kamienny wzrok w kierunku grupy i natychmiast zapadła cisza.

      Jeden z lekarzy jakby rozprawiał zawzięcie, podczas gdy pozostali słuchali z całą powagą, pocierając brody i spoglądając zza oprawek okularów.

      Nagle – cisza. Wszyscy skłonili się głęboko przed sa-motną postacią w czerni zbliżającą się spokojnie, bez zatrzymywania.

      Król co prawda na co dzień blady, teraz wyglądał jak duch. Nie wyrzekł słowa, ale w jego ruchach było coś tak logicznie stanowczego, że przynajmniej jeden z lekarzy odgadnął, co król zamierzał uczynić, i ośmielił się przemówić nieproszony.

      – Mam nadzieję, że Wasza Królewska Wysokość nie zamierza wejść do środka.

      – Zrób miejsce – brzmiała krótka odpowiedź.

      Doktor, przerażony, podniósł ręce.

      – Wasza Wysokość, diagnoza jest obecnie całkiem pewna. Ta choroba jest tak zaraźliwa, jak sama epidemia, i prawie tak samo śmiertelna.

      Zanim król zdążył odpowiedzieć, drugi lekarz, uczony protomedicus Gutierrez, rzekł błagająco:

      – Życie Waszej Królewskiej Wysokości należy do Hiszpanii. Jeżeli Bogu się spodoba, Jej Wysokość Królowa wyzdrowieje. Lecz jeśli nie, lepiej będzie, jeżeli Wasza Wysokość zostanie wdowcem, niż żeby wdową została Hiszpania.

      Nastała chwila przerwy. Nikt nie wiedział i nikt też by się nigdy nie dowiedział, czy król ważył argument doktora, czy formułował własną odpowiedź.

      Raptem Filip oświadczył:

      – Pan zapomniał, gdzie jest jego miejsce, doktorze Gutierrez. Ja jednak pamiętam, gdzie jest moje: u boku mej żony.

      Nastało ogólne zamieszanie, tak iż nikt nie pomyślał, żeby otworzyć drzwi przed królem. Ten przez chwilę walczył z klamką – nigdy w życiu sam nie otwierał drzwi – ale udało się i zamknął je mocno za sobą.

      – Madonna – sapnął Aleksander Farnese. – Chyba bym się nie ośmielił...

      Spoglądając na don Luiza Quixadę, Juan dojrzał w jego obliczu odbicie własnych uczuć: obawę i dumę.

Kolo.psd

      – Wszedł do jej pokoju, tak? – Woskowa twarz don Carlosa drgała jakby nadejść miał kolejny napad choroby. – Mój drogi ojciec to bardzo odważny człowiek.

      Nienawiść, która brzmiała w tym melodyjnym głosie, była nie do zniesienia.

      Juan się nie odezwał.

      – Jest to też człowiek bardzo głupi – kontynuował Carlos. – Jak długo z nią przebywał?

      – Jego Królewska Wysokość jest nadal z królową.

      – Co? Cały czas? – Carlos zaczął chichotać. – Oj, dostanie – powiedział. – Nie ominie go to. Jakie to smutne dla Hiszpanii. Wszędzie okropne krosty, okropne pryszcze. – Zaczął chodzić po pokoju, kulejąc i pociągając nogami, jak chrabąszcz.

      – Ona poniosła karę – stwierdził. – Srogą, srogą karę. Krosty i pryszcze na całej jej ślicznej twarzyczce. A jeśli z tego wyjdzie... będzie miała blizny, blizny na całe życie. Nikt już się z nią nie ożeni. Biedna Izabela, biedna Izabela. Jest młoda. Ma akurat tyle lat, co ja. Być może to przeżyje. Nie siwieje się w wieku piętnastu lat.

      Nagle zmienił mu się nastrój.

      – Ja sam byłem chory – powiedział z goryczą. – Upadłem. Przez długi czas byłem nieprzytomny. Ojciec nie zawracał sobie głowy, żeby przyjść do mnie. Nie zależy mu na mnie; nigdy mu nie zależało. Przez całe lata go nie widziałem. Zawsze jest coś lub ktoś znacznie ważniejszy ode mnie. Jestem niczym. Gdy mówi do mnie, nawet na mnie nie patrzy.

      Gdy don Carlos dawał upust swemu żalowi nad samym sobą, jego głos stracił cały swój urok i stał się chrapliwy i ostry. Jakoś trudniej było znosić jego użalanie się nad sobą niż jego złośliwość. Dlaczego?

      Zastanawiając się nad tym, Juan doszedł do wniosku, że użalanie się nad sobą bardziej niż inne rzeczy niszczy współczucie ze strony innych. A tylko współczucie pozwalało znosić towarzystwo Carlosa.

      Księciu znowu odmienił się nastrój.

      – Gdy mój drogi ojciec postanowił ukraść mi moją narzeczoną, zrobił wobec mnie przynajmniej raz jeden łaskawy gest – powiedział. – Obiecał zwołać Kortezy Kastylii tu w Toledo, by złożyły przysięgę