Pierwszym przedmiotem w historii ludzkości był niewolnik. „Tworząc pojęcie dominium – pisze antropolog – rzymscy prawnicy sięgnęli po regułę władzy domowej, absolutnej władzy nad ludźmi, następnie uznali część z nich (niewolników) za rzeczy, a potem rozciągnęli logikę, której pierwotnie podlegali niewolnicy, na gęsi, rydwany, stodoły, szkatułki z biżuterią itd.”144. Reifikacja początkowo nie polegała więc – jak o tym myśli się współcześnie – na traktowaniu ludzi tak, jakby byli przedmiotami, ale na traktowaniu przedmiotów tak, jakby były niewolnikami. To dlatego grecki filozof pisał, że bydło pociągowe jest substytutem niewolnika u ludzi ubogich145. Ci, których nie stać na niewolnika, muszą uprzedmiotowić zwierzęta.
Od wynalezienia niewolnictwa logika reifikacji została przeniesiona na wiele sfer – nie tylko na przedmioty nazywane towarami, ale też na żywy inwentarz. W czasach Modrzewskiego przekonanie o tym, że kamienie mogą mieć świadomość, uznawano już za pogański zabobon, a traktowanie wołów tak, jak się traktuje towar, niewielu oburzało. Oczywiste było, że kamienie nie są wolne, bo nie mają woli, czyli podmiotowości. Niewola zwierząt była na porządku dziennym, a chrześcijaństwo ją sankcjonowało, wprowadzając hierarchię istot czujących, z człowiekiem na jej szczycie. Jedynie fakt, że w przedmiotowy sposób można traktować ludzi, pozostawał niezmiennie bulwersujący.
Frycz porównuje pańszczyźniaków do bydła, a nie do kamieni, bo to bydło stało się symbolem sprzecznej natury procesu reifikacji – tego, że jest się jednocześnie istotą czującą oraz czyjąś własnością. Mówiąc o tym, że chłopi traktowani są jak zwierzęta pociągowe, Frycz krytykuje ich upodlenie, przemianę w przedmiot, grat, maszynę do roboty; fakt, że można ich bezkarnie bić oraz kupczyć nimi jak każdą inną rzeczą. Ale porównanie to ma drugie dno. Frycz mówi w ten sposób też, że to właśnie poddani stanowią najważniejsze źródło bogactwa klasy panów. Bowiem nie tylko własność, reifikacja, towar i władza absolutna wywodzą się z instytucji niewolnictwa – taką genezę ma również pieniądz.
Pieniądz, jak przypomina antropolog, to „substytut życia”146. Idea pieniądza wzięła się z praktyki wypłacania główszczyzny – odszkodowania za odebrane życie. W obliczu morderstwa społeczeństwo musiało jakoś oszacować stratę tych, którzy utracili bliską osobę. Wszyscy wiedzieli, że jest to niemożliwe. „W przypadku porachunków rodzinnych obie strony zdają sobie sprawę, że nawet popełnione w zemście zabójstwo […] nie rekompensuje bólu i cierpienia ofiary”147. Jak więc wycenić wartość utraconego życia? Odnosząc je do innego. Zasadę „życie za życie” można zrealizować, zabijając mordercę lub kogoś z jego bliskich – ale również przekazując poszkodowanym życie innej istoty. Nie musi to być człowiek, może być zwierzę. Jak skalibrować wartość obu istnień? Temu posłużył właśnie pieniądz. Stąd w różnych językach podstawowe terminy ekonomiczne powiązane są ze słowami odnoszącymi się do bydła. Sumeryjskie MAŠ oznaczało zysk z pożyczki, bliźniaka oraz trzodę; łacińskie słowo „pieniądz” – pecunia – wywodzi się z pecus, czyli stada zwierząt domowych148.
Pieniądz pojawił się jako próba – z góry skazana na porażkę – wycenienia tego, co bezcenne. Jednocześnie wykluła się też inna idea: że jedna istota czująca może być po prostu wymieniona na inną. Że można wymienić człowieka na człowieka albo wołu na wołu. I wyobrazić sobie inne transakcje: wół za człowieka albo człowiek za wołu. Pieniądz stał się wspólnym mianownikiem rzeczy, które są niewspółmierne z natury. Choć początkowo za pomocą pieniądza szacowano wartość odebranego życia, to z czasem za jego pośrednictwem można było wyrazić też wartość kogoś, kto wcale nie był martwy. A w zasadzie wartość czegoś, bo w akcie takiej wyceny istotę czującą, żywą przeistacza się w rzecz. Ktoś staje się czymś: policzalnym, wymienialnym, używalnym.
Przez większość dziejów pomysł, że można postawić znak równości między ludzkim życiem a kawałkiem metalu, spotykał się z gigantycznym oporem. Jeszcze Frycz w 1543 roku nawoływał do zniesienia główszczyzny i wprowadzenia kary śmierci za morderstwo. Pisał: „Jeśli utratę wołu lub konia tak wysoko szacujemy, że za konieczne uważamy odebranie złodziejowi życia, to jakiejże kary godzi się żądać od mężobójcy? […] Okrutne to zaiste byłoby barbarzyństwo wyżej oceniać wołu niż człowieka”149. Problem nie dotyczył jednak arytmetyki, ale samej zasady wyrażania ludzkiej wartości za pomocą pieniądza. „Życia człowieka nie można okupić żadną sumą pieniędzy”150.
Życia nie da się okupić, bo jest bezcenne. A jednak takie wycenianie stało się codzienną praktyką i podstawą ludzkiej gospodarki. Stąd idea żywego towaru – sprzeczność będąca podwaliną niewolnictwa, zarówno antycznego, jak i nowożytnego. Sprzeczność, której nie da się rozwiązać i z którą pańszczyźniacy musieli jakoś się ułożyć.
Idea główszczyzny, czyli okupu za ludzką głowę, której sprzeciwiał się Frycz, ma antyczne korzenie, a jednocześnie prowadzi nas ku współczesności. Słowo kapitał też spokrewnione jest z bydłem. Łacińskie capitālis powstało od rzeczownika caput. Caput oznacza głowę, capitālis to coś związanego z głową. Stąd wywodzi się angielskie cattle oznaczające bydło oraz słowo oznaczające własność ruchomą, czyli chattel. W średniowiecznej Europie właśnie formy capitālis zaczęto używać w transakcjach, w których handlowano bydłem, liczonym na głowy. Nowożytne niewolnictwo często określano z kolei mianem chattel slavery. O niewolnikach, podobnie jak o bydle, mówiono więc jako o abstrakcyjnych „głowach”, odzierając ich w ten sposób z indywidualności. Głowa oderwana od ciała, czy to symbolicznie, czy faktycznie, staje się przedmiotem. Człowiek człowiekowi nierówny, dlatego ludzkiego życia nie da się wyrazić za pomocą pieniądza. Ale taka głowa stanowi jedynie wyraz abstrakcyjnej wartości – bogactwa tego, kto został jej właścicielem151.
W Polszcze, gdy mówiono o żywym towarze, używano jeszcze innego słowa: dusze. Mam tyle a tyle dusz, mówił pan, chwaląc się swoim majątkiem. Nie mówił, że ma tyle a tyle osób z krwi i kości, które mają takie a takie cechy. Że ma mężczyznę o takim a takim imieniu, który jest wysoki albo niski, który lubi to czy tamto, który ma taką a taką żonę, albo takie czy inne dzieci. Mówił o swoim kapitale, o swoim inwentarzu, o oddychających maszynach do roboty, o żywym towarze, którego wartość wynikała wyłącznie z jego liczby: im więcej dusz, tym większe bogactwo.
A im większe bogactwo, tym większy pan.
Pawlikowski: „Praca czyni człowieka […] bogatym, szczęśliwym. Praca bez czasu jest jak rzeka płynąca bez swego koryta”152. Kto chce być sprawnym, folguj czasowi, darmo go nie puszczaj, radził Gostomski. Czas to pieniądz.
Dlaczego w świecie folwarcznym z takim namaszczeniem traktowano czas? Po pierwsze dlatego, że w społeczeństwie praktycznie niezmechanizowanym całe bogactwo pochodziło z wysiłku ludzkich rąk. Bez umiejętnego nimi zarządzania nie było intraty, zysku. Po drugie dlatego, że na folwarkach pracowano nie tylko za darmo, ale też za pieniądze. Jak pisał badacz gospodarki Polszczy, „czysto pańszczyźniane gospodarstwa dworskie były nadzwyczaj rzadkie”